Takiej animacji dawno nie widziałam. "Arcane" to obowiązkowy serial nie tylko dla graczy LoL-a

Zuzanna Tomaszewicz
Nie jestem fanką "League of Legends", choć można powiedzieć, że uniwersum gry znam całkiem dobrze. Z braku laku włączyłam więc serial "Arcane", nie mając wobec niego żadnych oczekiwań. Już po pierwszych minutach zrozumiałam, że mam przed oczami arcydzieło animacji, które całkowicie zjada Pixara i stawia innym twórcom poprzeczkę nie do przeskoczenia.
"Arcane" pokazuje poniekąd historię Jinx, jednej z najbardziej znanych championek w "League of Legends". Fot. kadr z serialu "Arcane"

Krótko o nadziejach animacji

Powolutku era rządów Disneya i Pixara przemija. Nie zrozumcie mnie źle, obie wytwórnie tworzą ładne animacje, niestety stały się one nieco oklepane i wyznaczyły trend na podobne sobie produkcje, w których iskra kreatywności ledwie tli. Zmiany idą jednak na lepsze.


Antologia "Love and Sex & Robots", mimo że nie przepadam za większością krótkometrażowych filmów, które reprezentuje, dała widzom powiew świeżości, próbując różnorakich form autorstwa twórców mniej lub bardziej znanych, ale nie mainstreamowych.

W odcinku "The Witness", który wyszedł "spod pędzla" Alberta Mielgi, zastosowano w procesie animacji klatkę kluczową, co spotkało się nawet z zarzutami dotyczącymi użycia techniki motion-capture. Dzięki żmudnej pracy zespołu uzyskano dynamiczny i ekspresyjny efekt przypominający prawdziwych ludzi w bodypaintingu, czyli tak, jakby wylano na nich farbę.

Później do kin trafił "Spider-Man Uniwersum", nad którym również pracował Mielgo. Fabuła pięknie współgrała z nieoczywistą wizualną stroną filmu powracającą do komiksowych korzeni Marvela, a zwłaszcza do twórczości rysownika Jacka Kirby'ego i jego "kropek". Co ciekawe, w dziele tło poruszało się zgodnie z prędkością 24 klatek na sekundę, zaś ruch postaci odbywał się wyjątkowo w 12 klatkach. Można więc rzec, że ryzyko się opłacało.

I wtedy wchodzi "Arcane", całe na biało, wbijając mnie w fotel i zmuszając mnie do zbierania szczęki z podłogi.
Vi i Powder jako dzieci.Fot. kadr z serialu "Arcane"

Przypowieść o dwóch siostrach

"Arcane" wprowadza nas w rozbudowany świat z gry "League of Legends", która na globalną skalę stała się e-sportową dyscypliną z własnymi mistrzostwami świata na koncie. Uniwersum jest na tyle bogate, że z trudem dałoby się opisać je w paru zdaniach. Na szczęście autorzy serialu skupili się na utopijnym wręcz mieście Piltover oraz istniejącym w jego granicach zanieczyszczonym i ubogim podziemiu.

To stamtąd pochodzą siostry Vi i Powder (ta z różowymi włosami jest starsza, ta z niebieskimi młodsza). Dziewczyny straciły rodziców i zostały przygarnięte przez Vandera, właściciela podziemnego baru i jedną z najbardziej wpływowych osób w Zaun, która ma na pieńku z równym sobie Silco. Ich relacja przypomina przypowieść o Kainie i Ablu.

Vi i Powder z całych sił próbują przetrwać w realiach otaczającej ich nędzy. Okradając jedno z mieszkań w Piltover, młodsza siostra natyka się na artefakty – lśniące błękitem kryształowe kulki, w których drzemią pokłady nieoswojonej mocy.

Po kradzieży, która kończy się ogromnym wybuchem wywołanym przez kryształ hextechu, siostry i ich przyjaciele stają się wrogami publicznymi numer jeden. Szukają ich nie tylko zbiry, ale i rada Piltover. Nie zdradzając powodów, drogi Vi i Powder rozchodzą się.

Po latach Vi próbuje odnaleźć swoją siostrę, jednak Powder nie jest już tą samą osobą, którą znała. Niefortunnie powtarzają się błędy przeszłości popełnione przez Vandera i Silco. Powder zmienia się w Jinx.
Silco.Fot. kadr z serialu "Arcane"

Każdy chce być moim wrogiem

"Arcane" może i jest serialem na podstawie gry Riota, ale to nie czyni z niego dzieła przeznaczonego wyłącznie dla graczy. Widzowie, którzy są LoL-owymi laikami, odnajdą się bez większego problemu w tej historii. Szybko też załapią, o co chodzi i kim są bohaterowie.

Oczywiście posiadając zawczasu wiedzę z gry, można z łatwością wyłapać easter eggi elegancko powrzucane gdzieś między zdaniami. W serialu wiele postaci wyjętych jest żywcem z gry. Jinx, Vi, Caitlyn, Jayce, Ekko czy Viktor to championi "League of Legends", których w serialu poznajemy na nowo, otrzymując ich genezę.

Historia każdego z bohaterów poprowadzona została konsekwentnie, ale to Jinx wyróżnia się na tle innych. Widząc ją jako dziecko, już wtedy obserwujemy, że jej zachowanie bywa impulsywne, tak samo jak podejmowane przez nią decyzję. Z czasem nastolatka budzi w sobie najgłębiej skrywane problemy, które można określić mianem zaburzenia lub choroby psychicznej.

Jinx reaguje nagle, szybko potrafi też zmieniać gniew w radość (i vice versa). Pozwalając sobie na pewną interpretację, można powiedzieć, że bohaterka zmaga się z zachowaniami typowymi dla osobowości borderline. Im dalej w las, tym dziewczynę coraz bardziej dręczą urojenia, które mają charakter schizofreniczny.

Interesujący jest fakt, że twórcy podeszli do tematu Jinx bardzo delikatnie. Bez wątpienia zachowania bandytki nakreślono jako skrajne, ale nie ujęto ich tak, aby uzyskać efekt romantycznej aury wokół tego problemu. Współczujemy bohaterce, dowiadujemy się, co siedzi w jej głowie, i kibicujemy jej. Ciągle widzimy w niej bowiem dziecko, które poznaliśmy w pierwszych trzech odcinkach.

Skoro przy Jinx jesteśmy, na uwagę zasługuje także jej dubbing. Hola, hola, cały dubbing w serialu jest doskonały (wcale nie przesadzam), począwszy od Elli Purnell (Jinx), Hailee Steinfeld (Vi), Kevina Alejandro (Jayce) i Harry'ego Lloyda (Viktor), a kończąc na objawieniu, jakim okazał się rozpaczliwy głos Mii Sinclair Jenness (Powder).
Jinx.Fot. kadr z serialu "Arcane"
Za animację odpowiada Riot Games we współpracy z francuskim studiem Fortiche Production. Jak zaznaczył dyrektor animacji Barthelemy Maunoury, w serialu tła zostały namalowanie ręcznie, ale cyfrowo. Podczas seansu możemy zauważyć też, że twórcy oprócz efektów 3D wykorzystali animację 2D, która pojawia się m.in. w scenach z eksplozjami. Studio uzyskało rewelacyjny efekt łącząc realizm z kreskówkową kreską.

Bohaterowie, podobnie jak w "The Witness”, uchwyceni zostali w klatkach kluczowych bez mocapu. Są żywi; w ich oczach, ruchach, głosie płynie życie, a to przecież tylko serial animowany.

W skali od jednego do dziesięciu daję "Arcane" pełną dychę. Słowami nie da się opisać doświadczenia, jakim było obejrzenie tego serialu. Można próbować, ale lepiej przekonać się o tym na własnej skórze. Ciarki zagwarantowane. Piosenkę Imagine Dragons "Enemy" chcę wyrzucić z głowy, ale nie mogę.
Czytaj także: Chciałam bawić się lepiej na "Ostatniej nocy w Soho". Film z gwiazdą "Gambitu królowej" zawodzi

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut