Przejechałem elektrykami 1000 km po Alpach. Już nic bardziej nie przekona mnie do aut na prąd

Łukasz Grzegorczyk
Trzy dni jazdy samochodami elektrycznymi po najpiękniejszych przełęczach w Alpach. Kiedyś powiedziałbym, że to jakieś szaleństwo, dziś muszę uderzyć się w pierś. Sprawdziłem, co w górskich warunkach potrafią topowe modele Porsche i Audi. Elektromobilność ma sens, ale i tak muszę pokręcić nosem. Wiecie dlaczego? Bo mieszkam w Polsce.
Przejechałem 1000 km elektrycznymi Porsche i Audi przez Niemcy, Austrię, Szwajcarię i Włochy. Elektromobilność ma sens, ale w Polsce musimy dużo nadrobić. Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Nie grillujcie mnie od razu po tym antypatriotycznym początku. Polska jest fajna, ale trudno powiedzieć o naszym podwórku, że lubimy się z samochodami elektrycznymi. Infrastruktura cały czas kuleje, a wokół elektromobilności narastają mity. W ogóle mam wrażenie, że gdyby rzucić ten temat przy rodzinnym stole, pokłócilibyśmy się nie mniej zażarcie niż o politykę.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Do niedawna sam podchodziłem do elektryków jak pies do jeża. Testowałem topowe modele Audi i Porsche, miałem w swoich rękach także auta bardziej na zwykłą kieszeń. Krok po kroku odważniej wyjeżdżałem za miasto, ale jedno się nie zmieniało: czułem się jak na sznurku. Znalezienie u nas ładowarki to nie taka oczywistość, jak zjazd na pierwszą lepszą stację paliw. I ludzie mają tego świadomość.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska

Nie jesteśmy Amsterdamem, gdzie znajdziecie więcej ładowarek… niż w całej Polsce. Żyjemy trochę w bańce, a elektromobilność kojarzy nam się bardziej z pustymi obietnicami rządu PiS o milionie samochodów elektrycznych w 2025 r., niż realnym planem na przekonanie Polaków do jazdy "eko".
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Mi trafiła się okazja nie do odrzucenia, by sprawdzić, jak można żyć z autem elektrycznym na zachodzie Europy. Plan wyprawy był bardzo efektowny: mieliśmy zrobić jakieś 800 km, głównie po trasach w Alpach. Trzy dni i trzy samochody – Porsche Taycan, Audi e-tron S oraz e-tron GT. Szczerze? Dla mnie brzmiało to jak żart. Jeszcze niedawno testując innego elektryka panikowałem, kiedy pod Sochaczewem zasięg niebezpiecznie leciał w dół. Teraz miałem zmierzyć się z tym uczuciem na jednych z najbardziej wymagających dróg w górach.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
W praktyce plan wymknął nam się spod kontroli, bo przejechaliśmy w sumie ponad 1000 km. Przygodę zaczęliśmy na lotnisku w Monachium, skąd pojechaliśmy na przełęcz Timmelsjoch na granicy Austrii i Włoch. Zahaczyliśmy o urokliwe miasteczko Meran, a kolejnego dnia wyruszyliśmy na przełęcz Stelvio i do St. Moritz. Później z przygodami dotarliśmy do Como.


Na finał zostały nam słynne przełęcze Świętego Gotarda, Furkapass i Grimsel. Nasze elektryki odstawiliśmy w Zurychu, skąd naładowani wrażeniami wróciliśmy do Polski. Tak, mieliśmy wytyczoną trasę z ładowarkami po drodze. Tyle że pogoda dała nam mocno w kość i trzeba było improwizować. Opowiem wam po kolei, jak w tym czasie żyło nam się z samochodami na prąd.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Na start w Niemczech zasiadłem za kierownicą Porsche Taycana, co ciekawe – teoretycznie najsłabszego z całej trójki. Znałem się z tym autem, bo już w ubiegłym roku jeździłem totalnie hardcorową wersją Turbo S. Tym razem przypadł nam ten bardziej "zwykły" Taycan o mocy 476 KM i 357 Nm, który do setki rozpędza się w niecałe 5,5 sekundy.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska

Na niemieckiej autostradzie, gdzie mogliśmy trochę docisnąć gaz patrzyłem tylko, jak uciekają mi kilometry zasięgu. Z elektrykami jest tak, że już przy 120 km/h często macie okazję obserwować zużywającą się w oczach baterię. Tam było podobnie, a ja po niespełna 100 km trasy myślałem: daleko do ładowarki? Przejechaliśmy kolejne 70 km i byliśmy w Nassereith, gdzie zaparkowaliśmy na stacji ładowania Ionity.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Tu pierwsze zaskoczenie: samochody elektryczne nie muszą ładować się całe wieki. Pod warunkiem, że macie do dyspozycji ładowarkę o mocy 350 kW, o jakich w Polsce wciąż możemy pomarzyć. Podłączyliśmy się, zjedliśmy szybki obiad, a kiedy wróciliśmy, baterie w naszych samochodach były pełne. Mało tego, do ładowarek ustawiła się już kolejka innych elektryków.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Prawdziwe wyzwania były jednak przed nami. Dalej za kierownicą Taycana, ruszyłem w kierunku przełęczy Timmelsjoch. To był początek filmowych widoków, jakie podziwialiśmy przez kolejne dwa dni, ale też sprawdzian dla pojazdów. W Porsche odczucia za kierownicą są typowo sportowe. Nie było łatwo zwijać się w ciasnych zakrętach, ale też trudno narzekać na sam komfort jazdy.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Zużycie energii przy podjeździe drastycznie poszło w górę, jednak mieliśmy solidny zapas. A każde dociśnięcie gazu wywoływało uśmiech na twarzy, bo w elektrykach wszystko dzieje się na pstryknięcie palca. Nie czekacie na zmianę przełożeń, tylko z pełną mocą ruszacie do przodu. No i cisza, którą docenia się z każdym pokonanym kilometrem. Słyszałem jedynie mało dokuczliwy szum opon, co zawsze najbardziej podobało mi się w samochodach "eko".
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Na koniec dnia zjechaliśmy do hotelu w Meran, gdzie mogliśmy się ładować przez całą noc za darmo. Na południu Europy jest taki zwyczaj, że kierowcy elektryków są witani z otwartymi ramionami, a właściciele obiektów wręcz cieszą się, że mogą umożliwić podpięcie pod kabel swoim gościom, którzy przyjadą autem na prąd. No to skorzystaliśmy.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Drugiego dnia wyprawy przywitałem się ze starym znajomym. Audi e-trona w wersji sportback testowałem kilka miesięcy temu, a w Alpach miałem do dyspozycji model S. To wielki SUV o absurdalnych parametrach (503 KM, 973 Nm), który wykręca 100 km/h w 4,5 sekundy. Akurat to mało mnie obchodziło, bo przez przełęcz Stelvio do St. Moritz i nad jezioro Como, trzeba się toczyć w spokojnym tempie.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
E-tron S to najmocniejsze auto z naszej trójki i było jasne, że będzie pochłaniać najwięcej energii. Podczas wjazdu na Stelvio zużycie podskoczyło do ponad… 50 kWh. To bardzo dużo, ale już po zjeździe udało nam się zbić ten wynik do mniej więcej 30 kWh. Po zjeździe, w St. Moritz był czas na kolejne ładowanie, ale trudności zaczęły się dopiero po południu.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Ktoś powie, że jechaliśmy jak po nitce od ładowarki do ładowarki, więc co to za wyzwanie? Po części to prawda, ale kiedy przemieszczaliśmy się po Włoszech i Szwajcarii, w nawigacji co chwilę widzieliśmy zaznaczony punkt ładowania. Znalezienie miejsca, gdzie można się podpiąć nie było wielką trudnością. Druga rzecz, to walka z pogodą. Z St. Moritz mieliśmy jechać prosto do Como, by naładować się w hotelu. Problem w tym, że przez nawałnice z ulewami i lawiny błotne, sporo dróg było nieprzejezdnych.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Miałem jeszcze spory zapas zasięgu, ale sytuacja się skomplikowała. Dwa razy odbiliśmy się od ulicznych blokad, aż w końcu po przeprawie promem nadrabialiśmy kilometry, by dotrzeć do celu. O e-tronie S można powiedzieć sporo dobrych rzeczy, ale nie to, że świetnie manewruje się nim po ciasnych włoskich uliczkach. Widoki – cudowne. Ale nam rozjechał się plan działania.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Daruję już sobie relację z tej trasy. Kiedy z ponad 3-godzinnym opóźnieniem dotarliśmy do hotelu okazało się, że z całonocnego ładowania w garażu podziemnym nic nie wyjdzie, bo wszystko… pływało po ulewie. A to oznaczało poranną zmianę trasy, by uzupełnić energię kilkadziesiąt kilometrów dalej.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Trzeci dzień zapowiadał się dla mnie najciekawiej, bo wskoczyłem za kierownicę e-trona GT, którego wcześniej widziałem tylko na zdjęciach. Porównywane nie bez powodu z Taycanem, okazało się o wiele bardziej "kanapowe" niż Porsche, w którym pozycja za kierownicą zachęca do wyjazdu na tor, a nie na ulicę. W Audi czułem się… rozleniwiony, chociaż jego osiągi na pewno nie służą do zamulania na drodze. 476 KM i 640 Nm potrafią wystrzelić ten samochód jak z procy.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Jeśli chodzi o dynamikę jazdy, e-tron GT dostarczył mi najwięcej emocji. To także wizualnie dopracowane niemal do perfekcji auto. Nie spodziewałem się jednak, że tą "zabawką" przyjdzie mi przedzierać się przez ulewę, która prawie zalała autostradę. Żarty się skończyły, bo to była alternatywna trasa do ładowarki, żeby kontynuować nasze wojaże.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
W końcu dojechaliśmy na jeden ze szwajcarskich parkingów, gdzie spotkaliśmy się przy punkcie Ionity. Było jednak BARDZO blisko elektromobilnej wtopy. Koledzy, którzy podróżowali wtedy Taycanem, dotarli z baterią naładowaną na niecałe 10 procent. I wiecie co? W 40 minut naładowali samochód do pełna. Ten wynik może przekonać największe marudy, że odpowiednia infrastruktura ułatwia życie z elektrykiem. Chociaż dobra, włożę kij w mrowisko i pomarudzę. Benzynę tankowałbym 10 minut i pojechałbym dalej.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Co by nie mówić, z ładowaniem na końcowym etapie wycieczki poszło nam sprawnie. Wyruszyliśmy w kierunku przełęczy Świętego Gotarda, była też słynna Furkapass i Grimsel. To drogi, które kojarzą się z Jamesem Bondem, a widoki zapierają dech w piersiach.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
E-tron GT czuł się tam jak ryba w wodzie. Teraz myślę, że miałem szczęście przejechać nim akurat ten odcinek, bo była to czysta przyjemność. Taycan raczej spisałby się podobnie, ale już e-tronem S zmęczyłbym się dwa razy bardziej. A uwierzcie, że wjazd na Furkę do łatwych nie należy – szczególnie w gęstej mgle. Na finał ruszyliśmy w stronę Zurychu, gdzie jeszcze po drodze skorzystaliśmy z ładowarek Ionity, a potem dotarliśmy na lotnisko.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Czas na parę wniosków i twardych faktów. Jeździłem trzema elektrykami z półki premium, ale moje serce zostaje przy Porsche Taycanie. To czysto emocjonalny wybór, bo w nim czułem się najlepiej. Nie mam zamiaru dzielić trzech aut, którymi jeździłem na lepsze czy gorsze. Ich zadaniem było przekonać mnie, że elektromobilność może być fajna.

