Polki w pandemii zaczęły robić manicure hybrydowy w domach. Wiele z nich do salonów już nie wróci

Helena Łygas
Usługi beauty zdrożały. Dotknięta kolejnymi lockdownami branża chciała się odkuć, ale i uzbroić na niepewną covidową przyszłość. Tyle że w przypadku manicure'u może się to odbić czkawką. Już w pandemii Polki szukając alternatyw zaczęły zaopatrywać się w domowe zestawy do hybryd, a podwyżka cen usług tylko nasiliła ten trend. I trudno się dziwić, skoro najtańsze markowe zestawy z kompletem akcesoriów kosztują dziś około 100 złotych, czyli tyle, co manicure hybrydowy w salonie w dużym mieście.
Domowy manicure hybrydowy w pandemii przestał być hobby dla miłośniczek zdobienia paznokci, ale stał się dość powszechną praktyką fot. Alison Christine / Unsplash
Skutkiem ubocznym pandemii dla wielu kobiet było wrzucenie na luz w kwestii wyglądu. Po miesiącach pracy w spodniach na gumkę, bez stanika i makijażu wbijanie się w szpilki czy majtki modelujące zaczęło wydawać się zbędnym wysiłkiem, nie zaś niepisanym obowiązkiem zawodowym.

Jednak nawet najzagorzalszym neofitkom "mody na brzydotę" trudno było pogodzić się z zamknięciem salonów manicure’u.

Hybrydy wyrosły w ostatnich latach na zabieg pierwszej potrzeby, zaś kobietom, które przywykły do spokoju na dwa, a czasem nawet trzy tygodnie, niełatwo było powrócić do klasycznych lakierów w pakiecie z długim suszeniem i krótką trwałością.


Kto zaś chciał hołdować modzie na naturalność, szybko zdał sobie sprawę, że zadbane paznokcie saute wymagają niewiele mniej roboty niż malowanie (vide: manicure japoński).

Rozwiązania były dwa: zejść do działającego nielegalnie podziemia usług kosmetycznych lub też zmierzyć się z hybrydą w domowym zaciszu. Wiele kobiet zdecydowało się na drugą opcję. O tym, czy manicure hybrydowy to manualny rocket science pytam nowicjuszki.

Hybryda w domu? Pełen relaks


Ola plany na pandemię miała ambitne. Medytacja, nauka hiszpańskiego, pieczenie chleba. Skończyła z lampą UV i kolekcją 20 lakierów.

– Wiedziałam, że niektóre dziewczyny same robią manicure hybrydowy, ale wcześniej jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby spróbować. Z jakiegoś powodu byłam przekonana, że to droga impreza i że jeśli nie chce się dorabiać w ten sposób, to się nie opłaca. No a potem wyskoczyła mi reklama na Facebooku.

Gdyby nie brak dostępu do usług kosmetycznych, Ola pewnie nawet by nie kliknęła. Kojarzyła markę z salonu, do którego chodziła, więc zakładała, że cena będzie zaporowa (salon był w końcu dość elegancki). Tymczasem zestaw startowy z czterema lakierami był niewiele droższy od manicure’u.

– Obejrzałam kilka tutoriali na YouTubie i stwierdziłam, że powinnam sobie poradzić, bo na studiach malowałam paznokcie regularnie i to z niezłym efektem. Procedura jest podobna, tyle że dochodzi lampa. Odsuwasz skórki, matowisz płytkę polerką, a potem jeszcze płynem odtłuszczającym, no i malujesz. Baza i pod lampę, dwie warstwy koloru i to samo, a potem top coat i znów utwardzasz pod lampą. W zestawie, za który dałam w promocji bodajże 150 złotych, były wszystkie akcesoria, łącznie z takimi pierdołami jak drewniane patyczki czy waciki bezpyłowe.

Pierwszy raz, jak to z pierwszymi razami bywa, nie należał do najbardziej udanych.

– Wybrałam ciemną zieleń. Na połowie paznokci kolor był miejscami jaśniejszy, a miejscami ciemniejszy. Dopiero potem doczytałam, że lepiej uczyć się na jasnych kolorach i faktycznie – delikatny róż od razu wyszedł okej. Nie był to może poziom z salonu, ale byłam zadowolona.
Olga Urbowicz
właścicielka warszawskiego salonu Nailed It

Chociaż samo nakładanie lakieru hybrydowego można opanować dość łatwo, na wygląd i trwałość manicure’u wpływa szereg innych czynników. Część z nich dostrzega się z rosnącym doświadczeniem i trudno to przeskoczyć. Można zadzwonić do fryzjera i zapytać, jak obciąć włosy. Tyle że nawet jeśli będziemy stosowali się do wszystkich wskazówek, efekt nie będzie zadowalający.

