Tak TVP i PiS mówią o uchodźcach. Ekspert ocenia ostatnie wydania "Wiadomości"
– Powiedziałbym, że na razie mamy do czynienia z językiem bardziej skłaniającym się ku zagrywce politycznej. Widzimy oskarżanie, przypominanie tego, co robiła Platforma Obywatelska i co robił Donald Tusk. Mało zwraca się uwagę na ten humanitarny aspekt, na tych ludzi i sytuację, w której się znaleźli – mówi o przekazie TVP dot. uchodźców Wiesław Gałązka z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej. Ekspert ds. mediów, komunikacji, PR oraz wizerunku politycznego uważa także, że i narracja PiS-i jest inna niż w 2015 roku, przynajmniej na razie mniej brutalna.
Pan Kaczyński i jego akolici chyba zrozumieli, że straszenie chorobami może się kojarzyć z faszyzmem. Ci, którzy znają historię, wiedzą, że hitlerowcy siali propagandę porównując Żydów do wszy, a także mówiąc o nich w kontekście zagrożenia zakażenia tyfusem.
To, co wtedy powiedział Jarosław Kaczyński, było obrzydliwe. Na razie narracja PiS-u może nie ewoluuje w tym kierunku, ale nie zdziwię się, kiedy znowu usłyszymy o takim zagrożeniu.
Sytuacja na granicy Polski z Białorusią jest dla nas ogromnie niezręczna, co wykorzystuje Łukaszenka. Jeśli wpuścimy takie grupy, będą się one mnożyły, ale z drugiej strony nie powinniśmy zapominać o jakimś humanitaryzmie i racjonalnym podejściu.
A jednak "Wiadomości" TVP znowu straszą. W materiale słyszymy w kontekście uchodźców o kradzieżach, chaosie, gwałtach. Słyszymy o tym, że "politycy opozycji chcą wpuszczenia nielegalnych imigrantów - dokładnie tak samo - jak podczas swoich rządów w 2015 roku". Trudno pominąć też podkreślenie, że w pasie granicznym między Polską a Białorusią przebywają tylko mężczyźni, co oczywiście mija się z prawdą...
Nie chcę absolutnie pochwalać języka, którym posługuje się Telewizja Polska, ale moim zdaniem o uchodźcach w tej chwili mówi mniej brutalnie, niż wtedy, kiedy kilka lat temu zbliżali się oni do naszych granic – do momentu, w którym w końcu Angela Merkela zdecydowała o przyjęciu uchodźców do Niemiec.
To rzeczywiście stwarzało pewne zagrożenia, tylko że zagrożenia te, które pojawiają się w każdym środowisku, były nadmiernie nadmuchane przez propagandę pisowską.
Powiedziałbym, że na razie mamy do czynienia z językiem bardziej skłaniającym się ku zagrywce politycznej. Widzimy oskarżanie, przypominanie tego, co robiła Platforma Obywatelska i co robił Donald Tusk. Mało zwraca się uwagę na ten humanitarny aspekt, na tych ludzi i sytuację, w której się znaleźli.
rzeczywiście pan Cezary Gmyz mówił o gwałtach. Nie słyszałem jednak, żeby TVP w ciągu kilku ostatnich lat mówiła o wątkach pedofilskich dotyczących choćby naszego kleru.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości zdają się ostrożniej dobierać słowa w swoich komunikatach. Przed szereg wyszedł na pewno minister Gliński, mówiąc "Polska obroniła się przed falą uchodźców w 2015 roku i teraz też się obroni", ale premier Morawiecki używa innego tonu: "To ludzie, którym szczerze współczuję, ale którzy są narzędziem w ręku pana Łukaszenki".
Tu należy tylko wspomnieć, że wiedza pana Glińskiego jego jest nikła. Nawet jego własny brat nazwał go "idiotą". Trudno więc przyjmować jego słowa za wyznacznik, jeśli jest się człowiekiem myślącym.
Mamy też historyka, którym jest pan Morawiecki. Jednak są liczne przykłady, które wskazują na to, że chyba wagarował, był totalnym nieukiem odpornym na wiedzę historyczną. Oczywiste jest więc to, że w tym momencie nie wnikamy w głębsze znaczenie pojęcia "uchodźca", że nie wspominamy o tym, że mnóstwo Polaków było uchodźcami. Do tej grupy należeli także liczni twórcy naszej kultury.
