"Eternals" wcale nie są porażką MCU. To najmniej marvelowy film w historii Marvela, ale jakże piekny
Chloé Zhao, laureatka Oscara za kameralny i zachwycający w swej prostocie "Nomadland", ma duże ambicje. Od pierwszego momentu, gdy bohaterowie "Eternals" lądują na Ziemi, dostrzegamy jej charakterystyczny, poetycki sznyt. Mimo fali krytyki pod adresem nowego filmu MCU – to najgorzej oceniany obraz we franczyzie – nie zawiodła ani reżyserka, ani imponująca obsada. "Eternals" nie jest dziełem nieudanym, jest po prostu najmniej marvelowym filmem Marvela. Niepozbawionym wad i błędów, ale jakże pięknym!
- "Eternals" to najnowszy film Marvela ze świata MCU, którego reżyserką jest Chloé Zhao, laureatka Oscara za "Nomadland".
- W filmie grają takie gwiazdy, jak: Angelina Jolie, Salma Hayek, Gemma Chan, Richard Madden, Kit Harrington. Z kolei w scenie po napisach pojawia się Harry Styles.
- "Eternals" to najgorzej oceniany przez krytyków film MCU, ale nie jest to dzieło nieudane, lecz obraz zupełnie inny od kina superbohaterskiego, do którego przyzwyczaił nas Marvel.
- Film "Eternals" zachwyca wizualnie, jest jednak zbyt chaotyczny i pompatyczny. Broni się jednak złożonymi, różnorodnymi bohaterami i świetnymi relacjami między nimi.
Jeśli jesteście fanami Marvel Cinematic Universe i z wypiekami na twarzy chodzicie do kina na kolejnych "Avengersów", "Strażników Galaktyki" czy "Spider-Manów", doskonale wiecie, czego spodziewać się po filmach z logo Marvela ze stajni Disneya. Sympatyczni i mili dla oka bohaterowie, hektolitry nieco topornego humoru, szczypta patosu, akcja w trybie turbo i dziesiątki nawiązań do napakowanej superbohaterami serii. Przed "Eternalsami" wyrzućcie te oczekiwania do kosza.
"Eternals" równie dobrze mogliby być oddzielnym filmem i śmiem twierdzić, że nie byliby wtedy aż tak surowo oceniani przez krytyków za oceanu. Gdyby dzieło Chloé Zhao nie powstało w cieniu monumentalnych "Avengers: Koniec gry", perfekcyjnie kampowego "Thora: Ragnaroka" i ostatniego hitu, rozkosznie rozrywkowego "Shang-Chi i legendy dziesięciu pierścieni", powiedzielibyśmy pewnie po seansie (prawie) jednym głosem: "wow, jaki to był piękny film!".
Bo "Eternals" są wizualnie zjawiskowym filmem. Mimo początkowych obaw nagrodzona Oscarem za "Nomadland" Zhao ani na chwilę nie traci swojego charakterystycznego stylu: poetyckiego, subtelnego, estetycznego. Kamera jest blisko i bohaterów, i codzienności, i natury, której piękno bezkompromisowo odmalowuje. Malarski zachód słońca, imponujące ogrody antycznego Babilonu, potężne deszczowe chmury w Dakocie Południowej, skwar australijskiego pustkowia… Momentami ma się wrażenie, jakby był to kolejny film Terrence'a Malicka, a nie MCU.
W przeciwieństwie do pozostałych filmów Marvela Zhao nie boi się również zatrzymać. Dać bohaterom i widzom odetchnąć. Nie przeraża jej cisza, bezruch, kontemplacja, naturalizm, starość. A idąc dalej, reżyserki nie odstraszają nawet elementy, które w MCU wcześniej były traktowane po macoszemu: skomplikowane ludzkie emocje, choroba psychiczna, seks, homoseksualne związki. Gorzej jest, gdy w grę wchodzą fabuła i akcja.
Boscy Avengersi
Eternalsi przypominają Avengersów – to w końcu znowu grupa ludzi o nadprzyrodzonych zdolnościach, którzy stają w obronie Ziemi – z tym że w tym przypadku wszyscy są bogami. Zesłani na naszą planetę z Olimpii, aby chronić jej mieszkańców przed krwiożerczymi dewiantami, od tysięcy lat żyją w ukryciu wśród ludzi. Pomagają, wspierają, bronią, ale nie mogą się wtrącać. Zastanawiacie się, dlaczego nie pomogli w walce z Thanosem? W filmie otrzymacie odpowiedź.Pewnego dnia podczas jednego ze starć z dewiantami dochodzi jednak do rozłamu – każdy Eternal idzie w swoją stronę. Mijają wieki, nadchodzą współczesne nam czasy, bohaterowie są rozsiani po świecie i probują żyć po swojemu. Gdy pewnego dnia globem wstrząsa symultaniczne trzęsienie ziemi i okazuje się, że dewianci powrócili, grupa postanawia znowu działać. Tyle że najpierw musi odnaleźć wszystkich swoich członków.
Tych jest jedenaścioro i z radością mogę powiedzieć, że Marvel w końcu odrobił lekcję z różnorodności. Lekcję, która nie jest wymuszona, bo "tak trzeba" i na kilometr pachnie sztucznością (jak nieznośnie pozowana scena pod szyldem girl power w "Avengers: Wojnie bez granic"). Eternalsi może i są bogami, ale są w swojej mozaikowości bardziej ludzcy, niż Avengersi.
Fot. materiały prasowe
Są jeszcze: wojownicza, ale zmagająca się z problemami psychicznymi Thena (posągowa, ale zdystansowana i nieco rozczarowująca Angelina Jolie), opiekuńczy i silny Gilgamesh (kradnący każdą scenę Dong-seek Ma), niesłysząca i nieziemsko szybka Makkari (magnetyczna Lauren Ridloff), obdarzony trudnym charakterem Druig, który umie manipulować ludzkimi umysłami (charyzmatyczny Barry Keoghan), wynalazca Phastos, który próbuje wieść normalne życie z mężem i synem (bardzo dobry Brian Tyree Henry) i androgyniczna Sprite "uwięziona" w ciele nastolatki (zadziorna Lia McHugh).
Całą grupę spaja Kingo, nieco pompatyczny i arogancki gwiazdor Bollywood, w którego bezbłędnie wciela się Kumail Nanjiani, o którego metamorfozie swego czasu mówiły wszystkie internetowe portale. Kingo to "comic relief" Eternalsów. Gdyby nie jego momentami karykaturalne zachowanie oraz wierny lokaj Karun (Harish Patel), który próbuje kręcić dokument o przygodach swojego szefa, film Chloé Zhao mógłby być znacznie mniej strawny.
Fot. materiały prasowe
Ludzcy bogowie
Znacznie mniej strawny, bo "Eternalsi" są bardzo pompatyczni i teatralni. Boską (dosłownie) atmosferę rozładowują wspomniani Kingo i Karun, ale na szczęście żartów nie jest za dużo, jak, chociażby w przeładowanym sucharami "Ant-Manie". Pompatyczność jest również nieco bardziej "jadalna", niż mroczne i miłujące się w zwolnionym tempie superbohaterskie filmy DC. Gdy Eternalsi za każdym razem ustawiają się jednak w szeregu, niczym antyczne posągi, można prychnąć.Kolejnym problemem filmu Zhao jest chaotyczna fabuła, która momentami łapie własny ogon. Scenariusz Zhao, Patricka Burleigh, Ryana Firpo i Kaza Firpo, jest tak przeładowany informacjami, kosmologią i flashbackami, że widz nie tylko momentami się gubi, ale po prostu nudzi (nawet w zagmatwanych scenach akcji). Nie pomaga kilkanaścioro bohaterów, z których nie każdy otrzymuje tyle czasu i uwagi, ile potrzebuje. A szkoda.Jednak, podczas gdy niektórzy twierdzą, że "Eternals" są piękni, ale puści, z tym drugim zupełnie się nie zgodzę. Owszem, paradoksalnie zabrakło czasu i miejsca na pogłębienie niektórych wątków, ale Zhao rekompensuje to wrażliwością. Pomijając wspomniane już piękno w drobiazgach, reżyserka wkłada do fabuły tyle psychologicznych niuansów, ile tylko może.
To tutaj mamy jedną z najpiękniejszych relacji w MCU (nie zdradzę między którymi bohaterami). "Eternals" subtelnie pokazują też chorobę psychiczną i czule konstruują zawiłe stosunki rodzinne, bez moralizatorstwa i przesady. Postaci są złożone, ani czarne, ani białe, ale – tak jak ludzie – w odcieniach szarości. Niektórzy irytują, inni denerwują, jeszcze inni zawodzą, ale czyż nie jest to ludzkie? A w tym przypadku mamy przecież do czynienia z bogami, którzy próbują być ludźmi.
Nie, jest to typowy film Marvela. Ale jeśli otworzycie się na artyzm Chloé Zhao i wybaczycie "Eternalsom" potknięcia, doświadczycie kinowego piękna. A być może i głęboko ludzkiego.