Rząd tłumaczy inflację. Eksperci: Propaganda żywcem wzięta z Gierka, PiS traktuje ludzi jak idiotów
- – To nie jest żadna hiperinflacja, super inflacja. Takie określenia są kompletnie aberracyjne. Jest podwyższona inflacja i to dotyczy prawie całego świata – przekonywał niedawno szef NBP. Mówił, że zasobność portfeli Polaków rośnie szybciej niż inflacja. Dopiero w ostatnich dniach zmienił retorykę.
- – Nieodparte są skojarzenia z późną epoką Gierka. Satyryk Zenon Laskowik mówił, że musi iść do okulisty, bo co innego widzi, co innego słyszy – komentuje w naTemat prof. Witold Orłowski.
- Jak język rządzących w sprawie inflacji oceniają eksperci?
– Mam nieodparte wrażenie, że zachwyceni swoimi dawnymi sukcesami rządowi specjaliści od PR sami siebie przekonali, że nie ma takiej sprawy, której nie są w stanie wytłumaczyć tak, by ludzie to kupili. A to oznacza, że oderwali się od rzeczywistości. Bo akurat w sprawie inflacji to nie działa. Do spin doktorów chyba nie dociera, że ludzie mają proste sposoby weryfikacji tego, co się dzieje – komentuje w rozmowie z naTemat ekonomista prof. Witold Orłowski.
Dzięki spin doktorom politykom PiS łatwiej było ludziom wmówić inne rzeczy lub im zaprzeczać. – Ale w przypadku inflacji sposób weryfikacji jest bardzo prosty. Ludzie idą do sklepu i niezależnie od tego, co usłyszą od rządu i zobaczą w publicznej telewizji, widzą, że ceny rosną. Inflację widzą wszyscy – dodaje.
Orłowski podkreśla, że bardzo niedobrze jest, jeśli rządzący sami zaczynają wierzyć w fikcyjny świat, który tworzą specjaliści od marketingu. A to – dzięki językowi polityków PiS, jakim karmią ludzi na temat inflacji – możemy dziś obserwować.
– Przekonanie, że trzeba przetrzymać inflację, obniżyć podatki na 3 miesiące, a potem ceny na świecie zaczną gwałtownie spadać i inflacja sama przejdzie? Taki scenariusz ma minimalne szanse powodzenia. Trzymanie się tezy, że za wszystko odpowiada agresja Brukseli czy Moskwy raczej zawiedzie. Nie wiem, jak naiwnym trzeba byłoby być, by uwierzyć, że drób zdrożał o 30 proc. z powodu spisku Putina, czy knowań Komisji Europejskiej – komentuje prof. Orłowski wypowiedzi polityków PiS na temat inflacji.
Glapiński o inflacji
Zbliżają się święta, Polacy robią więcej zakupów niż normalnie. Każdy wie, ile płaci dziś za podstawowe produkty spożywcze, a ile płacił jeszcze kilka miesięcy temu. Ile zapłaci za prezenty pod choinkę. Za energię, bo przecież idzie zima. Za paliwo, bo na stacjach benzynowych padają rekordy cen.
Inflacja na dobre weszła do polskich domów. Wszędzie ludzie o rozmawiają o drożyźnie, łapią się za kieszeń i wściekają, co odbija się na spadku poparcia PiS w ostatnich sondażach.
Tymczasem z ust rządzących, zwłaszcza prezesa NBP, tygodniami padały słowa, jak w Polsce jest wspaniale. – To nie jest żadna hiperinflacja, super inflacja. Takie określenia są kompletnie aberracyjne. Jest podwyższona inflacja i to dotyczy prawie całego świata – mówił 1 grudnia Adam Glapiński, prezes NBP. Stwierdził też, że obecna sytuacja gospodarcza jest najlepsza "jaka była od czasów rozbiorów".
Jednak Glapiński medialnie przekonywał, że sytuacja gospodarcza Polski jest bardzo dobra. Że na świecie mówi się o cudzie gospodarczym w Polsce. Że w naszym kraju obserwowany wzrost jest stabilny, zrównoważony. – Jeśli mamy jakieś zmartwienia, to jest nim w tej chwili jedynie popandemiczny wzrost inflacji – tak Glapiński mówił w wywiadzie dla "Gazety Polskiej".
Inflacja nie ma negatywnego wpływu na zasobność portfeli Polaków. Mówię coś przeciwnego do tytułów w mediach. Inflacja jak dotąd nie ma negatywnego wpływu na zasobności portfeli Polaków. Wszystkie wynagrodzenia i świadczenia emerytalne rosną znacząco szybciej niż inflacja". Czytaj więcej
– Istotną cechą szefa NBP jest wiarygodność, a nie chwiejność w wypowiedziach. Jego wypowiedzi mają ten skutek, że nakręcają spiralę płacowo-cenową. Bo jeżeli jest tak dobrze, to trzeba zarabiać więcej. Jeżeli się zarabia więcej, to to podraża koszty i rosną ceny. Nieodpowiedzialność Glapińskiego jako szefa NBP polega na tym, że wraz z Morawieckim rodzi oczekiwania inflacyjne i nakręca presję płacowo-inflacyjną. Inflacja rzędu 8 proc. to poważna sprawa – komentuje w rozmowie z naTemat Janusz Lewandowski, europoseł PO, były komisarz UE ds. budżetu.Zrobimy wszystko, aby inflacja trwała jak najkrócej i żeby była jak najłagodniejsza. Według naszych aktualnych przewidywań, po pierwszym kwartale będzie ona maleć i nie będzie już taka dolegliwa, choć będzie, około 5-proc.". Czytaj więcej
Propaganda sukcesu i PRL
To jak Glapiński, Morawiecki i inni w PiS mówią o inflacji, jakim językiem się posługują, a także jak wobec niej się zachowują, eksperci oceniają jednoznacznie.
– To propaganda uprawiana na przekór odczuciom ludzkim, bo ludzie czują, jak w kieszeni topnieje im 500+, jak 13., czy 14. emerytury obniżają swoją wartość. Uprawiają propagandę sukcesu żywcem wziętą z Gierka – uważa Janusz Lewandowski.
– Nieodparte są skojarzenia z późną epoką Gierka. Satyryk Zenon Laskowik mówił, że musi iść do okulisty, bo co innego widzi, co innego słyszy. Ale przekonanie, że w TVP można cały czas mówić, że nie ma żadnej inflacji i ludzie w to uwierzą, w tym momencie się łamie, bo ludzie gołym okiem widzą, co się dzieje i nie potrzebują do tego żadnej interpretacji – mówi prof. Witold Orłowski.
Uważa, że politycy PiS powinni popukać swoich spin doktorów w głowę.
– W końcu lat 70. TVP była przekonana, że jest w stanie zmienić nastroje tylko mówieniem o sukcesach. A to doświadczenie pokazuje, że kiedy informacja odrywa się od rzeczywistości, która jest do sprawdzenia gołym okiem, to przegrywa informacja, a nie rzeczywistość – zauważa ekonomista.
Twierdzi, że "Trybuna Ludu" i socjalistyczna propaganda traktowała obywatela z większą subtelnością. – Mimo wszystko traktowała go jako człowieka bardziej świadomego. Władza PiS traktuje obywateli jak idiotów. I dziwi się, że w znaczącej części społeczeństwa obraża to inteligencję. Są kompletnie oderwani, coraz bardziej odlatują w swoich działaniach i to zaczyna być groźne. To, co w tej chwili robi PiS, przypomina sen pijanego wariata – ocenia.
Zrzucanie winy na innych
Przypomnijmy, jak oprócz Glapińskiego inflację tłumaczą politycy PiS. – Mam nadzieję, że ona jest pod kontrolą, że ten szczyt będzie w styczniu, lutym i będziemy schodzić w dół, a nie, że stracimy kontrolę – powiedział w rozmowie z Interią minister finansów Tadeusz Kościński. Stwierdził, że na inflację nie ma wpływu ani rząd, ani NBP.
Premier Mateusz Morawiecki uważa, że źródła inflacji w Polsce znajdują się przede wszystkim za granicą. – Inflacja jest zaimportowana, przyszła z podwyższonych cen gazu, podniesionych cen surowców oraz na skutek ratowania miejsc pracy – tłumaczył.
Wini głównie Rosję i politykę klimatyczną UE. Chwali się też tarczą antyinflacyjną, którą stworzył rząd. – To jest zadanie państwa, żeby wpłynąć na to, aby ta inflacja była niższa – grzmi.
– To dość naturalne, że gdy pewne rzeczy w polityce gospodarczej wymknęły się spod kontroli, politycy przede wszystkim usiłują pokazać, że to nie jest ich wina – zauważa prof. Orłowski. Przyznaje, że trochę dziwi go to, że do tej pory PiS bardziej intensywnie nie zwalał za to winy na Tuska. Ale, jak zauważa, być może jest to efekt badań, które pokazały, że dziś mało kogo by to przekonało. – Mało kto uwierzyłby, że to decyzje sprzed ponad sześciu powodują, że dziś rosną ceny chleba – mówi.
Gdy Morawiecki zrobił odniesienie do rządów PS-PSL w sprawie pakietu inflacyjnego, szybko zareagował były premier Marek Belka.
Morawiecki powiedział m.in wprost: – Tak jak ceny energii wpływają na budżety domowe, tak ceny paliw, energii, przekładają się na całą gospodarkę. Z jednej strony Rosja, z drugiej Bruksela.
– Użycie tych słów jest symptomatyczne. Pokazuje nie tylko próbę wskazania na obcych jako sprawców kłopotów, ale sugeruje, że to celowe działanie przeciwko nam. To jest główne narzędzie, którego usiłuje się trzymać rząd, sięgając zresztą i do argumentów racjonalnych. To może brzmieć przekonująco w odniesieniu do cen energii, ale kiepsko będzie działać to przy wyjaśnieniu, dlaczego drożeje chleb, drób czy warzywa. Tu twierdzenie, że wszystko to przez Putina, raczej nie zadziała – zauważa ekonomista.
Podkreśla, że nie zgadza się z prezesem NBP i premierem, że głównym problemem są ceny energii. – To oczywiście ważne, w jakiejś części inflacja rzeczywiście zależy od energii, ale w coraz większej mierze od rosnących cen żywności i usług. Największym ryzykiem jest trwałe zwiększenie się oczekiwań dotyczących przyszłego wzrostu cen i powstanie spirali inflacyjnej. A to jest już pokłosie polityki prowadzonej w kraju – zaznacza.
A to politycy PiS przemilczają.
– Wróg czyha. I tym razem otoczenie, które jest nieprzyjazne dla Polski, jest sprawcą tej drożyzny. Podczas gdy sami są głównymi sprawcami – mówi Janusz Lewandowski. Wspomina m.in. opłatę cukrową, podatek handlowy, ceny regulowane, czy ceny śmieci. – To są oczywiście elementy, które później Polacy odnajdują w rachunkach w sklepach – wskazuje.
Jak rząd PiS walczy z inflacją
Polacy coraz bardziej zaciskają pasa. Premier Morawiecki zapowiada, że rząd postara się uruchomić wszystkie inne instrumenty, jakimi dysponuje, aby tam, gdzie "będziemy mieli wpływ, złagodzić skutki inflacji z punktu widzenia obywateli".
– Można próbować różnych sztuczek. Na przykład premier deklaruje, że obniża ceny paliwa o 30 gr, choć eksperci mówią: nic podobnego, to obniżka o kilka groszy. Dzięki temu można będzie mówić: rząd obniżył cenę o 30 gr, a chciwi sprzedawcy zabrali to sobie do kieszeni. Tego typu triki można przez jakiś czas robić, ale nie na dłuższą metę – mówi prof. Orłowski.
– Jeśli jest inflacja, trzeba z nią walczyć. Za pomocą samej tarczy żaden rycerz pojedynku nie wygrał. Tarcza służy do osłony przed skutkami. Do walki z jakimkolwiek zagrożeniem służy miecz. Już sam fakt, że rząd mówi jedynie o tarczy, pokazuje, że brak jest pomysłu, w jaki sposób walczyć z przyczynami inflacji – uważa prof. Orłowski.Dzięki tarczy rząd w dużym stopniu weźmie podwyżkę cen na siebie. Nie zwlekamy i ruszamy na całego. Chcemy, żeby tarcza zaczęła chronić Polaków już od przyszłego miesiąca. I wiecie co? To nie jest nasze ostatnie słowo".
Wypowiedzi prezesa Glapińskiego, jak ocenia, mogą być skierowane do dwóch odbiorców – albo do uczestników rynku, albo do polityków, którzy mają decydować o tym, kto będzie następnym prezesem.Używanie samej tarczy miałoby sens, gdybyśmy byli przekonani, że inflacja szybko spadnie. Prezes Glapiński najpierw długo przekonywał, że jest wywołana wyłącznie przez zagranicę i wkrótce sama zniknie. Do lipca twierdził, że zacznie spadać od kolejnego miesiąca. Teraz ma tezę, że zacznie znikać od marca".
– Nie ma wątpliwości, że do tej chwili prezes NBP mówił językiem, który miał docierać do tych, którzy decydują o obsadzie stanowisk w NBP. A z jakiego powodu ostatnio zmienił narrację? Być może uznał, że mówienie ludziom, że nie ma problemu inflacji, kiedy oni widzą, że jest, z politycznego punktu widzenia stało się kontrproduktywne. A może jednak zdecydował się zacząć walczyć z inflacją, choćby słowami skierowanymi do uczestników rynku? Zobaczymy – mówi.
Glapiński krytykowany
Prezes NBP nie od dziś jest krytykowany i przez ekonomistów, i przez opozycję.
– Jakość Glapińskiego podsumowało prestiżowe pismo Global Finance, które uplasowało go na ostatniej pozycji w Europie wraz z szefem NBP Ukrainy. To jest prawda o Glapińskim, który przespał inflację. W tej chwili reaguje nerwowo, czego rynki nie lubią. Jego przewina jest ogromna – uważa Janusz Lewandowski.
Dodaje: – Rzeczywiście to, że tak długo trzymał tak niskie stopy procentowe, wypłukiwało oszczędności naszego społeczeństwa. Rodziło też bańkę spekulacyjną na rynku nieruchomości, dlatego że ludzie uciekali w nieruchomości od pieniądza, który topniał. Glapiński jakby nie zauważył, że jego odpowiednicy na Węgrzech i w Czechach szybko reagowali, podwyższając cenę pieniądza. A on opowiadał bajki ekonomiczne, z których teraz się wycofuje.