Świetnie udało mi się też sprawdzić, jak działa rekuperacja, czyli odzyskiwanie energii m.in. z hamowania. W górskich warunkach, przy zjazdach z przełęczy mogłem gołym okiem zobaczyć, jak samochód odbudowuje zasięg. Jeśli chodzi o wyzwania dla naszych elektryków, to był taki rollercoaster ze skrajności w skrajność.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Z faktami o autach na prąd trudno dyskutować, tak samo jak z kryzysem klimatycznym. To nie tak, że grupa ekologów usiadła przy stole i zmówiła się przeciwko ludzkości, by pojazdy spalinowe zastąpić elektrycznymi. Do 2030 roku grupa Volkswagen wprowadzi na rynek 70 elektryków. A przez niecałych pięć najbliższych lat zainwestuje prawie 73 mld euro w elektromobilność, cyfryzację i układy hybrydowe. To jest przyszłość, mimo że nie wszystkim musi się to podobać. Do tego dochodzą unijne dyrektywy, które mają wyciąć z dróg auta spalinowe. I to się dzieje na naszych oczach.
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Gdybym mieszkał w Szwajcarii, raczej nie trzeba by mnie długo namawiać na zakup elektryka. My w Polsce cały czas gonimy pociąg i musimy nadrabiać to, z czego inni już korzystają na co dzień. Sprzedaż aut na prąd rośnie, a jeśli uporamy się z wciąż problematycznym ładowaniem, to niedługo Polska na drogach realnie może być bardziej "eko".
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Fot. Mariusz Barwiński / Volkswagen Group Polska
Czytaj także: Ten samochód jest jak twój pierwszy raz. Tego przyspieszenia nie da się zapomnieć

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut