"Polityk musi być odporny na krytykę. A jeśli czuje się obrażony, niech się procesuje prywatnie"

Janusz A. Majcherek
Janusz A. Majcherek jest profesorem filozofii, socjologiem, wykładowcą w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, publicystą nagradzanym m.in. Grand Press za najlepszy tekst publicystyczny, Nagrodą Kisiela, nagrodą Allianz w kategorii media.
Dwa są najbardziej rozpowszechnione sposoby dławienia wolności słowa, czyli cenzurowania treści publicznej debaty: cenzura represyjna oraz prewencyjna. Ta pierwsza jest starsza i bardziej jawna, a więc – wbrew groźnej nazwie – mniej szkodliwa. Polega na represjonowaniu autorów i kolporterów przekazu uznanego przez władzę świecką lub duchowną za obraźliwy, szkodliwy, niedopuszczalny.
Janusz Majcherek: Prewencja bywa gorsza od represji fot. Beata Zawrzel/REPORTER
Najnowszym przykładem jest prokuratorskie i już sądowe postępowanie wobec pisarza Jakuba Żulczyka, który w internetowym wpisie dał dosadnie wyraz swojej opinii o prezydencie Dudzie. Ściganie i oskarżenie opiera się na przepisie kodeksu karnego, zabraniającym znieważania funkcjonariuszy publicznych.

Czytaj także: Majcherek: Szef kancelarii premiera kieruje się dewizą Waffen SS. Czy potrzeba jakichś komentarzy?

To relikt dawnych praw o ochronie majestatu władcy, sprzeczny z orzeczeniami międzynarodowych trybunałów i innych instytucji uznających, że ochrona funkcjonariuszy publicznych przed obrazą powinna być słabsza niż zwykłego obywatela, bo idąc do polityki i służby publicznej, trzeba się liczyć ze ściślejszą i bardziej skrupulatną kontrolą swoich poczynań przez opinię publiczną, która może się przejawiać w ostrych i dosadnych sformułowaniach.


Polityk musi być bardziej odporny na krytykę, mniej drażliwy. A jeśli czuje się obrażony, niech się procesuje prywatnie, jak wolno każdemu obywatelowi.

Będąc w opozycji, Jarosław Kaczyński i działacze PiS domagali się zniesienia szczególnej ochrony funkcjonariuszy publicznych przed słownymi atakami (bo sami takie prowadzili wobec wówczas rządzących). Doszedłszy do władzy, zmienili zdanie.

Kurator małopolska wzywa do zakazania młodzieży szkolnej oglądania inscenizacji „Dziadów”, mającej rzekomo obrażać pisowską władzę i jej popleczników. W tym samym czasie publiczna telewizja lży bez opamiętania przywódcę opozycji i jej działaczy.

Obraza może, zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, dotyczyć nie tylko samych osób, ale także ich uczuć religijnych. To ostatnio narzędzie coraz częściej wykorzystywane do tłumienia antykonfesyjnych i antyklerykalnych opinii, zwłaszcza wyrażanych środkami artystycznymi.

W pierwszym roku sprawowania władzy przez PiS, czyli 2016, zgłoszono 10 aktów oskarżenia opartych na tym przepisie, w ub. roku już 30.

Czytaj także: Majcherek: Wiara nie usprawiedliwia bezeceństw w jej imię popełnianych

Pisowscy aktywiści dążą też do rozszerzenia zakresu ochrony przed szkalowaniem narodu polskiego, którego reprezentantami i obrońcami się mienią. Najgłośniejszą próbą idącą w tym kierunku była nowelizacja ustawy o IPN, przewidująca ściganie za przypisywanie Polakom współudziału w mordowaniu Żydów.

Pod wpływem międzynarodowych protestów wycofano ją, ale minister Gliński zapowiada większą czujność przy kwalifikowaniu produkcji filmowych do finansowania ze środków publicznych, bo „Wesele” Smarzowskiego mu się nie spodobało („zdegenerowany projekt”), z powodu pokazania Polaków jako prześladowców żydowskich współobywateli.

Kodeks karny przewiduje karę za obrazę Narodu Polskiego, więc sprawcy czynów za takowe uznanych mogą się liczyć z represjami karnymi.

Od represyjnej bardziej perfidna jest jednak cenzura prewencyjna. Wymyślono ją, niestety, na uniwersytecie, konkretnie paryskim. Jego średniowieczne władze miały dobre intencje (czy nie nimi jest piekło wybrukowane?): chciały chronić swoich scholarów przed represjami mogącymi ich dotknąć za publikacje pism uznanych przez władze świeckie lub duchowne za szkodliwe. Nakazano więc, aby przed opublikowaniem przekazywać je do oceny pod kątem potencjalnych szykan, jakie mogą sprowadzić.

Cenzura represyjna ściąga więc na autora i kolporterów represje, ale gdy inkryminowane treści trafiły już do obiegu, publiczność może się z nimi zapoznać, a ich autor bronić się w sądzie. Cenzura prewencyjna nie dopuszcza ich do obiegu, opinia publiczna może się nawet nie dowiedzieć o ich istnieniu.

Czytaj także: Czarnek na KUL wyjaśniał, czym jest demokracja. Zaczął opowiadać o "zabijaniu 12-letnich dzieci"

Niestety, z polskich uczelni docierają coraz liczniejsze sygnały, że ich władze próbują blokować publikacje, utwory czy wypowiedzi pracowników i studentów mogące być przez wpływowe instytucje świeckie lub kościelne uznanymi za obraźliwe lub niestosowne.

Rektorzy i dziekani, na ogół dalecy od obozu rządzącego, boją się ukarania ich uczelni czy wydziałów cofnięciem dotacji, subwencji, grantów, stypendiów, jeśli pracownicy lub studenci będą manifestować swoje stanowisko wobec pisowskiej władzy i jej wyczynów albo prezentować treści tej władzy niemiłe. Chcąc zapobiec represjom, wprowadzają prewencyjną kontrolę.

Efekt mrożący działa tym skuteczniej, im bardziej władza zaostrza kurs i retorykę, czyli – paradoksalnie – im więcej daje powodów do krytyki i sprzeciwu. Kilka buńczucznych wypowiedzi i zapowiedzi któregoś ministra i już w kilku uczelniach czy instytucjach kultury ich rektorzy czy dyrektorzy zaczynają się baczniej przyglądać działalności i aktywności swoich podwładnych, pod kątem ewentualnej obrazy, jaką mogliby odczuć i pomścić funkcjonariusze rządzącej ekipy lub ich poplecznicy.

To wyraźne wskazówki, że po odsunięciu PiS od władzy trzeba będzie zmienić sposób finansowania i nadzorowania instytucji naukowo-edukacyjnych i artystyczno-kulturalnych przez władze publiczne, aby uniezależnić te pierwsze od kaprysów i nacisków publicznych funkcjonariuszy. No i warto po raz kolejny podejść do anulowania przepisów chroniących tychże przed obrazą czy znieważeniem.
Czytaj także: Czy to koniec Mateusza Morawieckiego? "Obstawiałbym, że to kwestia tygodni"