Jeśli robimy manicure hybrydowy w domu, wychodzi nam to nieźle i sprawia przyjemność, polecam zapisanie się choćby na podstawowe szkolenie. W Warszawie koszta takich kursów – zazwyczaj dwu-trzydniowych – wahają się między 600 a 1000 złotych. Nie trzeba od razu zostawać stylistką paznokci, ale warto doskonalić się, żeby unikać potencjalnych błędów.

Po pierwszych samodzielnie wykonanych hybrydach nie ma co spodziewać się cudów, wprawa przychodzi z czasem. Z pewnością warto zaczynać od jasnych kolorów i sprawdzonych producentów lakierówfot. Ian Dooley / Unsplash

Wszystko fajnie, ale jak to zmyć


Największym problemem okazało się ściąganie hybrydy. Manikiurzystki używają zazwyczaj frezarki do podważania lakieru i wszystko schodzi raz dwa. W domu na paznokcie nakłada się waciki czy gaziki nasączone acetonem i zawija folią aluminiową na około 10 minut.

– Na początku zdrapywałam rozmiękczony przez aceton lakier drewnianym patyczkiem, ale szło słabo. Za radą znajomej kupiłam szpatułkę ze stali chirurgicznej, której używa się do żelowego przedłużania paznokci i rzeczywiście sporo ułatwiła. Myślałam o frezarce, ale boję się, że zrobię sobie krzywdę, chociaż niby czytałam, że zaczyna się na najwolniejszych obrotach, przy których ciężko się skaleczyć.

O błędy, które może popełnić osoba ucząca się manicure'u hybrydowego na własną – nomen omen – rękę, pytam Olgę Urbowicz, właścicielkę warszawskiego salonu Nailed It. Urbowicz ma ponad 20-letnie doświadczenie w zawodzie, pracowała jako stylistka paznokci (choć sama mówi o sobie raczej "tipsiara") m.in. podczas Fashion Weeku w Nowym Jorku.

– Osobom, które zaczynają robić manicure hybrydowy często wydaje się, że najważniejsza jest dobra lampa i porządne produkty. Jasne, to ważne, ale znacznie ważniejsza jest umiejętność odpowiedniego przygotowania płytki paznokcia. I z tym osoby początkujące mają duży problem. Często ścierają płytkę paznokcia za mocno naruszając jego strukturę. Zdarza się też, że uszkadzają macierz, co może doprowadzić nawet do całkowitego zejścia paznokcia, który może potem odrastać nawet i rok. Do tego używając produktów nie po kolei lub też niewystarczająco utwardzając poszczególne warstwy pod lampą można skończyć z uczuleniem – wylicza Olga.

Ola robi sobie manicure i pedicure hybrydowy w domu od pięciu miesięcy i mówi, że do profesjonalnych usług już raczej nie wróci.

– Wcześniej wydawałam na paznokcie nawet i 400 złotych miesięcznie. Trudno mi oszacować, ile mniej więcej schodzi na materiały w domu, bo robię hybrydy za krótko i mam jeszcze niektóre produkty z zestawu startowego, ale myślę, że na pewno nie więcej niż jedna czwartą tego ,co wcześniej. Poza tym mam mega satysfakcję, bo widzę, że jestem coraz lepsza. Ostatnio wyszedł mi manicure na poziomie takiego z salonu. Przynajmniej wizualnie, bo trzymał się krócej.



Na początku Olę irytowało, że jest taka powolna. Dziewczyna, która robiła jej wcześniej paznokcie potrafiła uwinąć się i w godzinę, a jej zajmuje to dwa razy tyle. Jeśli próbowała przyspieszać, wychodziło krzywo.

– Teraz to już taki mój weekendowy rytuał. Przyszło mi nawet do głowy, że w zasadzie mogłabym tak pracować. Na co dzień mam jedną z tych korpo prac z gatunku: maile, tabelki, raporty, spotkania. A tutaj to zupełnie inny rodzaj skupienia – relaksujący i niestresujący. Chociaż stawiam, że gdybym rzeczywiście miała tak pracować, pewnie nie wydawałoby mi się to wcale takie przyjemne.

