Lasy w Polsce to nie lasy, tylko plantacje desek. "Z 10 tys. sadzonek starości dożywa 30-40 drzew"
Wyjście do lasu w Polsce jest praktycznie niemożliwe. Dlatego, że w naszym kraju prawie nie ma lasów - są tylko uprawy leśne, czyli, mówiąc wprost, plantacje drewnianych desek złożone głównie z sosny pospolitej. To właśnie z tęsknoty za prawdziwie dzikimi puszczami powstała Fundacja Las Na Zawsze. Jeden z jej założycieli - Michał Paca - w wywiadzie dla naTemat.pl opowiedział o tym, jak sprawić, by w Polsce znów rosły knieje nie pod wycinkę.
Michał Paca, Las Na Zawsze: Polskie lasy wyglądają dokładnie tak, jak ich przeznaczenie. Ale chciałbym zacząć od tego, że sam termin "lasy" jest mylny. W Polsce prawie nie mamy lasów.
Czy my mieszkamy w tym samym kraju? Przecież lesistość Polski wynosi 30 proc. powierzchni całego państwa, a ja zaledwie w zeszły weekend byłam na spacerze w lesie pod Warszawą.
Tak ci się wydaje. Bardzo trudno jest w Polsce trafić do czegoś, co naprawdę jest lasem. W moim rozumieniu las to zbiorowisko roślinne, które kształtuje przede wszystkim natura. Jest bioróżnorodne, spotkamy w nim różne gatunki drzew na jednej przestrzeni, bądź takie same drzewa, ale w różnych stadiach rozwoju, a warstwa podszytu jest bogata w rozmaite gatunki roślin.
Większość polskich upraw leśnych to monokultury pod dwoma względami: wieku – ponieważ wszystko było posadzone w tym samym czasie – oraz gatunku – ponieważ dominującym gatunkiem w polskich lasach jest niestety sosna.
Dlaczego niestety? Sosna jest przecież nazywana „królową polskich lasów”.
Jeżeli mówiąc o królowej polskich lasów, mamy na myśli gatunek, który je zdominował, to sosna rzeczywiście jest królową. I jest to piękne drzewo, które potrafi rosnąć bardzo fantazyjnie, gdy ma dużo przestrzeni.
Tyle że na plantacjach ciasno sadzona sosna tworzy charakterystyczne „monokultury zapałczane” – proste pnie, które na końcu zakończone są małą, iglastą chorągiewką. Mają one swoje plusy – są znakomitym surowcem do meblarstwa i budownictwa. Ale są również ogromnym wypaczeniem.
80 proc. naturalnych zbiorowisk roślinnych na terenie naszego kraju to powinny być lasy liściaste, w których dominują graby, dęby, lipy, klony, jesiony, wiązy. Tymczasem mamy lasy, w których dominuje drzewo iglaste – 80 proc. wszystkich upraw leśnych to sosna.
Warto wspomnieć, że jest to gatunek, który fatalnie będzie znosił zmiany klimatyczne. Sosna przepuszcza dużo światła do warstwy podszytu, zatem podczas długich okresów suszy – a te zdarzają się coraz częściej – uprawy sosnowe dużo szybciej niż liściaste wysychają i są o wiele bardziej narażone na pożary.
Jednocześnie drzewa na plantacjach sadzone w siatce metr na metr rosną w tzw. zwarciu. Będąc w ścisku, walczą o światło, więc automatycznym kierunkiem ich wzrostu jest pięcie się pionowo w górę. Drzewa te nie rozwijają swojej szerokości, a jest to szkodliwe pod względem słabo rozwiniętych systemów korzeniowych.
Jak drzewo ma czas, żeby rosnąć, to bujnie buduje swoje systemy korzeniowe. A jak tego czasu nie ma, to rośnie w górę i przez to takie drzewa są bardziej podatne na wiatrołomy.
Jeśli zatem chodzi o długoterminową trwałość tych upraw, to z rozsądku i pragmatyzmu biznesowego powinniśmy bardzo gwałtownie odchodzić od wspierania sosny w naszych lasach.
Skąd w takim razie pomysł, by sadzić właśnie sosnę, skoro nie jest naturalnym wyborem dla naszego klimatu?
Sosna rośnie na wszystkim i rośnie najszybciej. Jeśli chcemy z polskich upraw leśnych sprawnie i w krótkim czasie pozyskiwać surowce, to sadzimy sosnę lub pozwalamy jej rosnąć samodzielnie.
Oczywiście tworzenie upraw sosnowych przez państwo robione było z najlepszymi intencjami – wyhodowania znakomitych surowców. I tak się właśnie stało.
Prywatni właściciele lasów postępowali dokładnie tak samo: szli za mądrością państwowych leśników. A jak leśnicy odkryli, że sosna rośnie najlepiej – a byli to zarówno leśnicy polscy, jak i pruscy oraz rosyjscy, gdyż ogromna część naszych lasów była kształtowana i sadzona w czasie zaborów – to nasz kraj pokrył się sosną.
Z drugiej strony, w ciągu setek lat, podczas których robiliśmy sobie przestrzeń dla naszej cywilizacji, przede wszystkim wycinaliśmy lasy, które rosły na najlepszych glebach, czyli lasy grądowe, w których jest bardzo dużo grabów, lip, dębów, klonów. Obecnie takich lasów mamy już bardzo mało w naszym kraju.
Wspomniałeś o tym, że jest jeszcze 2 proc. lasów poza uprawami.
Tak, chodziło mi o przestrzeń, którą społecznie przeznaczyliśmy pod długotrwałą ochronę, czyli parki narodowe i tereny objęte obszarowymi formami ochrony przyrody.
Wasza fundacja Las Na Zawsze, wykupując ziemię i tworzyć nowe, bioróżnorodne lasy, chce zwiększyć ten procent?
Powiedziałbym raczej, że naszym celem jest robić jak najwięcej miejsca dla natury. Zarówno z ludźmi, którzy chcą sadzić lasy od początku, jak i z tymi, którzy widzą większą wartość w chronieniu istniejących już lasów, wykupujemy tereny leśne od prywatnych właścicieli i wspólnie zapewniamy, że to będzie nasz dar dla przyszłych pokoleń.
Razem tworzymy miejsca, w których natura w sposób niezmącony będzie mogła się kształtować tak długo, jak przyszłe pokolenia będą uznawały to za słuszne.
Czyli Las Na Zawsze nie jest taki zupełnie „na zawsze”? Zależy od przyszłych pokoleń?
Nie możemy de facto powiedzieć, że to jest na zawsze – to jest nasza intencja. Zabezpieczenie ich przyszłości obecnie jest wyzwaniem, ale dla nas jest priorytetem. My dziś robimy przestrzeń dla natury i naszym zadaniem jest dobranie kontynuatorów tej idei, którym przyświecał będzie ten sam cel.
A co miałeś na myśli, mówiąc: „w sposób niezmącony”? Zamierzacie nie robić nic z tym lasem?
Nasze nic nierobienie oznacza nie czerpać z niego korzyści gospodarczych, lecz tworzyć miejsce do tego, by ludzie byli w kontakcie z naturą. Oznacza również, że musimy przeciwdziałać szkodom, które jako cywilizacja już wnieśliśmy do środowiska.
Zaprosiliśmy do naszego kraju mnóstwo gatunków inwazyjnych, które sprawiają, że drzewa, które naturalnie by rosły na naszym terenie, są przytłumiane.
Przykładowo: jeśli sadzimy las na ziemi, która wcześniej była ziemią rolną, to musimy tam regularnie wracać tam przez 3 lata, żeby nasze sadzonki miały szansę przerosnąć nawłoć kanadyjską - piękną, tworzącą żółte łany roślinę, która jednocześnie ogromnie utrudnia wzrost naturalnych dla naszego klimatu roślin.
Młode lasy grodzimy również po to, żeby utrudnić dostęp jeleniowatym. One uwielbiają zgryzać pędy drzew liściastych. Kiedy więc zaburzyliśmy równowagę w naszej przyrodzie, drastycznie zmniejszając obszar naturalnych dla niej lasów liściastych, to gdy zwierzęta znajdą młode, liściaste sadzonki bez opamiętania wcinają ich pędy.
Grodząc, chronimy zatem nasze sadzonki, żeby osiągnęły 2-2,5 metra bez nękania ich naturalną presją związaną z jeleniowatymi.
Czyli jelenie nie mają na razie wstępu – a ludzie?
Oczywiście wstęp do lasów, które sadzimy, jest otwarty, z tym, że młody las jest głównie atrakcyjny dla tych, którzy sami go sadzili i chcą doglądać, jak z miesiąca na miesiąc, z roku na rok rozwijają się ich sadzonki. Zanim te lasy staną się atrakcyjne pod względem wizualnym i przyrodniczym, to musi minąć trochę czasu.
Z tego, co wiem, żadne z trójki założycieli Fundacji nie jest związane z leśnictwem. Jak zatem doszło do tego, że grupa znajomych zdecydowała się chronić lasy?
Połączyło nas to, że cała nasza trójka w pewnym momencie swojego życia zaczęła spędzać coraz więcej czasu w naturze i doceniać, jak bardzo jest ona dla nas ważna. Każdy z nas miał też inny motyw - dla Iki, czyli Karoliny Rusinek, było to tworzenie przestrzeni, która odbudowywałaby więź ludzi z naturą. Dla mnie to poruszający dar, który mogę zostawić przyszłym pokoleniom. Krzemek, czyli Paweł Krzemiński, chciał robić coś łagodzącego zmiany klimatyczne zarówno na skalę globalną, jak i na skalę lokalną.
Zaczęliśmy zatem uczyć się od różnych osób, od profesorów uniwersyteckich, leśników, czytaliśmy dokumenty naukowe na temat działania lasów, szukaliśmy własnej drogi. I znaleźliśmy ją: po angielsku nazywa się to „assisted regeneration of forrest”, czyli wspierana naturalna regeneracja lasów.
Z jednej strony korzystamy zatem z doświadczenia leśników w aspektach praktycznych, np. jak pomagać drzewom wzrastać, a z drugiej wspieramy las, by tętnił bioróżnorodnością.
Tak, mamy mnóstwo inspiracji z zagranicy. Cenną wiedzą są dla nas informacje, jak tego rodzaju działalność była prowadzona w Szkocji. Dzięki ich doświadczeniu nie musimy popełniać tych błędów, które oni popełniali.
W bardzo wielu krajach na świecie są podejmowane podobne inicjatywy prywatne, których celem jest tworzenie jak najwięcej miejsca dla natury na różny sposób.
A inicjatywy państwowe?
Też jest ich coraz więcej. Historycznie inicjatywy narodowe popełniły szczególnie dużo błędów związanych z sadzeniem monokultur. Celem było posadzenie jak największej ilości drzew, żeby jakiś polityk mógł potem stanąć przed narodem i powiedzieć: "Posadziliśmy w tym roku 500 mln drzew”.
Brzmi to dobrze, bo jak ktoś mówi: "drzewo", to człowiek oczami wyobraźni widzi rozłożysty dąb zajmujący swoją koroną 400 metrów kwadratowych. Ale w rzeczywistości to mydlenie ludziom oczu, bo przecież w rzeczywistości sadzone są 4 centymetrowe sadzonki.
I jasne, na jednym hektarze można posadzić 10 tys. sadzonek – to robią obecnie Lasy Państwowe. Ale wieku sędziwego, prawdziwej starości na takiej przestrzeni ma szansę dożyć 30-40 drzew.
Co to znaczy „starości”?
Dla drzewa starość oznacza kilkaset lat. Tymczasem w większości polskich lasów drzewa są wycinane jako nastolatkowie, czyli gdy przestają gwałtownie rosnąć w górę. To dla drzewa wiek – w zależności od gatunku – 50-80 lat.
Łatwo jest zasadzić las w Polsce?
Bardzo trudno. Najtrudniejsze w naszej działalności jest to, że dzisiaj obszarowa ochrona przyrody jest tylko i wyłącznie w rękach aparatu państwowego. Prywatny właściciel pięknej ziemi nie może zrobić z niej parku krajobrazowego, a nawet jeśli mógłby, to nie jest to w żaden sposób honorowane – cały czas musiałby płacić za tę ziemię podatki.
My, jako fundacja, która kupuje ziemię i przez to gwarantuje, że nie zmieni ona swojego przeznaczenia, borykamy się z ogromnymi trudnościami administracyjnymi. Kupowanie jest dla nas takim samym wyzwaniem, jak dla kogoś, kto chce z tego zrobić inwestycję w ziemię, jak deweloperów czy inwestorów, którym nie w głowie ochrona przyrody, tylko zarabianie pieniędzy.
Dziś na przykład jadę kupować w imieniu Las Na Zawsze 17 hektarów 70-letniego lasu bukowego. Z tego tytułu muszę trzykrotnie pojawić u notariusza, żeby to się wydarzyło.
Po pierwsze muszę się pojawić u notariusza, żeby zawrzeć umowę przedwstępną, by KOWR – Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa – mógł wyrazić na to swoją zgodę, gdyż jest tam mały kawałek ziemi rolnej. Po otrzymaniu zgody znów jestem u notariusza, by zawrzeć umowę warunkową. Teraz Lasy Państwowe muszą odstąpić od prawa pierwokupu – a warto wspomnieć, że już trzykrotnie zdarzyło się nam, że z tego prawa skorzystały i wykupiły interesującą nas ziemię sprzed naszych nosów.
W efekcie to, co robimy, jest bardzo niszowe. Dostajemy informacje, że inni ludzie też chcieliby coś takiego zrobić i robiliby to częściej, gdyby to było łatwiejsze. Ale nakład pracy i warstwa biurokratyczna jest tak zniechęcająca i mało satysfakcjonująca, że praktycznie nikt się na to nie decyduje.
Frustrujące jest też to, kiedy Lasy Państwowe skorzystają z prawa pierwokupu, bo to pokazuje, że gospodarka i przemysł leśny są ważniejsze, niż ochrona przyrody i długoterminowe dbanie o to, jaką przestrzeń zostawimy przyszłym pokoleniom.
Mimo tych trudności wciąż działacie – i to prężnie.
Działamy od dwóch lat i cały czas się rozpędzamy. Do tej pory mamy posadzonych około 20 lasów zajmujących około 18 hektarów, zaś po tym sezonie sadzenia, będziemy mieć łącznie 40 hektarów.
Widzimy również ogromne zainteresowanie naszymi działaniami, zdobywamy partnerów na każdym poziomie i to nas bardzo cieszy. Dogrywamy kolejne współprace z dużymi graczami, co pokazuje, że wszędzie można znaleźć ludzi, dla których to, co robimy, jest ważne.