Wojna na Lewicy. Czarzasty “rządzi partią niczym Kaczyński, a może jeszcze gorzej”

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
„Minęliśmy strefę turbulencji i lecimy odebrać władzę PiS” - ogłosił w lipcu prof. Maciej Gdula, poseł Wiosny i socjolog, jeden ze współautorów słynnego kilka lat temu raportu o „dobrej zmianie” w Miastku.
Lewicka: Wszyscy są zaś zgodni, że kongres zjednoczeniowy wojny nie zakończy, a przed Nową Lewicą jeszcze niejedna bitwa. Fot. Lukasz Szelag/REPORTER
Analizowano w nim przyczyny zwycięstwa obozu Zjednoczonej Prawicy, pisano, że „u podstaw sukcesu PiS nie leżały napięcia o charakterze ekonomicznym, ale wzrost aspiracji związany z podnoszeniem standardu życia. PiS obiecywał ludziom, że państwo będzie ważnym partnerem w ich zaspokajaniu”.

Jarosław Kaczyński z obietnicy się wywiązał, bo do ludzi popłynął strumień pieniędzy, ugruntowując jego władzę i jednocześnie pozbawiając lewicę tzw. wyborcy socjalnego. Lewica to wie, bo to samo wyszło jej z własnych, wewnętrznych i tegorocznych już badań. „Lewica absolutnie straciła wyłączność w kwestiach postulatów socjalnych” brzmiała konkluzja. Zapowiedź posła Gduli można zatem uznać za nieuprawnioną i mocno przedwczesną. Także dlatego, że dziś Lewica toczy, i owszem, walkę o władzę, ale bynajmniej nie z PiS-em. Wojuje intensywnie sama ze sobą.


Późną wiosną po raz pierwszy usłyszałam od lewicowych polityków o planowanym buncie. Od razu wyjaśnijmy: pod koniec 2019 roku zapadła formalna decyzja, że dwa lewicowe ugrupowania – Wiosna i SLD – zwiną własne sztandary i połączą się w nowy byt, czyli Nową Lewicę. Potem przyszedł COVID-19, trzeba też było czekać na zgodę sądu na zmiany w statucie, miesiące mijały, ale nikomu się jakoś szczególnie nie spieszyło.

Było to na rękę dwóm osobom: Robertowi Biedroniowi i Włodzimierzowi Czarzastemu. Zgodnie bowiem z ustaleniami nowa partia miała mieć dwóch współprzewodniczących, jednego eseldowskiego, drugiego wiosennego. Obaj zatem ruszyli w teren, by namawiać działaczy do głosowania na siebie, oraz – na tego drugiego.

Punkt zwrotny, czyli Czarzasty wyciąga dłoń do Kaczyńskiego

Według późniejszych buntowników Czarzasty i Biedroń zawarli umowę, że będą się wspierać, by we dwóch wygrać wewnętrzne wybory i podzielić się władzą. A w zasadzie tę władzę miał wziąć Czarzasty, bo Robert Biedroń jest na co dzień daleko, w Brukseli, partia mu się zwinęła, nawet zanim ją oficjalnie zlikwidował, a i swój kapitał polityczny dawno wytracił.

Wszystko zmierzało w pożądanym przez obu polityków kierunku, gdy wydarzyło się głosowanie nad Funduszem Odbudowy. To punkt zwrotny tej historii.

To właśnie wtedy posypała się Jarosławowi Kaczyńskiemu sejmowa większość, bo Zbigniew Ziobro zapowiedział, że ręki do ratyfikacji Funduszu nie przyłoży. Opozycja zwietrzyła swoją szansę. Ruszyły kuluarowe rozmowy, by przy okazji tego głosowania spróbować pozbawić PiS władzy, albo przynajmniej znacząco utrudnić mu życie. Ale zupełnie nic z tego nie wyszło, bo Kaczyńskiemu pomocną dłoń wnet podał Czarzasty.

Najpierw zapowiedział na konferencji prasowej, że Lewica bezwarunkowo poprze Fundusz, co właściwie zamroziło rozmowy reszty opozycji z Jarosławem Gowinem, którego wówczas po raz drugi usiłowano wyciągnąć z rządu. A zaraz potem, po tajnych negocjacjach z Mateuszem Morawieckim, Lewica zagłosowała „za”.