Ola robiła już paznokcie ze specjalnym naklejkami – gotowymi wzorkami, których używa się, gdy nie umie się namalować ich lakierem. Dziewczyny w pracy pytały potem, gdzie była na paznokciach. W planach ma opanowanie feralnej butelkowej zieleni, a potem chce spróbować frencha. Żeby szybciej poszło, poćwiczy na koleżance. W końcu co cztery ręce to nie dwie.
Manicure hybrydowy w domu bywa wyzwaniem, zabawą, ale i problemem. Wszystko zależy od "manikiurzystki" (zdjęcie ilustracyjne)fot. Elena Bryony / Unsplash

Tanio i szybko


Iza na swój pierwszy zestaw do domowych hybryd paradoksalnie zdecydowała się tuż po tym, gdy salony zostały otwarte.

– Przed pandemią dziewczyna do której chodziłam brała 80 złotych, a po lockdownie nagle zrobiło się z tego 120. Ja wszystko rozumiem – że zastój, że straty, ale sorry, nie tylko branża beauty miała problemy.

Izie obniżono pensję o 15 procent i uznała, że nie stać jej na regularny manicure i pedicure. Pewnie mogłabym znaleźć gdzieś tańszy, ale chciała stać w korkach, żeby zaoszczędzić 30 złotych.

– Nigdy nie byłam szczególnie sprawna manualnie, więc kiedy zaczęłam porównywać zestawy wybrałam taki, w którym nie było bazy i tego lakieru na koniec, tylko jeden już we właściwym kolorze, którym wystarczy zrobić dwie warstwy i każdą utwardzić.

Wbrew obawom paznokcie od początku wychodziły jej nieźle. Problemem były za to skórki, które wcześniej usuwała manikiurzystka. Iza nie umie ich wyciąć, a samo odsuwanie patyczkiem na niewiele się zdawało.

Olga Urbowicz, Nailed It: Skórki są o tyle problematyczne, że nie da się ich usunąć perfekcyjnie samym patyczkami, które są dołączane do zestawów startowych. Najlepsze efekty daje opracowywanie skórek frezarką, ale to już wyższa szkoła jazdy. Z korzystania z niej doszkalają się nawet stylistki z wieloletnim doświadczeniem. Absolutnie odradzam kupowanie frezarki na użytek domowy bez zrobienia wcześniej kursu. Tym urządzeniem można sobie zrobić krzywdę.

Izie najbardziej przeszkadzało, że jej domowa hybryda trzymała się znacznie krócej niż taka z salonu – tydzień to był maks. Potem kupiła, bodajże za 20 złotych, specjalny preparat do usuwania skórek i trochę pomogło. Teraz manicure "starcza" i na 10 dni.

– Zastanawiam się, czy to nie kwestia tego, że nie używam bazy i top coatu tylko lakierów 3w1, ale z drugie strony poświęcam na zrobienie paznokci tylko pół godziny, więc coś za coś.

Iza śmieje się, że do profesjonalistki pójdzie teraz chyba dopiero przed własnym ślubem. Na co dzień nieidealne paznokcie w zupełności jest wystarczają. Jest jeszcze coś. Manicure w salonie to w pandemii umiarkowana przyjemność. Maska na twarzy, wypełnianie jakichś druczków.

Zabawa nie dla każdego


Samodzielnie zrobione paznokcie nie wystarczają za to Patrycji. Zestaw do manicure’u hybrydowego dostała od chłopaka na pierwszą pandemiczną Gwiazdkę. Chyba trochę dlatego, że ciągle narzekała, że nie może już patrzeć na swoje dłonie.

– Od lat mam problem z obgryzaniem paznokci, a hybryda mnie przed tym skutecznie powstrzymuje. Będzie już z 8 lat, jak chodzę na nią regularnie co trzy tygodnie. Przerobiłam też sporo salonów i manikiurzystek i może dlatego z domowej hybrydy od początku byłam niezadowolona.

Patrycja wylicza: pozalewane skórki, słaba trwałość, no i nuda. W salonie może z kimś porozmawiać czy sprawdzić coś na telefonie, a w domu siedzi półtorej godziny i musi być skupiona. Wściekała się, gdy coś jej nie wyszło i musiała zmywać lakier.

– Inna sprawa, że mam szeroką płytkę paznokcia, a w lockdownie żeby nie obgryzać ścinałam na krótko. W salonie przedłużam paznokcie żelem, a nawet jak nie, to profesjonalna manikiurzystka umie je tak opiłować i pomalować, że wyglądają okej. W domu nie udało mi się to ani razu. Już nie wspominam, że za pierwszym razem nie wiedziałam, że lakier hybrydowy nakłada się bardzo cienkimi warstwami i te paznokcie miały ze 3 mm grubości, jak nie więcej. Wyglądało to obrzydliwie.

Po trzeciej domowej hybrydzie Patrycja sprzedała lampę na Allegro, a lakiery z zestawu oddała koleżance. Mówi, że nigdy więcej.

– Chodzę na manicure, żeby mieć ładne paznokcie, a nie byle jakie. No i w sumie wizyta w salonie to też dla mnie forma relaksu.
Olga Urbowicz
właścicielka salonu Nailed It

Część naszych klientek eksperymentowała z robieniem hybrydy w domu. Jednym wychodziła lepiej, innym gorzej, ale głównym problemem była mała trwałość.

Manicure hybrydowy stał się popularną usługą właśnie ze względu na to, że utrzymywał się długo w nienaruszonym stanie. Zabiegane kobiety mogły mieć spokój z paznokciami i na trzy tygodnie, co w przypadku klasycznego manicure’u, a zazwyczaj i domowej hybrydy, jest właściwie niemożliwe.

Dla wielu kobiet wizyta w salonie to też przyjemności. Nie wszystkie panie lubią malować samodzielnie paznokcie – manicure w domu kojarzy im się jako kolejny "obowiązek" do odhaczenia.

Paznokcie przy Netflixie


Dla Anieli chodzenie na manicure zawsze było problemem. Jak nie wścibska stylistka, to inne klientki trajkoczące po jej obu stronach. Jak nie głośno puszczone radio z dyskotekowymi hitami, to przymus słuchania zwierzeń o kupkach dziecka i problemach małżeńskich.

– Mieszkałam wcześniej w małym mieście i wybór salonów miałam ograniczony, a że moja siostra robiła sobie sama paznokcie, czasem korzystałam z jej lampy i akcesoriów. Potem przeprowadziłam się do Warszawy. Nie byłam zadowolona z salonów, które były pod domem. Kilka razy trafiłam na stylistki, które robiły niewiele lepszy manicure niż ja, mimo że miałam wtedy za sobą może kilkanaście prób.
Domowy manicure hybrydowy w wykonaniu Anielifot. archiwum prywatne


Aniela poszła kilka razy do polecanych salonów, ale jazda komunikacją miejską po pracy na drugi koniec miasta ją męczyła, podobnie jak polowanie na wolne terminy. Wtedy kupiła własną lampę, a siostra dała jej kilka lakierów, które jej nie podpasowały.

– Takie rzeczy jak patyczki, aceton, odtłuszczacz do płytki paznokcia czy waciki bezpyłowe nie muszą być wcale markowe, kupiłam je za grosze. Folia aluminiowa też nie musi być specjalistyczna, można używać spożywczej. Do tego dokupiłam bazę, której można używać też jako topu. Łącznie wydałam może z 70 złotych.
Olga Urbowicz
właścicielka warszawskiego salonu Nailed It

Przy wyborze produktów do domowego manicure’u hybrydowego należy sprawdzać, czy mają unijne certyfikaty dopuszczające je do użytku i gwarantujące bezpieczeństwo. Nie radzę kupować lakierów hybrydowych czy innych produktów do manicure’u na stronach takich jak np. Aliexpress. Na rynku jest obecnie sporo bardzo dobrych polskich marek. Warto zwracać uwagę na to, czy produkty mają certyfikaty cruelty free, które gwarantują, że nie były testowane na zwierzętach.

Osobiście jestem też przeciwniczką używania acetonu do ściągania manicure’u hybrydowego – a w domowych warunkach trudno poradzić sobie inaczej. Aceton niszczy płytkę paznokcia i jest rakotwórczy – nie bez przyczyny zmywacze do zwykłych lakierów reklamuje się hasłem "nie zawiera acetonu".

Robienie manicure’u w domu pasuje Anieli znacznie bardziej niż w salonie. Zawsze włącza sobie do tego serial. Brakuje jej trochę cierpliwości, więc pierwsze paznokcie wychodzą lepiej niż te, które robi na końcu, ale nie narzeka.

Wielką fanką robienia manicure’u jednak nie jest. Ma może sześć lakierów, nigdy nie próbowała robić wzorków ani innych bajerów. Kupiła tylko lampę o większej mocy. Ta poprzednia, odkupiona od pierwszej właścicielki, okazała się podróbką z Aliexpress. Do salonów zagląda sporadycznie – gdy idzie na wesele, wyjeżdża na wakacje, przed Sylwestrem.

Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl



Czytaj także: Manicure a koronawirus. O hybrydzie w kształcie migdałków i przedłużaniu paznokci lepiej zapomnij


Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut