Nie jesteś jesieniarą? Zmień myślenie o jesieni i oswój tę porę roku – ta rozmowa ci w tym pomoże

Ola Gersz
Jesieniary i jesieniarze robią selfie z pumpkin spice latte i pielgrzymują na dyniowe farmy, a reszta ludzkości w naszej strefie klimatycznej marznie, narzeka na wieczną ciemność i marzy o lecie. Nina Czarnecka, autorka popularnego bloga Blimsien, należała do tej drugiej grupy, ale postanowiła oswoić jesień. Podeszła do tego pragmatycznie i zaczęła szukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
Nina Czarnecka nie lubiła jesieni. Postanowiła ją jednak oswoić. Fot. Marta Brylińska
Jak poradzić sobie z przeraźliwym zimnem i uciążliwą sennością? Co robić, żeby nie było tak nużąco i monotonnie? Czy da się jakoś przyzwyczaić do tej nieustannej ciemności? W inspirującej rozmowie z naTemat autorka książki "Ciepło" opowiada, dlaczego powinniśmy uczyć się od natury cykliczności, zdradza, czym są osiedbanie i ajurweda oraz dzieli się lifehackami na przytulną (i wcale nie taka straszną) jesień.

Jesteś jesieniarą?

Nie, śmieję się, że jestem jesieniarą-wannabe. Nigdy nie rozumiałam osób, które twierdzą, że jesień jest cudowna i magiczna. Owszem, zdarzają się ciepłe wrześnie i początki października, ale trudno jest mówić o jesieni, kiedy możesz nosić gołe nogi, sukienkę i na to sweter. Złota jesień trwa bardzo krótko, a to dopiero początek sezonu. Co powiemy w listopadzie?


Gdy stałam się dorosłą osobą, która musi przejść w koszmarną pogodę z punktu A do punktu B i załatwić rzeczy w kilku miejscach na mapie miasta, jesień zaczęła być dla mnie ciężka i upierdliwa. Nie celebrowałam tej pory roku, ale raczej irytowałam się, że jest sennie, zimno, ciemno i nudno.

A widzisz, ja jestem jesieniarą. Masz rację, że listopady potrafią być okropne – zawsze wolałam klimat październików – ale uwielbiam tę jesienną otoczkę. Spadające liście, świeczki, kocyk, herbata z cytryną i goździkami.

Tak, otoczka jest super, chociaż zawsze irytowały mnie instagramowe zdjęcia jesieniar. Ile realnie jest takich dni, kiedy nie musisz wychodzić w deszczowy, zimny dzień i możesz poleżeć pod kocykiem z herbatką? Jesienna pogoda cię wtedy nie dotyczy, tylko jest anturażem dla przyjemnych, domowych czynności. To prawda. Kocyk jest celebracją jesieni, ale w końcu musisz wyjść w pluchę.

Tak, musisz się z nią zmierzyć. Z tego powodu nigdy nie trafiały do mnie książki o przytulności w stylu hygge. Miałam wrażenie, że dotyczą one bardziej weekendów albo wolnych popołudni. Moje życie tak nie wyglądało. Miałam pracę w korporacji, do której musiałam wstać na ósmą rano, po południu biegłam na zajęcia sportowe albo naukę języka, musiałam zrobić zakupy, ogarnąć dom. W rezultacie czasu na siedzenie z książką wcale nie było dużo. Dopiero potem zmieniła się moja percepcja.

W jaki sposób?

Postanowiłam oswoić jesień i zimę i najpierw skupiłam się na stricte technicznych kwestiach. Co zrobić, żeby nie było mi tak przeraźliwie zimno? Jak pokonać sezonowe spadki nastrojów? Te są u mnie bardzo silne, bo jestem osobą zasilaną słońcem – odżywam, gdy jest słonecznie. Z kolei, kiedy jest pochmurno, faktycznie jestem "kocykowa", co byłoby dla mnie bardzo przyjemne, gdybym...

... nie musiała nigdzie wychodzić i nic robić.

Tak. Swoją drogą myślę, że jesień jest idealna dla introwertyków. Lato wyzwala w nas FOMO. Czujemy, że musimy stale korzystać z ładnej pogody, chodzić do knajp i na koncerty, spotykać się ze znajomymi. Trudno jest się wychillować i odpuścić. Gdy nie mamy ochoty na bycie aktywnymi, mamy ogromne wyrzuty sumienia.
To jest właśnie mój problem z latem i dlatego wolę jesień.

Ja musiałam odkryć, jak tę jesień przetrwać. Przeżyć ją fizycznie bez uszczerbku na odporności czy energii. Gdy już to opanowałam – co udało mi się w dużej mierze dzięki ajurwedzie – to nagle zorientowałem się, że moim podstawowym błędem w postrzeganiu jesieni i zimy była chęć prowadzenia tak samo intensywnego trybu życia, jak wiosną i latem. Aura mi to utrudniała, więc w rezultacie byłam obrażona na świat. Dopiero gdy zaczęłam myśleć inaczej – że nie jestem elementem poza naturą, który ma swoje cele i swoje targety, tylko jestem naturą – to rozpoczęłam drogę akceptacji jesieni. Łatwo nie było. Czyli bez życia w zgodzie z rytmem natury ani rusz?

Otóż to. Uświadomiłam sobie, że byłam bardziej empatyczna dla procesów zachodzących w świecie niż w sobie. Przecież absurdem byłoby wymaganie, żeby drzewa owocowe miały owoce albo kwitły przez cały rok. Nie potrafiłam wyluzować, ale powoli uczyłam się być dla siebie łagodna.

Swego czasu też zdałam sobie sprawę, że żyjemy w cyklu, a jesień i zima to dla natury obumieranie, a dla nas przerwa w ciągłym pędzie.

Przede wszystkim to odpoczywanie po kwitnięciu i owocowaniu latem. Życie jest cykliczne, ale my – ludzie biegnący w kołowrotku cywilizacji – tego nie widzimy, bo jesteśmy stymulowani do nieustannej produktywności. To jest opłacalne, bo przekłada się na PKB i na konsumpcjonizm. Tymczasem zwolnienie tempa życia w okresie jesienno-zimowym i uświadomienie sobie, że wcale nie musimy być cały czas na najwyższych obrotach, jest jak najbardziej w porządku.

Wiem, że to, co powiem, jest mało sexy, ale jesień jest takim przymierzaniem się do śmierci. Śmierci metaforycznej, czyli końca związku, przyjaźni, pracy w danej firmie albo branży, etapu w życiu, jakiejś wersji nas samych, ale również śmierci naszych bliskich, naszych domowych zwierząt i w końcu nas samych.

W kulturze nastawionej na młodość i sukces śmierć to duże tabu.

Starość, śmierć i bezproduktywność nie są sexy. Natura uczy nas jednak umierania i zaprasza do życia w cyklach. Przyjęłam to zaproszenie: zwolniłam, chociaż świat wokół mnie oczywiście się nie zmienił. Jeżeli chodzę na kurs hiszpańskiego, to przecież nie zrobię sobie przerwy od października do marca. Kluczowa jest jednak większa doza łagodności dla samej siebie. Może mogę zostać pod kocem, zamiast iść na zajęcia sportowe? A może, zamiast na siłownię będę chodzić na spacery, nawet w brzydką pogodę?

Skoro natura ma prawo do odpoczynku, to ja też. Nie chodzi o to, żeby jesienią i zimą sobie pofolgować, ale myślenie, że świat się zawali, gdy zwolnimy tempo, jest formą ludzkiego egocentryzmu. Naprawdę nic się nie stanie. Powiedziałaś, że wciąż popularna idea hygge nie jest dla ciebie. Nie potrzebujesz przytulności?

Mam wrażenie, że dzisiejsze porady są bardzo zero-jedynkowe. Ajurweda nauczyła mnie jednak, że nie wszystko jest dobre dla każdego. Nie każdy musi wstawać o piątej, jeść superfood albo ścielić łóżko, żeby czuć się dobrze. Również przytulność nie dla każdego jest stanem pożądanym. Są osoby – głównie nadpobudliwe i ruchliwe – które potrzebują osadzić się w jesieni, czyli "pokocykować" i uprzytulnić sobie tę porę roku. Są również tacy, którzy jeśli zakopią się z Netflixem pod kocem na kilka miesięcy, będą maksymalnie zamuleni: grubsi, powolni i w gorszym stanie psychicznym. Mimo że przytulność wydaje się dla nich miła i atrakcyjna, to potrzebują większej aktywności i silniejszych bodźców.

A może przytulność to nie tylko kocyk. Może to miękki płaszcz, w którym jest mi ciepło, gdy jadę do pracy albo pyszny comfort food, po którym czuję się dobrze?

Może. Bo czym właściwie jest przytulność?

Myślę, że duńskie hygge bardzo zawłaszczyło to słowo: światełka choinkowe w oknie, koce z grubym splotem, świeczka o dyniowym zapachu. Może przytulność to forma dbania o siebie – w tym przypadku o klimat, który nas otacza i wpływa na nasz nastrój?

Tak, to jest oczywiście bardzo miłe, ale zdałam sobie sprawę, że w dbaniu o siebie nie chodzi o rozpieszczanie, ale bardziej o mądre "rodzicielstwo". Na terapii uczymy się często bycia dla siebie mądrym dorosłym – takim, który opiekuje się nami oraz zarządza naszymi potrzebami i je zaspokaja. Potrzebami, nie zachciankami. Ale właśnie: przytulność może być też stanem ducha. Podchodzę do siebie z łagodnością. Nie folguję sobie, ale rozumiem siebie, a przede wszystkim nie jestem żandarmem i własnym katem. Nie rozliczam siebie i nie karzę, gdy czegoś nie dopięłam albo nie dowiozłam.

Wspominałaś o osiędbaniu i ajurwedzie, dwóch fundamentach Twojej książki "Ciepło". O osiędbaniu rozmawiałyśmy nie raz, ale w telegraficznym skrócie: czym ono jest?

Stworzyłam koncepcję dbania o siebie, bo przez lata w Polsce dominowało przekonanie, że kobieta zadbana to kobieta "zrobiona". Świetnie radzi sobie jako matka i żona, ma zadbany dom, codziennie stawia dwudaniowy obiad na stole, jest szczupła, uczesana, nienagannie umalowana i ma pomalowane paznokcie.

Ja jestem z pokolenia millenialsów, które się przeciwko temu zbuntowało. Zdaliśmy sobie sprawę, że wypełnianie ról społecznych i scenariuszy nie niesie ze sobą żadnej gratyfikacji. Uczyliśmy się dbać o siebie na nowo. Ogarnialiśmy, jak pójść na terapię i zdrowo się odżywiać, a przede wszystkim zrozumieliśmy, że powinniśmy zadbać o swoje potrzeby, zanim zadbamy o potrzeby innych.

Szukałam mądrych sposobów dbania o siebie – niekoniecznie takich, które są społecznie akceptowalne. Osiędbanie jest bowiem dla każdego inne. Dbanie o swoje ciało to może być dla jednego morsowanie, a dla innych chodzenie do sauny czy szczotkowanie na sucho. Nie musi ono oznaczać dążenia do powszechnie akceptowanych kanonów: wciąż możemy mieć cellulit, dodatkowe kilogramy albo tych kilogramów "za mało". Chodzi o to, aby robić rzeczy, które są dobre, zdrowe i zrównoważone dla naszego ciała, ducha, intelektu oraz relacji.
A czym jest ajurweda?

Ajurwedą się zachwyciłam i studiuję ją od kilku lat. Lubimy mówić na Zachodzie, że jest to system zdrowotny, ale to znacznie więcej. Tłumacząc z sanskrytu, jest to dosłownie "wiedza o życiu". To system, który powstał 5 tysięcy lat temu w Indiach i polega na obserwacji pewnych zjawisk i opisywaniu ich. Czasami jest to trudne dla ludzi Zachodu, ponieważ ajurweda zakłada bardzo symboliczne widzenie świata – zupełnie inne, niż to, do którego przywykliśmy.

Koncepcja zdrowia w ajurwedzie również jest zupełnie inna niż na Zachodzie, bo jest holistyczna: dotyczy nie tylko ciała i umysłu, ale również duszy czy energetyki człowieka. My jesteśmy dopiero na etapie zintegrowania zdrowia fizycznego i umysłowego, a duszy jeszcze w ogóle nie dostrzegamy w kontekście zdrowotnym. Pewnie często słyszysz to pytanie: czy system, który powstał tak dawno temu na Wschodzie, ma sens i zastosowanie w Polsce?

Jeśli pomyślimy o ajurwejdzie jako o sposobie widzenia świata i myślenia o świecie, to okaże się, że jej zasady często pokrywają się z wiedzą naukową czy mądrością ludową naszych babek. Mnie osobiście spodobało się w ajurwedzie personalizowanie: dla każdego coś innego. Ajurweda nie powie nam, że co rano musimy pić sok z selera naciowego, bo rozumie, że każdy z nas jest inny i jest mocno osadzona w cykliczności.

Czyli połączyłaś osiędbanie oraz system ajurwerdyjski i w ten sposób zrozumiałaś, jak możesz przetrwać jesień?

Osiędbanie zmobilizowało mnie do szukania sposobów na jej przetrwanie. Każdy ma swoją drogę, każdego ciągnie gdzieś indziej. Ja odnalazłam siebie w ajurwedzie, chociaż musiałam zdobyć wiedzę. Popełniałam błędy i wiele kwestii rozumiałam opacznie. Walcząc z zimnem, używałam rozgrzewających przypraw, bo słyszałam, że jesienią są one niezawodne na zimno, ale wybierałam te zbyt rozgrzewające, które działały na mnie napotnie, wysuszały mnie oraz rozregulowały mój układ trawienny. Z roku na rok szło mi coraz lepiej i dzisiaj już w ogóle nie określiłabym siebie zmarzluchem.

Są jednak rzeczy, których nie przeskoczę – uwielbiam słońce i nic mnie nie pobudza, jak ono. Zrozumiałam, że z moją konstytucją dosz, czyli tendencjami fizycznymi i psychicznymi, z którymi przyszło się na świat, jesień i zima nigdy nie będą dla mnie tak łatwe, jak dla osób, które urodziły się z innym pakietem.

Dosz?

Ajurweda zakłada, że cały wszechświat składa się z pięciu elementów: wody, ziemi, powietrza, eteru rozumianego jako pustka oraz ognia. Rozumiemy je bardzo symbolicznie. Weźmy na przykład ogień: z jednej strony rozgrzewa, a z drugiej strony transformuje i potrafi zamienić drewnianą deskę w popiół. Taki ogień trawienny mamy, chociażby w brzuchu. Zamienia on jedzenie na składniki odżywcze, które budują nasze ciało. Każdy z tych elementów ma również swoje cechy, np. powietrze jest suche, ruchliwe, zmienne.
Fot. Marta Brylińska
Tych pięć elementów tworzy parami trzy dosze, które posiadają swoje konkretne właściwości. Vata to powietrze i eter, pitta to ogień i woda, a kapha to ziemia i woda. Kapha jest zimna, stabilna, mokra i ciężka, pitta jest gorąca, pobudliwa i energetyczna, a vata jest zmienna, lekka i bardzo zimna. Dosze możemy dostrzec w naturze. Jesienny dzień, gdy liście są złote i wirują po chodniku, a powietrze jest suche i zimne to typowa pogoda vata. Kapha to może być np. błoto i ciężka ziemia w marcu w porze roztopów. Pitta to z kolei bardzo gorący dzień lipcowy. Również my możemy o sobie w ten sposób myśleć.

Czyli jak?

Mamy w sobie dominującą doszę, ale nigdy nie jesteśmy czystą vatą, kappą albo pittą – jesteśmy indywidualną mieszanką. Obserwując swoje cechy fizyczne i psychiczne, możemy zobaczyć, czego mamy najwięcej w danym momencie doby, życia, pory roku. W "Ciepło" chciałam nauczyć samodzielnie oceniać, jak jest dzisiaj za oknem, jak się czuję i jak będę czuć się jutro z tym, co zrobię dzisiaj albo co robiłam miesiąc temu. Co mogę zrobić, żeby było inaczej i lepiej?

Czyli rady, co zrobić, żeby jesienią nie było nam zimno, będą dla każdego inne?

Tak, zresztą nawet zimno nie jest takie samo: może być suche i wietrzne albo wilgotne. Zimna i wilgotna pogoda będzie problematyczna dla osób, które mają w sobie dużo kaphy, a zimna, sucha i wietrzna dla tych, którzy mają więcej vaty. Kapha i vata mają również zupełnie inne problemy. Vata będzie mieć suchą skórę i suche usta, a kapha ma zwykle oleistą cerę i więcej tkanki tłuszczowej, więc będzie jej cieplej.

Obie dosze będą więc zupełnie inaczej odbierały pogodę, więc to do nich dostosowuje się w ajurwedzie porady. Dla vaty korzystne będą tłuste potrawy i bardziej kaloryczne jedzenie, podczas gdy kapha, gdy będzie jeść tak samo, będzie po prostu tyła. Dla niej zbawienne będą rozgrzewające napary. Nie ma więc jednej rady, żeby było ciepło. Osobiście kocham gorące prysznice i kąpiele, ale po całej jesieni i zimie leżenia w gorącej wodzie w wannie moja skóra byłaby wysuszona i w opłakanym stanie. Wszystko trzeba dopasować tylko i wyłącznie pod siebie.

A podzielisz się swoimi ulubionymi trickami, jak przetrwać jesień? Takimi uniwersalnymi lifehackami, z których każdy będzie mógł dobrać coś dla siebie w zależności od potrzeb. Na pierwszy ogień: jak radzić sobie, gdy jest zimno?

Przede wszystkim ubierać się na cebulkę. Zawsze to lubiłam, ale bardzo długo ubierałam się źle. Chociażby, kupowałam ubrania ze sztucznych materiałów. Sieciówki kuszą nas pięknym, dzianinowym swetrem rodem z Pinteresta i już widzisz siebie opatuloną i siedzącą na parapecie z herbatą, gdy okazuje się, że to wyrób z akrylu. Nie tylko nie jest ci w tym swetrze ciepło, ale na dodatek się pocisz. Zakładałam też zbyt obcisłe ubrania i nie robiłam przestrzeni między ich kolejnymi warstwami, przez co czułam się jak ludzik Michelin. Nie mogłam zginać kolan przez warstwy rajstop i spodni, a... wciąż było mi zimno.

Skądś to znam. Czyli jak mądrze ubierać się na cebulkę?

Po pierwsze, warto zainwestować w ubrania o dobrym składzie, np. wełniane, po drugie, pierwsza warstwa jest najważniejsza, a po trzecie, pomiędzy warstwami powinna być przestrzeń. Mądre ubieranie się na cebulkę będzie idealne dla vaty i kaphy. A co jeść, żeby nie marznąć?

Ciepłe, rozgrzewające potrawy, jak zupy czy krojone na większe kawałki, gotowane lub duszone warzywa albo mięso. Raczej nie polecam lodów, zimnego twarogu czy napojów z puszki. Kolejnym sposobem, który polecam – niekoniecznie doszy pitta, bo ona może tego nie potrzebować – jest picie ciepłej wody w temperaturze herbaty. Nie chodzi o wypicie kubka na raz, ale o picie wody małymi łyczkami. Nalewam ciepłą wodę do butelki termicznej lub termosu, napełniam filiżankę, piję kilka łyków, robię 15 minut przerwy i wypijam znowu.

To świetnie reguluje trawienie i nawadnia organizm, a ciepła woda przez nas nie przelatuje, więc nie biegniemy od razu do toalety. To chyba moja ulubiona uniwersalna rada. W zeszłym roku testowałyśmy ją zresztą z moimi obserwatorkami na Instagramie.

Pamiętam! Miałam dołączyć do testów, ale zapomniałam (śmiech). I jakie były rezultaty?

Myślę, że jakieś 100 osób, które testowały picie ciepłej wody, pisało do mnie w samych superlatywach. Nie mogły uwierzyć, że tak mała zmiana, jak zmiana temperatury napoju, może przynieść tak ogromną różnicę. Szczerze przyznam, że to jeden z tricków, dzięki, któremu przestałam nieustannie marznąć.

W takim razie muszę w tym roku spróbować. Jakieś inni lifehacki?

Oczywiście aktywność fizyczna, ale przede wszystkim dogrzewanie korpusu. Zawsze słyszałam, że ciepło ucieka przez głowę i trzeba nosić czapkę oraz ciepłe skarpetki. U mnie ta wiedza z dziada pradziada się nie sprawdziła, a ajurweda widzi to inaczej – jeśli nie dogrzejesz korpusu, będzie ci zimno w każdą inną część ciała: nos, głowę czy dłonie. Ja uwielbiam jesienią i zimą nosić body, ale to mogą być również majtki z wyższym stanem (bawełniane, nie poliamidowe), podkoszulka czy bielizna termiczna. Dla ciała najważniejsze jest utrzymanie w cieple organów, więc jeśli chcesz, żeby było ci ciepło w całe ciało, to gruba czapa i wełniane rękawice nie pomogą, jeśli nie ocieplisz korpusu.

Dobrze, czyli już jest nam cieplej. A jakieś rady, żeby jesienią nie było tak sennie? Mnie o tej porze roku non stop chce się spać.

Dobra suplementacja. Warto zadbać zwłaszcza o poziom witaminy D3. Mądrą suplementację zawsze powinny poprzedzić badania pod opieką specjalisty, który powie nam, ile danego suplementu czy leku zażywać. Jeżeli mamy duże niedobory, możemy potrzebować znacznie większych dawek, niż na ulotce. Jeżeli jednak jest naprawdę bardzo sennie, to przede wszystkim warto zadbać o rytm dobowy. Czyli po prostu się wysypiać?

Nasz poziom energii powinien wynikać z tego, ile faktycznie jej mamy. Jeśli jestem wyspana i zregenerowana, bo poszłam spać o 21 lub 22, to wydatkuję energię, którą posiadam. Jeżeli nie mam tej energii, bo idę spać o północy albo o pierwszej, a pierwsze, co robię rano, to piję kawę na pusty żołądek (a potem jeszcze trzy kolejne), to ta kawa wcale nie daje energii. To tak nie działa w przyrodzie – kofeina mobilizuje mnie do działania, ale czerpie z zasobu, którego ja już nie mam.

Jeżeli to się dzieje sporadycznie, to nie musimy się martwić, ale gdy taki tryb życia prowadzę latami, to żyję na kredyt zaciągnięty u własnego ciała. Radzę więc zadbać o swoją energię, żeby ją faktycznie mieć. Sen i ruch są tutaj niezawodne.

Na naszą senność jesienią i zimą pewnie wpływa również brak słońca.

Tak. Moim zdaniem właśnie brak słońca wywołuje "zamulenie". Warto wypracować sobie nawyk korzystania ze światła dziennego. Oczywiście, gdy mamy taką możliwość. To trudne, gdy pracujemy w biurze i jest ciemno, gdy idziemy do pracy oraz gdy z niej wracamy. Z racji pandemii wielu z nas jest jednak na home office i można wygospodarować 10-15 minut między callami i zadaniami na krótki spacer: po bułki, z psem albo po prostu dookoła bloku.

Chodzi o to, aby dać ciału sygnał, że jest dzień i jesteśmy w trybie działania. Możemy to zrobić również rano ćwiczeniami, nawet 15-minutowymi. To może być 10 pajacyków, kilka przysiadów albo kilka powitań słońca. Ciału trudno jest jednak złapać rytm i zorientować się, jaka jest pora dnia, gdy jednego dnia jemy śniadanie o 7, a drugiego o 12, raz ćwiczymy rano, a raz wieczorem. Warto więc zadbać o regularny tryb życia. Jest jeszcze jedna rzecz, która pomaga się skupić na pracy czy nauce: odpowiednie światło sztuczne.

Odpowiednie, czyli jakie?

W badaniach z krajów skandynawskich – a jeśli uczyć się, jak sobie radzić z ciemnością, to właśnie od nich – polecane jest jasne chłodne światło. Działa ono stymulująco i sprawia, że dużo łatwiej jest się nam skupić, gdyż dzięki niemu jesteśmy w gotowości umysłowej. Gdy musimy uczyć się lub pracować, lepiej nie uprzytulniać sobie mieszkania lampą solną czy ciepłymi światełkami choinkowymi. Wejdziemy wtedy w tryb "kokoszenia", w którym ciężko się za cokolwiek zabrać.

Z kolei kiedy wypoczywamy, dobrym wyborem jest ciepłe, pomarańczowe i rozproszone światło, które sprawia, że powoli przygotowujemy się do odpoczynku, a później do snu. Warto oddalić się również wtedy od źródeł światła niebieskiego, czyli ekranów telefonów czy tabletów.

Dobrze, to przejdźmy dalej. Tricki, aby jesienią nie było tak nudno.

Odpowiem przekornie: niech będzie nudno. W swojej książce "Ciepło" zapraszam do nudy. W kulcie produktywności i bycia zajętym rozliczamy siebie nawet z czasu wolnego. Internet bombarduje nas radami, co robić, żeby nie było nudno, bo mamy wtedy wrażenie, że wtedy my jesteśmy nudni. Mam jednak wrażenie, że po bardzo intensywnym lecie, które nas przebodźcowuje, trzeba odpocząć. Jesienią dobrze jest się ponudzić. Zachęcam do tego, żeby o tej porze roku nie robić nic produktywnego i nie zdobywać nowych kompetencji na siłę, jeśli nie mamy na to ochoty i chęci. Rozróżniam jednak nudę i znużenie. Możesz cały dzień leżeć na kanapie i scrollować Instagrama albo TikToka. Powiesz, że się nudziłaś, bo nie robiłaś nic produktywnego, ale tak naprawdę twój umysł cały czas pracował na wysokich obrotach, bo był zalewany ogromem bodźców, które stara się przetworzyć. Mówiąc o nudzeniu się, mam więc na myśli odcięcie się od bodźców sensorycznych.

Czyli byciu offline?

Media społecznościowe, kanały informacyjne, komunikacja z innymi 24 godziny na dobę są mocnymi bodźcami. Zapraszam więc jesienią do kontaktowania się ze światem zewnętrznym i ze swoim duchem oraz ciałem poprzez zmysły. To może być uważne gotowanie, uważne jedzenie albo leśne kąpiele. Oczywiście listopad czy grudzień nie zachęcają do wychodzenia na zewnątrz, ale nie da się zamknąć przez pół roku w domu. W sensie da się, ale zwykle kończy się to spadkiem nastroju.

Zachwyciłam się podejściem do Szwedów i Norwegów, którzy praktycznie cały czas mają beznadziejną pogodę. Gdy byłam w norweskim miasteczku położonym na dalekiej północy, pytałam mieszkańców, jak sobie radzą z latem, które trwa dwa miesiące i jest chłodne, bo termometr pokazuje wtedy 15 stopni Celsjusza, w porywach do 16. Odpowiedzieli mi: "My po prostu żyjemy. Nie czekamy na dobrą pogodę, bo ona nie nadejdzie, więc gdybyśmy cały czas na nią czekali, to moglibyśmy się po prostu położyć i umrzeć".

Mądre podejście.

Oni naprawdę robią na zewnątrz wszystko: jeżdżą z małymi dziećmi w chustach albo nosidełkach na biegówkach, wędrują z psami, łowią ryby, oglądają zorzę polarną. Pomyślałam wtedy, że jeżeli dla tych ludzi zimno i ciemno nie jest wymówką, to ja też muszę przestać się hibernować w oczekiwaniu na wiosnę.
Czytaj także: Osiędbanie może zmienić twoje życie. I wcale nie przesadzamy – właśnie tego potrzebujesz
Co więc robisz jesienią?

Korzystam ze zmysłowych przyjemności. Kieruję się do wewnątrz siebie, poddaję się introspekcji, dbam o osoby, zwierzęta i rośliny, które mam obok siebie oraz buduję bliskie relacje i energię, aby wiosną i latem mieć zasób, z którego będę mogła korzystać. Chcę uniknąć sytuacji, gdy jesienią i zimą całkiem się wydrenuję i wejdę w sezon wiosenno-letni jeszcze bardziej zmęczona.

W "Ciepło" zawarłam propozycje takich uważnościowych i medytacyjnych sposobów na kontakt z naturą. Jeśli żyjemy w centrum miasta, pójście do lasu może być czasochłonną wyprawą, więc bardziej osiągalne może być znalezienie swojego ulubionego drzewa czy krzaka i oglądanie go codzienne, idąc do pracy albo z niej wracając. Patrzmy, jak się zmienia, jak wygląda we wrześniu, listopadzie, lutym, kwietniu. Moim zdaniem świetnie nas to osadza. Oczywiście możliwości spędzania czasu na świeżym powietrzu jest wiele.

Czyli seriale odpadają?

Tu nie chodzi o radykalne podejście. Jesień to świetny moment na oglądanie ulubionych seriali czy filmów, ale może nie róbmy tego kompulsywnie. To również dobry moment na pisanie listów, pisanie pamiętnika, rozmowy z rodziną przez telefon, naukę medytacji, uważne gotowanie i zapraszanie przyjaciół na kolacje.

Jesienią i zimą, kiedy jest ciemno, sennie i ponuro, warto dbać o ciepłe, serdeczne relacje. Dzisiaj to może wydawać się mało ważne, bo żyjemy w świetnych warunkach, ale wyobraź sobie jesień i zimę sto lat temu na polskiej wsi. Mogło być przerażająco: o głodzie, chłodzie i w atawistycznym strachu, czy starczy jedzenia i czy dotrwamy do wiosny, która może nadejść późno. W takich momentach potrzebowaliśmy ciepła i serdeczności, chcieliśmy się weselić i rozświetlać mroki.

Czyli, podsumowując, nawet osoby, które nie lubią jesieni, jak Ty kiedyś, mogą z niej czerpać.

Tak. Myślę, że nawet te osoby po przeczytaniu "Ciepło" mogą zmienić sposób postrzegania. Zrozumieją, że to nie jest pora roku, która jest przeciwko nam i robi nam na złość, ale dostrzegą jej prawdziwy cel i mądrość pór roku. A osoby, które lubią jesień i zimę, skorzystają z przepisu na lokalne sezonowe dania i porad, jak uprzytulnić dom.

Myślę, że dla nich to będzie swoista celebracja jesieni, bo celebrować ją można właśnie poprzez jedzenie. Przykładowo, przez cały rok nie jem zupy dyniowej z masłem orzechowym i grzybami, przyrządzam ją dopiero jesienią. Warto zakorzenić się w zmysłach. Być może jesienne potrawy, które się gotuje z bliskimi, staną się naszą małą tradycją i źródłem wspaniałych wspomnień.