Pomysłodawca tej akcji, Włodzimierz Czarzasty, przekonywał posłów, że zyskają dzięki temu sondażowo i że odróżnią się od Platformy Obywatelskiej, w której Czarzasty upatruje wroga większego niż Prawo i Sprawiedliwość. Tak się jednak nie stało.

O ile jeszcze w kwietniu średnia sondażowa dla Lewicy wyniosła ponad 9%, o tyle teraz spadła poniżej 7%. Zdarzają się i takie badania, w których Lewica ledwo forsuje próg lub nawet jest pod progiem. Trudno dociec, na czym Włodzimierz Czarzasty opierał swoje nadzieje, wszak elektorat Lewicy jest w najmocniejszej opozycji do PiS-u, silniejszej niż elektorat KO.

Narastający konflikt i coraz gorsze sondaże

Tak czy owak, od czasu tegoż głosowania u Lewicy źle się dzieje. Kiedy stało się jasne, że traci poparcie, w SLD zawrzało. Chodziło o coś jeszcze: terenowi działacze SLD uznali, że równy podział stanowisk i władzy w Nowej Lewicy między SLD a Wiosnę jest niesprawiedliwy, wszak Sojusz jest mocniejszy strukturami, znacznie od Wiosny liczniejszy, a Wiosny w zasadzie nie ma. Czarzastemu wyrosła na tym wewnętrzna opozycja, a poseł Tomasz Trela zaczął być typowany na jego konkurenta w nadchodzących wyborach.

Konflikt nabrzmiał, kiedy zarząd SLD miał ostatecznie zatwierdzić powstanie tych dwóch równorzędnych frakcji, eseldowskiej i wiosennej. By do tego doprowadzić, Włodzimierz Czarzasty zawiesił przed spotkaniem sześcioro członków zarządu (w tym posła Trelę), a potem kolejnych dwóch, by uzyskać pożądany wynik głosowania. Tłumaczył, że gdyby SLD nie dochował warunków umowy, zawartej z Wiosną w grudniu 2019 roku, jej posłowie mogliby się poczuć oszukani.

Bo rozwiązali swoją partię, a gdy już to zrobili, to by się okazało, że warunki zjednoczenia ulegają zmianie. – Jeżeli ktoś się co do jakichś zasad umówił, powinien to po prostu zrobić – mówił Czarzasty. Jednocześnie doszło do komicznych scen: zarząd najpierw uciekał przed zawieszonymi członkami do innej sali, a potem zamknął się w niej na klucz, żeby „pracować w bezpiecznych warunkach”. Wtedy było już blisko do wyjścia części posłów z klubu parlamentarnego i stworzenia własnego koła lub klubu.

Secesjoniści cofnęli się pomni złych doświadczeń z przeszłości (odejście Marka Borowskiego z SLD w 2004 roku oraz stworzenie własnej formacji, Socjaldemokracji Polskiej, zapoczątkowało uwiąd Sojuszu, a i sama SDPL nie zaistniała na trwałe na scenie politycznej), choć do rozłamu mocno podżegał ich były premier i zawołany krytyk Czarzastego, Leszek Miller (sam odszedł z SLD już w marcu).

Czytaj także: Lewicka: Od córki leśniczego do wujka Brudzińskiego, czyli rodzina PiS na swoim

– Obawialiśmy się, że gdy zaczniemy się dzielić, to i tak kiepskie sondaże znowu pójdą w dół i pojawi się realna groźba, że po kolejnych wyborach wypadniemy poza parlament – słyszę od jednego z buntowników. Sojuszu nie było przy Wiejskiej w latach 2015-2019 i ledwo ten czas przetrwał. Ale to nie był koniec konfliktu. Kolejny odcinek serialu został wyemitowany w sierpniu.

Tym razem Czarzasty nie przyjął do nowej frakcji posła Andrzeja Rozenka. Ten jako jedyny wstrzymał się w głosowaniu nad Funduszem Odbudowy, a po zawieszeniu Tomasza Treli postanowił rzucić szefowi SLD rękawicę. Ten zatem zareagował natychmiast. Jak relacjonował Rozenek, zadzwonił do niego i poinformował, że „to nic osobistego”, ale po prostu nie przyjął go do frakcji.

Oficjalnie była to kara za publiczne wypowiedzi Rozenka, który zarzucał Czarzastemu, że ten chce współpracować z PiS-em, a może nawet stworzyć z Kaczyńskim wspólny rząd. Rozenka nie ma już w partii, ale wciąż jest w klubie parlamentarnym. Zastanawia się nad swoją dalszą polityczną przyszłością. Nie komentuje sytuacji na lewicy.

"Czarzasty liczy, że wejdzie do kolejnego Sejmu"

Na dwa tygodnie przed kongresem zjednoczeniowym Nowej Lewicy – jest zaplanowany na 9 października – sytuacja wygląda tak oto, że kandydatów na współprzewodniczących jest tylu, ilu było na początku: dwóch. I są to niezmiennie Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń. Potencjalni rywale tego pierwszego albo zostali wyeliminowani (Rozenek) lub sami się cofnęli (np. nastąpiło zawieszenie broni z posłem Trelą), bo nie widzą szans na pokonanie Czarzastego, stąd prawdopodobnie nawet nie będzie miał on konkurenta.

– Czarzasty wygra wybory na współprzewodniczącego, będzie miał też swojego sekretarza partii, bo o to stanowisko będzie się ubiegać jeden z dwóch jego zaufanych ludzi, albo Marcin Kulasek, albo Dariusz Wieczorek – słyszę od polityka SLD – Dzięki temu będzie dysponował pełnią władzy w ugrupowaniu. Najpierw zrobi czystki w tych województwach, które się przeciwko niemu buntowały, a potem nastanie czas partii kadrowej. Czarzasty liczy, że wejdzie do kolejnego Sejmu jako języczek u wagi i Nowa Lewica będzie niezbędna do stworzenia rządu, czy to z dzisiejszą opozycją, czy to z PiS-em.

Nastroje w SLD są ponure, metody Czarzastego są nazywane perfidnymi lub dyktatorskimi. – Rządzi partią niczym Kaczyński, a może jeszcze gorzej – mówi poseł SLD.

Niechętni Czarzastemu politycy nie wierzą, że zdoła on wykorzystać korzystną dla lewicowego ugrupowania sytuację, w której do centrum wycofał Platformę Obywatelską Donald Tusk, zostawiając tym samym więcej przestrzeni Lewicy właśnie. – Powinniśmy natychmiast ruszyć w teren z przekazem o tym, że jako jedyni gwarantujemy świeckie państwo, związki partnerskie, prawo do aborcji, a my tymczasem pogrążamy się w konflikcie, nikt nikomu nie ufa – żali się jedna z posłanek.

Część zawieszonych polityków pogodziła się już ze swoim losem, niektórzy, jak np. poseł Bogusław Wontor, będą się z Czarzastym sądzić. – 9 października miało być wielkie święto lewicy, a zamiast tego wybierzemy na naszych szefów polityków kilkuprocentowych – kpi jeden z posłów nawiązując do prezydenckiego wyniku Roberta Biedronia (2,21%) oraz słabej pozycji Czarzastego w rankingach zaufania (ufa mu raptem 17% badanych, mniej niż np. Jackowi Sasinowi).

Czytaj także: Lewicka: "Ciekawy przypadek Jarosława Gowina: odzyskał wzrok i zmienia skórę"


Minorowe nastroje są też w Wiośnie, bo część posłów zdaje sobie sprawę, że przy tak słabym poparciu dla lewicy nie mają co liczyć na odnowienie mandatu za dwa lata. – Buzuje u nas, jak w garnku pod pokrywką – mówi mi polityczka Wiosny – cała energia idzie do wewnątrz, a nie na zewnątrz.

Parlamentarzyści Wiosny obawiają się też, że Czarzasty będzie chciał sprywatyzować Nową Lewicę, mieć ją na własność, jak Kaczyński ma PiS. Oraz, że nie wyklucza, jak to ujmują, dalszej „kolaboracji” z PiS-em, a tego resztki elektoratu lewicy mogą po prostu nie przeżyć. Wszyscy są zaś zgodni, że kongres zjednoczeniowy wojny nie zakończy, a przed Nową Lewicą jeszcze niejedna bitwa.
Czytaj także: Gowin przegapił moment, kiedy był najmocniejszy. Krążą plotki, że nie wyklucza złożenia broni