Narodowcy obrzydzili mi Święto Niepodległości. Kiedyś chodziłam na marsze, ale teraz się boję

Diana Wawrzusiszyn
Dziś przypada 103. rocznica odzyskania niepodległości i pierwsza rocznica “Bitwy pod Emipkiem”. To kuriozalne zestawienie dobrze pokazuje, w jakim miejscu jako społeczeństwo jesteśmy. Ponad sto lat temu pozbyliśmy się ciężaru zaborców, jednak wdzięczność za to okazujemy w bardzo nietypowy sposób.
Marsz Niepodległości. Fot. Justyna ROJEK/East News
W tym roku ulicami Warszawy znowu przejdzie Marsz Niepodległości. Sądowe batalie nic nie dały, PiS znalazł sposób, aby narodowcy mogli zaprosić na swój pochód.

Nie ukrywam, że przed laty sama kilka razy skorzystałam z takiego zaproszenia, z czystej ciekawości. Chciałam zobaczyć, jak w rzeczywistości wygląda owiany złą sławą marsz. Ale też poczuć atmosferę, gdzie tysiące Polaków niosą biało-czerwone flagi i śpiewają wspólnie hymn. Skoro co roku było ich coraz więcej, coś w tym musiało być. Pierwszy raz wybrałam się na Marsz Niepodległości w 2015 roku. Znajomy z Młodzieży Wszechpolskiej (dziś już ex-członek tego ugrupowania) rozdawał wtedy plakaty dla uczestników marszu. A na nich hasło: "Polska dla Polaków, Polacy dla Polski".


To był rok, gdy trwał kryzys migracyjny i dyskusja nad przyjmowaniem uchodźców do Polski. Z mojego pierwszego marszu pamiętam najpierw zdziwienie, że jest na nim tak wiele osób, a potem dumę, gdy tysiące głosów śpiewało "Mazurka Dąbrowskiego". Wśród maszerujących widziałam starszych i młodszych, rodziny z dziećmi, księży, zakonnice, zauważyłam też starszego żołnierza w mundurze. Ale też niebezpiecznie wyglądających mężczyzn z kominiarkami na twarzy wykrzykujący o "białej sile". Niestety nienawistnych haseł było więcej. Było wiele życzeń śmierci wrogom ojczyzny, ale też sporo o Bogu. Specyficzne połączenie.

"Raz sierpem, raz młotem..."

11 listopada 2015 roku temat Marszu Niepodległości nie był jedynką w żadnym wieczornym serwisie informacyjnym. Było zbyt spokojnie, w zasadzie najspokojniej od lat. Żadnych podpalonych tęcz czy wozów transmisyjnych TVN-u ani zamieszek pod ambasadą Rosji. Mimo to udało mi się poznać prawdziwe oblicze tego marszu. I to nie jedno.

Ciekawość zaprowadziła mnie na Rondo Dmowskiego. A tam usłyszałam okrzyki przeplatane ze śpiewem patriotycznych pieśni. I to chyba najbardziej boli w tym wszystkim. Najpierw "Rota" i "Mazurek Dąbrowskiego", a potem nienawistne okrzyki. Z haseł "Bóg, Honor i Ojczyzna" widziałam tam tylko Ojczyznę i to w mocno zakrzywionym zwierciadle.

Moim zdaniem, żeby ocenić, czym w rzeczywistości jest Marsz Niepodległości, nie wystarczy wziąć w nim udziału. Ważne jest, w której części zgromadzenia się znajdziemy. Można iść obok rodzin z dziećmi i staruszków, których tam nie brakuje. Wówczas zobaczymy znajome obrazki w "Wiadomości" TVP. Jednak można też się zagubić i iść za rosłymi mężczyznami z zasłoniętymi twarzami. Wtedy usłyszymy o tym, że na "drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści", "raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę" i, że "Polska jest tylko dla Polaków". Tu bliżej do obrazków, jakie widać w TVN. I oba obrazy są po części prawdziwe. Tak, w marszu idzie wiele ludzi w dobrej wierze, chcąc w ten sposób uczcić to ważne święto. Jednak jest też wielu, którzy sprawiają, że obchody stają się niebezpieczne.

"Bitwa pod Empikiem"

W zeszłym roku Marsz Niepodległości oglądałam już z ekranu komputera. I nie mogłam wyjść ze zdumienia – jak nie starcie grupy mężczyzn z kordonem policji, to raca wrzucona do mieszkania na warszawskim Powiślu. Dzień, który powinien być radosnym świętowaniem, zmienił się w bitwę na ulicach Warszawy. Wszystko wśród rac, petard, gazu łzawiącego i armatek wodnych. Warszawa stanęła, a w jej centrum rozgrywały się dantejskie sceny. Kilkudziesięcioosobowa grupa weszła w głąb podwórka, przy wejściu do salonu Empik i wycofała się po użyciu granatów błyskowo-hukowych przez policję. Wydarzenie przeszło do historii jako "Bitwa pod Empikiem".

Początkowa ciekawość ustąpiła miejsca niechęci. Teraz nie przechodzi mi na myśl brawurowy pomysł wycieczki Alejami Jerozolimskimi aż pod Stadion Narodowy w dniu narodowego święta. Trochę się już boję. I to samo w sobie jest przerażające, bo to przecież także moje święto i chętnie poszłabym na patriotyczną demonstrację, tylko nie taką, gdzie obraża się innych ludzi, którzy myślą lub kochają inaczej. Bo i takie hasła tam padają.

Oddajcie mi Orła Białego

Święto Niepodległości to też dzień, w którym szczególnie ważne są symbole narodowe. Coraz częściej łapię się na tym, że gdy widzę osoby z biało-czerwonymi elementami czuję lekką obawę. Kiedy pewnego razu dostrzegłam w metrze chłopaka w masce z białym orłem, zaniepokoiłam się i pomyślałam "o, pewnie narodowiec". A przecież to jest też mój orzeł! Godło mojej ojczyzny. Mimo to na jego widok odczuwam strach. Jest to bardzo smutne. Mam wrażenie, że dziś nawet pojęcie "polski patriota" ma negatywne konotacje.

Czy można być patriotą, wspierając jednocześnie społeczność LGBT i mieć na bakier z Kościołem? A jeśli nie popieram zaostrzenia prawa aborcyjnego, to mogę wziąć do ręki biało-czerwoną flagę?

Kiedy w gimnazjum po przeczytaniu "Kamieni na Szaniec" pisałam rozprawki na temat tego, czym jest współczesny patriotyzm, nie miałam problemu z wyrzucaniem na pustą kartkę kolejnych zdań. Dziś byłoby z tym gorzej. Wiem na pewno, że nie chcę, aby symbole narodowe mojej Ojczyzny były zawłaszczane przez skrajne środowiska. W tym roku pewnie wepnę biało-czerwony kotylion w klapę mojego płaszcza, ale chyba wyjadę z Warszawy tam, gdzie bez obaw będę mogła przejść ulicami miasta.