"Ostatnie decyzje kolejnych rządów dawniej otwartych na imigrację, wskazują, że to Polska miała rację, decydując się na ochronę swoich granic i nie wpuszczenie osób, których tożsamości nie można potwierdzi" – to też cytat z głównego serwisu informacyjnego telewizji publicznej. Przekaz jest też taki, że i dziś rząd trzyma rękę na pulsie, ma wszystko pod kontrolą, a nawet więcej – dba o swoich współpracowników z Afganistanu, wysyłając po nich samoloty.
Rząd ma w tej chwili tak wielkie problemy ze wszystkimi swoimi uczynkami – tak to nazwijmy – związanymi choćby z kwestiami prawnymi w Polsce, polityką zagraniczną, czy też takimi dziwacznymi zachowaniami, jak np. w Małopolsce, gdzie sejmik województwa – zdecydowały głosy radnych PiS – podtrzymał uchwałę anty-LGBT, że na to, co się teraz dzieje, warto może popatrzeć, jak na świetny pretekst, żeby przykryć nasze w tej chwili bardzo złe relacje z Ameryką i z Izraelem.
To jest też odwracanie uwagi od korupcji, od nepotyzmu itd., o których zresztą TVP nie wspomina. To też przykrywka nieudolności, którą wykazali się rządzący w przypadku naszych afgańskich współpracowników, którzy byli w pewnym momencie pozostawieni sami sobie –wskazano im, że po wizy humanitarne mają zgłosić się do polskiej ambasady w New Delhi.
Jak już wspomniałem, na razie język TVP jest łagodny, ale może on ewoluować, stawać się coraz bardziej brutalnym. Ta brutalizacja języka w polityce, zwłaszcza w mediach, dostrzegana jest od 2015 roku chyba przez wszystkich myślących ludzi. Niejednokrotnie omawiam język PiS-u na zajęciach ze studentami.
Może zabrzmi to żartobliwie, ale uważam, że PiS powinien w Sejmie wmurować tablicę pamiątkową poświęconą Andrzejowi Lepperowi. To on powiedział "W tej izbie Wersalu nie będzie". Takiego schamienia językowego, jakie zaprezentowała partia rządząca, chyba wcześniej nie było i nawet Lepper pojawia się w tym kontekście, jako dżentelmen.
Cały czas, jeśli chodzi o rządy PiS-u, towarzyszy nam też język podziału. Choć zaczęło się to dużo wcześniej. Zainicjował to Donald Tusk w 2005 roku, kiedy mówiono m.in. o moherowych beretach. Tusk później za to przepraszał, ale niestety wtedy politycy zaczęli kopać te rowy i tworzyć coraz większe podziały, w czym PiS stał się mistrzem.
W tej chwili propaganda PiS-u przypomina to, co działo się w Rwandzie miedzy Tutsi i Hutu... Możemy zacząć się bać o to, czy nie dojdzie do eskalacji przemocy. Przykładem już są ruchy antyszczepionkowe.
W 1989 roku znacząca liczba naszych rodaków odzyskała nie tylko suwerenność państwową, ale także niepodległość od rozumu, a w tej chwili sytuację, którą widzę, określam w ten sposób: efektem propagandy będzie to, że część społeczeństwa stanie się uchodźcami nie tylko od rozumu, ale także od kultury i sumienia. Zapominamy o czymś takim, jak przyzwoitość.
Kiedy uchodźcy z Syrii uciekali do Europy sondaże przeprowadzane u nas rzeczywiście pokazywały, że Polacy nie chcą ich przyjmować w kraju. PiS zyskał wtedy opierając m.in. na ksenofobicznych przekazach swoją kampanię wyborczą.
Na pewno wówczas wzmocniło to ich siły. Natomiast to, że Polacy w sondażach w ten sposób się wypowiadali, nie jest niczym dziwnym. Jesteśmy narodem ksenofobicznym, mało otwartym na inne myślenie. "Wolę polskie gó***o w polu, niż fijołki w Neapolu" pisał Kazimierz Przerwa–Tetmajer
Myślę, że tutaj jest też spora wina Kościoła, który zapomina, że bez uchodźców stajenka betlejemska byłaby chyba pusta. Kościół się nie sprawdza, jeśli chodzi o miłość do bliźniego. Gdzie są hierarchowie w tej sytuacji?
Podzielę się tez pewnym skojarzeniem. W 2017 roku mieliśmy, wydarzenie "Różaniec do granic", które polegało na wspólnej modlitwie wzdłuż granic Polski, żeby przeciwstawić się złu. W tej chwili synonimem zła stają się uchodźcy, dlatego, idąc w ślady Trumpa, stawiamy na granicy kolczasty różaniec. To też jest jakiś symbol bardzo nieprzyjemny i źle postrzegany przez świat, tak jak źle postrzegany był mur na granicy USA-Meksyk.