Hotelarze apelują do rządu, aby ich nie zamykać. "Nie jesteśmy w stanie odrobić strat"

Julia Łowińska
Hotelarze apelują do rządu, aby ten nie zamykał ich jesienią. Branża w zasadzie od początku trwania pandemii odnotowuje straty. Europejskie badania wskazują, że hotele nie są obszarami transmisji wirusa. Czy rozwiązaniem mogą być hotele dla zaszczepionych? O to, jak hotele radzą sobie w dobie pandemii, zapytaliśmy Prezesa spółki Hoteli SPA Dr Irena Eris Pawła Chmielnickiego.
Branża hotelarska już ledwo zipie. A rząd znów grozi zamknięciem. Fot. Bartosz Banka / Agencja Gazeta
Wyjdźmy od tematu, jakim jest apel polskich hotelarzy, o którym było ostatnio głośno. W branży hotelarskiej dzieje się źle już od dawna. Co sprawiło, że zdecydowaliście się na ten krok akurat teraz – czy to już ostatnia fala, która "zatopi" hotele?

Informacje na temat czwartej fali koronawirusa pojawiają się w coraz ostrzejszej formie. Widzimy to też na przykładzie innych państw, które już zmieniają np. kryteria wjazdu do kraju, zmieniają zasady przyjmowania gości w hotelach i restauracjach, gdzie powoli wraca się do coraz surowszych restrykcji.

U nas szacuje się, że kolejna fala, która najprawdopodobniej nadejdzie na przełomie sierpnia i września, przyniesie olbrzymi wzrost zakażeń (wg prognoz MZ nawet od tysiąca do 10-15 tys. dziennie – przyp. red.) My z kolei z kolei jesteśmy branżą, która przy każdej fali dostawała zawsze "pierwszy strzał". Byliśmy zamykani pierwsi, nawet przed galeriami handlowymi, więc ta groźba staje się naprawdę realna.


Te apele miały miejsce już wcześniej. Do tej pory wydawało się, że rząd robił swoje, nie zważając na prośby poszczególnych branży. Czy jest szansa, że ten apel odniesie tym razem jakiś skutek?

Rzeczywiście apeli było sporo, a nasze postulaty koncentrowały się głównie na formie i zakresie pomocy dla branży oraz znoszeniu poszczególnych ograniczeń w funkcjonowaniu hoteli.

Dla hoteli najtrudniejszy okres związany z pandemią rozpoczął się jesienią 2020 r. i trwał aż do końca kwietnia 2021 r. Wyznaczając restrykcje, rząd podążał między innymi za modelem stworzonym przez naukowców Uniwersytetu Stanforda i Northwestern University, którego opis opublikowany został w czasopiśmie "Nature".

Należy jednak podkreślić, że był to model epidemiologiczny służący badaniu różnych scenariuszy np. liczby nowych zakażeń po otwarciu sklepów czy punktów usługowych. Dzięki modelowi możliwe było przeprowadzanie symulacji i analiz pozwalających na stawianie hipotez epidemiologicznych. Hipotezy te jednak powinny były zostać poddane weryfikacji w toku badań naukowych, a tych w momencie publikacji artykułu jeszcze nie było.

Teraz już wiemy, że w rzeczywistości hotele nie stanowią głównych ognisk koronawirusa, a zaledwie ich mały odsetek. W naszym apelu powołujemy się na wyniki badań – z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Holandii czy Niemiec – które wskazują na nieco innych rozkład ryzyka zakażeń.
Drugą przesłanką do w prowadzania obostrzeń w funkcjonowaniu hoteli była konieczność ograniczenia mobilności społeczeństwa oraz wielkości zgromadzeń i imprez. Minister Zdrowia i działająca przy nim Rada Medyczna powoływali się tu na zalecenia i rekomendacje Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) oraz Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC), które wskazywały potrzebę eliminowania sytuacji tłoczenia się ludzi w zamkniętych i ciasnych pomieszczeniach, w tym w środkach komunikacji oraz anulowanie lub odłożenie masowych zgromadzeń i imprez.

Osobiście zgadzam się z tymi zaleceniami, uważam jednak, że aby być z nimi w zgodzie, nie trzeba zamykać hoteli. Wystarczającym mogłoby być ograniczenie możliwości organizacji konferencji, szkoleń i innych masowych wydarzeń, reorganizacja sposobu serwowania posiłków w gastronomii itp. Pozostawienie możliwości przyjmowania w hotelach gości indywidualnych eliminowałoby też podróżowanie do hotelu np. autobusem, czyli unikalibyśmy tzw. "stłoczenia" w środkach komunikacji. Naprawdę, w moim przekonaniu, takie radykalne posunięcia nie były i nie są konieczne, nawet w przypadku czwartej fali wzrostu zakażeń.

Czyli hotele nie stanowią dużego zagrożenia?

Patrząc bardziej po ludzku, wcześniej przywołany artykuł w "Nature" odnosił się do obserwacji nt. zachowania i przemieszczania się ludzi w sytuacji, kiedy nie doceniano jeszcze rozmiarów pandemii Covd-19 i nie stosowano żadnych obostrzeń, (badania były przeprowadzane na takich miastach jak Chicago – przyp. red.), z którymi mieliśmy do czynienia w Polsce. Trudno więc wnioski i hipotezy oparte na tamtych obserwacjach przenieść w skali 1:1 do naszej rzeczywistości. Choćby dlatego, że my od początku przestrzegaliśmy limitów osób, wprowadziliśmy serwowanie posiłków w formie room-service, dbaliśmy o zachowanie dystansu społecznego i stosowanie środków ochrony indywidualnej tj. maseczki i dezynfekcja.

Możliwość tłoczenia się ludzi była naprawdę bardzo mocno ograniczona. To była i jest zupełnie inna rzeczywistość niż scenariusz, na którym oparł się polski rząd, wprowadzając zasady lockdownu. Patrząc na to, jak hotele podchodzą do wydanych zaleceń higieniczno- sanitarnych oraz na wyniki przywołanych badań, można stwierdzić, że ryzyko zakażenia się koronawirusem w hotelach jest stosunkowo niskie.

No właśnie – patrząc na poczynania hotelarzy, można faktycznie odnieść wrażenie, że Państwo się bardzo starają. Czy rząd to docenił, a obiecywana pomoc nadeszła?

Pomoc była w formie dwóch programów: Tarczy Antykryzysowej oraz Tarczy PFR. My jako duże przedsiębiorstwo, właściwie nie mogliśmy liczyć na tę drugą opcję, ale skorzystaliśmy z pierwszego programu.

Jeśli chodzi o Tarczę Antykryzysową, to ta pomoc faktycznie miała miejsce – dostaliśmy dofinansowanie wynagrodzeń i zwolnienie ze składek ZUS. Cieszymy się z tej pomocy, choć wyliczyliśmy straty w przychodach na około 40 milionów złotych, a dofinansowania i zwolnienia były oczywiście dużo niższe.

Ale pomoc była odczuwalna?

Nie można powiedzieć, że była bez znaczenia, ale nie była wystarczająca. Choćby ze względu, na to, że od początku postanowiliśmy za wszelką cenę utrzymać wszystkich pracowników i aby to osiągnąć, mimo otrzymanej pomocy, musieliśmy wydać pieniądze przeznaczone na inwestycje. Do tego zamknięcie hoteli nie zwalnia nas z kosztów ich utrzymania. Trzeba spłacać kredyty, leasingi, opłacić rachunki za media, licencje, itp. a to są naprawdę duże kwoty.

A jak jest teraz?

Sytuacja nie była i nie jest dla nas łatwa. Działamy ciągle z ograniczeniami maksymalnego obłożenia i w zasadzie dopiero trzeci miesiąc w tym roku. Zapas gotówki został skonsumowany na to, aby utrzymać pracowników, całą infrastrukturę i spłacić zobowiązania.

Mówi się, że branża chce teraz "odrobić straty". To jest zupełnie mylne pojęcie. My tych strat absolutnie nie jesteśmy w stanie odrobić. To się po prostu nie wydarzy. Walczymy o utrzymanie płynności finansowej i powrót do normalnego funkcjonowania. Analitycy rynku przewidują, że powrót do poziomu przychodów z roku 2019 może nastąpić najwcześniej po roku 2023.

To walka o przetrwanie i nadzieja na lepsze jutro?

Wszyscy chcemy po prostu powrotu do normalności. I to jest właśnie to, o co apelujemy. Aby wyniki badań zostały rzetelnie przeanalizowane i wyciągnięto odpowiednie wnioski. Aby znów nie zamykać hoteli jesienią.

Badania jasno wskazują, że hotele i restauracje nie są rozsadnikami wirusa. Istnieje szereg działań, które można podjąć, aby pobyty w hotelach były bezpieczne. Idąc dalej, apelujemy o rozważne wprowadzanie ewentualnych ograniczeń w funkcjonowaniu hoteli, bo, kiedy np. zamkniemy restauracje i strefy spa to u gości pojawi się pytanie – po co jechać do hotelu? Jeśli nie można korzystać z całej infrastruktury, to pobyt w takim hotelu, jakim jest np. Hotel SPA Dr Irena Eris, mija się z celem.

Nie można nie zauważyć, że sytuacja jest jednak inna niż rok temu. Duża część osób jest zaszczepiona lub przebyła już chorobę. Obecna sytuacja po prostu nie uzasadnia całkowitego zamknięcia hoteli, czy też wprowadzenia drastycznych ograniczeń w ich funkcjonowaniu.

A może wpuszczać tylko osoby zaszczepione?

To jest kontrowersyjny pomysł, który wśród części społeczeństwa budzi skrajne emocje. My oczywiście deklarowaliśmy gotowość na taki krok, ale wydaje się, że tylko w sytuacji naprawdę kryzysowej takie ograniczenia miałyby sens. Dzisiejsze obostrzenia mówią, że hotele mogą funkcjonować z obłożeniem 75 proc., a w to nie wlicza się osób zaszczepionych. Takie podejście wydaje się być sensowne.
Myślę, że rozwiązaniem mogą być regulacje, które wymuszają zachowanie dystansu społecznego i stosowanie środków ochrony indywidualnej. To jest odpowiedni kierunek. Przy zachowaniu rygoru noszenia maseczek, stosowania dezynfekcji, bezpiecznego dystansu oraz zasad bezpieczeństwa sanitarno-epidemiologicznego – wydaje się, że hotele naprawdę są bezpiecznymi miejscami. My się do tych zasad stosujemy.

W jaki sposób?

Pokoje są regularnie naświetlane promieniami UVC po pobycie każdego gościa, rozstawiona jest niezliczona ilość dozowników z płynami dezynfekującymi, zachowujemy dystans, również przy rozstawieniu stolików w restauracjach, mamy bufety śniadaniowe, z których posiłki zgodnie z zaleceniami serwuje personel, ograniczamy spotkania, które mogłyby generować tłoczenie się ludzi np. nie organizujemy konferencji, dezynfekujemy powierzchnie dotykowe w przestrzeniach ogólnodostępnych, respektujemy wszelkie zalecenia GIS i wiele, wiele innych. Wydaje się, że naprawdę robimy wszystko, by hotele były miejscami bezpiecznymi w ujęciu epidemiologicznym i jest to dla nas ogromny wysiłek nie tylko operacyjny, ale i finansowy.

To zapewne kolejne astronomiczne dodatkowe koszty dla hoteli?

To są setki tysięcy złotych. W zestawieniu za kwartał, obejmujący miesiąc przygotowania do otwarcia i dwa miesiące funkcjonowania hotelu wyszło nam ok. 160 tys. złotych dodatkowych kosztów na środki zapewniające naszym gościom bezpieczeństwo higieniczno-sanitarne.

Zachowanie i egzekwowanie stosowania zasad bezpieczeństwa wymaga bardzo dużo wysiłku, bo zdarza się, że turyści nie chcą się stosować do obostrzeń. Dlatego niektóre zachowania prowokujemy lub wymuszamy np. mamy darmowe maseczki, które rozdajemy gościom, próbującym unikać ich stosowania. Ciągle stosujemy się do zasad i zaleceń, choć jest to niewygodne zarówno dla nas, jak i dla gości.

A jak było z kontrolami?

Było ich sporo, ale w ostatnim czasie faktycznie ich intensywność się osłabiła. Były wizyty sanepidu, najczęściej w towarzystwie policji, sprawdzali czy hotele funkcjonują, czy zostały zamknięte, czy restauracja serwuje posiłki na wynos itp. Potem były kontrole dotyczące liczby gości, więc faktycznie pozostawaliśmy pod nadzorem tych instytucji. U nas nie stwierdzono żadnych złamań restrykcji.

Mimo niedogodności goście wciąż chcą przyjeżdżać. Nie zniechęciły ich większe koszty?

Jeśli chodzi o ceny, to koszty pobytu w hotelach faktycznie poszły w górę i trzeba sobie to jasno powiedzieć, będą dalej rosnąć. Ale to nie wynik zakupu większej ilości środków higienicznych, ani nawet wspomniana wcześniej i błędnie rozumiana chęć "odrobienia strat" są przyczynami tego stanu rzeczy. Poniesionych strat, jak już mówiłem, nie da się nadrobić, możemy mówić co najwyżej o powrocie do poprzednich parametrów finansowych i operacyjnych oraz o powrocie na ścieżkę rozwoju. Straconych pieniędzy już nie odzyskamy.

Równocześnie rosną min. ceny żywności, media, koszty pracy. My musimy za tym trendem podążać. Tu nie ma miejsca na taryfę ulgową – jeśli chcemy mieć dobrą jakość, musimy mieć dobrych pracowników a to coraz więcej kosztuje, bo na skutek odpływu pracowników do innych, stabilniejszych w czasie pandemii branż, brakuje rąk do pracy i presja na wyższe wynagrodzenia nieubłaganie rośnie. My po prostu podążamy za inflacją. Chcemy opłacać rachunki bez strachu o to, że kolejny miesiąc może przynieść koniec działalności. Na chwilę obecną zupełnie nie myślimy na zyskach, bo to byłby jeszcze chyba nadmierny optymizm. Najważniejsze jest teraz zachowanie płynności finansowej.

A gości jest mniej czy więcej?

Lipiec jest z pewnością lepszy niż ten w zeszłym roku. Ale patrząc w przyszłość, nie ukrywam, że się obawiamy, bo poziomy rezerwacji na kolejne miesiące nie napawają optymizmem. Sierpień stoi pod wielkim znakiem zapytania i w zasadzie każdy kolejny miesiąc to niepewność.

Nadzieją są szczepienia?

W naszym apelu wyraziliśmy, że jesteśmy gotowi działać na rzecz zwiększania liczby osób zaszczepionych. Dużo mówi się o obowiązkowych szczepieniach dla lekarzy i nauczycieli, ale dobrze byłoby zmobilizować też inne grupy zawodowe, w tym naszą.

Pracownicy hoteli nie chcą się szczepić?

Chyba można powiedzieć, że w tym aspekcie jest u nas tak jak w całej Polsce. Jedni chcą przyjąć szczepionkę, inni nie. Duża część się zaszczepiła, ale tempo szczepienia się w pewnym momencie zwolniło. Dziś trudno już przekonywać nieprzekonanych.

Staramy się propagować ideę przyjęcia preparatu przeciwko Covid-19 i dawać własny przykład – u nas zaszczepili się już wszyscy pracownicy centrali oraz niemal cała kadra menadżerska hoteli i my informujemy o tym w naszych kanałach komunikacji z pracownikami. Apelujemy, dyskutujemy, podajemy najświeższe fakty naukowe i medyczne nt. szczepionek, publikujemy dane nt. sytuacji epidemicznej na świecie, informujemy o zagrożeniach związanych z powikłaniami po chorobie, ułatwiamy dostęp do punktów szczepień itp. Ale to maksimum, tego, co możemy zrobić.

Nie mamy żadnych narzędzi, które uczyniłyby tę mobilizację bardziej zobowiązującą. A przecież w naszej branży większa liczba zaszczepionych pracowników to większe bezpieczeństwo naszych gości. I takie narzędzia, byłyby naprawdę pomocne.

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut