Trzy dni w nowej klasie S przewróciły mi w głowie. To najnowocześniejsza limuzyna, jaką jeździłem
Łukasz Grzegorczyk
To najbardziej zaawansowany technologicznie samochód, jakim jeździłem. I jeden z najbardziej komfortowych, bo przecież klasa S to synonim luksusu, ale też wygody i przepychu. W najnowszej odsłonie dostarcza wrażeń, których trudno doświadczyć w innym aucie.
Klasa S to złote dziecko Mercedesa, bo niemiecka marka od początku miała fioła na punkcie dopieszczenia tego modelu. Cel był ambitny – zastąpić luksusowe W108/W109, które jak na przełom lat 60/70 ubiegłego wieku wyznaczały trendy. Miały pneumatyczne zawieszenie, hamulce tarczowe przy wszystkich kołach czy elektrycznie otwierane szyby.
Przełomem okazał się rok 1972, wtedy zadebiutowała pierwsza generacja klasy S. Zaczęło się od W116, która wtedy gwarantowała niesamowity komfort podróży. Lata biegły, a Mercedes dopracowywał swoją limuzynę. Prace projektowe i konstrukcyjne nad trzecią generacją miały kosztować około miliarda dolarów. Bez pompowania takich funduszy trudno byłoby o rewolucję. Systemy, które debiutowały w klasie S, dziś są standardem w samochodach nawet z niższej półki, ale to w Mercedesie stawiali te pierwsze, przełomowe kroki.
Fot. naTemat
Z historii klasy S moglibyśmy wyławiać ciekawostki do znudzenia, ale to oddzielny temat. Kolejna odsłona tego modelu to "game changer" i dowód na to, że Mercedes ma jeszcze sporo asów w rękawie.
Fot. naTemat
Nowa klasa S W223 to już siódma generacja, którą pierwszy raz zobaczyliśmy w 2020 r. Nie mówimy tu o jakimś liftingu, ale gruntownych zmianach, których nazwanie przełomem nie będzie przesadą. Celem konstruktorów nie było tylko zadbanie o komfort, ale też o cyfryzację. Przywiązanie do detali, to w tym przypadku nie tylko precyzja i jakość. To już po prostu obsesja.
Pierwsze wrażenie? Nowa klasa S wygląda monstrualnie i efektownie. Trudno przejść obojętnie obok limuzyny, które ma 5,2 metra długości. Mój testowy Mercedes był w kolorze czerni, która wystawiona na światło przechodziła w butelkową zieleń, co wywołuje pewien efekt "wow".
Fot. naTemat
Nie będę się rozpływał nad wyglądem z zewnątrz, ale wyłapałem jeden ciekawy wizualny szczegół. Kiedy stanąłem z boku zobaczyłem, że to wielkie auto ma niesamowicie opływowy kształt, a to wpłynęło na bardzo niski współczynnik oporu powietrza. Chowane w karoserii klamki to także rozwiązanie poprawiające aerodynamikę. Prawdopodobnie nigdzie wcześniej nie widziałem tak dopracowanej limuzyny w tym elemencie.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Na osobną wzmiankę zasługują też światła, bo kształt przednich i tylnych lamp wygląda obłędnie. Sprawdzałem już różne nowoczesne reflektory, ale to, jak działają w klasie S, ociera się o perfekcję. Efekt jasności i doświetlania przestrzeni w nocy trzeba zobaczyć na własne oczy.
Fot. Daniel Harasim
Jeśli powiemy, że Mercedes z zewnątrz zaskakuje prostotą, bardzo szybko możemy przenieść się do świata świecących LED-ów i przepychu. Wystarczy otworzyć drzwi, by poczuć się przytłoczonym wszystkim tym, co oferuje nowa klasa S. Tu nie stawiano na skromność i poczułem się zupełnie inaczej, niż w Rolls-Royce’ach czy Bentleyach. To też auta naszpikowane świetnymi materiałami i gadżetami, ale mimo wszystko bardziej analogowe.
Fot. naTemat
We wnętrzu Mercedesa dominuje wielki dotykowy ekran nowej generacji systemu multimedialnego MBUX. Zamontowano go pod kątem i wygląda jak tablet, który obsługuje się w czasie jazdy. 12,8 cala robi wrażenie, a żeby ten wyświetlacz się zmieścił, nawiewy musiały zostać przesunięte maksymalnie w górę. To rozwiązanie wydawało mi się bezsensowne, kiedy zobaczyłem pierwsze zdjęcia po premierze. W praktyce wyszło, że system działa płynnie, a palcowanie po ogromnym ekranie może być wygodne.
Fot. naTemat
Czy w środku chociaż przez moment może być skromnie? Moim zdaniem nie, chociaż da się ograniczyć część bijących po oczach funkcji. Tak jak na przykład oświetlenie Ambiente, dzięki któremu całe wnętrze rozświetla się na różowy, albo każdy inny wymarzony kolor.
Fot. naTemat
Mój dylemat w przypadku takich aut jest dość zabawny. Sam nie wiem, czy wolę być kierowcą, czy jednak rozsiąść się z tyłu i poczuć się jak cesarz. W klasie S pomyślano zarówno o szoferze, jak i jego pasażerach, bo Mercedes nie odstaje pod względem komfortu niezależenie od tego, które miejsce zajmiemy.
Fot. naTemat
Tylna kanapa jest po prostu miejscem honorowym. Z ekranami, wyjmowanym tabletem Samsunga, ładowarką indukcyjną i lodówką, w której możecie na przykład schłodzić szampana.
Fot. naTemat
Fot. naTemat
Siedzenia są regulowane w taki sposób, że możecie się nawet położyć, a nogi nie będą zwisać dzięki podpórce, która wyjeżdża spod kanapy w tym "leżakowym" ustawieniu. To bajeczne warunki do podróżowania, które pozwalają zrelaksować się, albo pracować, dzięki dostępnym multimediom.
Fot. naTemat
Wróćmy jednak do przodu, bo to kierowca może czerpać najwięcej z tego, co wymyślili inżynierowie Mercedesa. Prawda jest taka, że za niektórymi funkcjami nowej klasy S nie nadążają przepisy, bo auto powstało z zamysłem w pełni autonomicznego prowadzenia. Obecnie to nierealne, by wykorzystać w ruchu drogowym pełnię możliwości Mercedesa, ale z czasem może się to zmieniać. System sam będzie aktualizował samochód o dodatkowe funkcje.
Fot. naTemat
To daje do myślenia, bo już teraz klasa S wydaje się być żywym organizmem, który prowadzi nas za rękę w dosłownie każdym momencie podróży. Zdumiewającą funkcją był dla mnie wyświetlacz head-up z rozszerzoną rzeczywistością, który zamienia przednią szybę w cyfrowy kokpit. Pokazuje nie tylko prędkość czy ograniczenia, ale przenosi też znaki nawigacyjne, które "pływają" nam przed oczami i kierują zgodnie z wytyczoną trasą. Trzeba się do tego przyzwyczaić, bo na początku potrafi rozpraszać i odwracać uwagę od sytuacji na drodze.
Fot. naTemat
Podobne wrażenie miałem po aktywowaniu zegarów 3D w wirtualnym kokpicie. Bardzo efektowny bajer, który daje poczucie rozszerzonej rzeczywistości. Wystarczyło kilkanaście minut i do końca testu jeździłem w takim ustawieniu. Niestety, zdjęcia nie oddają emitowanego obrazu.
Fot. naTemat
Kolejna wdzięczna funkcja to słynne już hasło: "Hej, Mercedes!". Auto reaguje na tę komendę i pozwala głosowo włączyć na przykład masaż fotela. Poinformuje was o pogodzie, zaprowadzi do restauracji, kiedy powiecie, że jesteście głodni. Lubię z tego korzystać, kiedy nie chcę tracić czasu na wędrówkę po ustawieniach.
Fot. naTemat
O tym, jak Mercedes potrafi ułatwić życie kierowcy i pasażerom, powinien powstać oddzielny tekst. Można kręcić nosem, że jest zbyt pretensjonalnie, za bardzo na pokaz, ale fakt mamy jeden: to technologiczny kosmos. Wszystkie rzucające się w oczy dodatki szczególnie docenią nabywcy z Azji, bo nie jest tajemnicą, że klasę S kochają przede wszystkim Chińczycy.
Fot. naTemat
Duże zaskoczenie w przypadku siódmej generacji klasy S mamy pod maską. W wersji S500, którą jeździłem, znalazł się trzylitrowy motor o sześciu cylindrach. Jego moc to 435 KM, ale to tzw. miękka hybryda, więc trzeba doliczyć dodatkowe 22 KM. Ta kombinacja to pójście pod prąd, bo przecież symbolem S500 było pięciolitrowe V8.
Fot. naTemat
Mówimy o limuzynie, więc nawet głupio rozmawiać o sportowych osiągach, ale ta wersja klasy S jest nadspodziewanie żwawa. Niecałe pięć sekund do 100 km/h przy masie prawie dwóch ton to wynik, w który nie wszyscy uwierzą. A jednak, na własnej skórze przekonałem się, jak ten kolos nabiera mocy po wciśnięciu pedału gazu. Jest chwila zawahania, po której samochód z pełną mocą wyrywa do przodu. Oczywiście mówimy tu o wersji 4Matic, która robi kolosalną różnicę.
Fot. naTemat
Jeśli zapomnimy o wszystkich dostępnych funkcjach, prowadzenie klasy S może być po prostu… przewidywalne. Komfort zawieszenia porównuję ze stajnią Rolls-Royce’a, bo chyba tylko za kierownicą Ghosta poczułem coś podobnego. Nawet większe nierówności na drodze dla klasy S to żaden problem. Progi zwalniające i tory tramwajowe pokonywałem z delikatnymi uskokami, które nie wpływają na komfort jazdy.
Fot. naTemat
Przed testem Mercedesa zastanawiałem się, jak manewrować tym monstrum na zatłoczonym parkingu, albo nawet w ciasnej uliczce, kiedy trzeba będzie zawrócić. I tu z pomocą przyszły skuteczne rozwiązania, bo dzięki skrętnej tylnej osi klasa S zwija się banalnie łatwo. W obserwacji otoczenia pomaga system kamer 360 stopni.
Fot. naTemat
Nie sposób też nie wspomnieć o absolutnej ciszy w środku. Auto jest jakby odizolowane od świata, co okazało się świetnym dopełnieniem systemu nagłośnienia Burmester High-end 4D. To zestaw za około 40 tys. zł, a jego brzmienie docenią najwięksi audiofile. Nieważne co włączycie, techno, koncert Depeche Mode czy nagrania z Konkursu Chopinowskiego. Ten system to prawdziwa perełka i zrobił na mnie duże wrażenie.
Fot. naTemat
Przy zakupie klasy S kilkadziesiąt tysięcy w dodatkowym wyposażeniu to w zasadzie drobny wydatek. Nie wypada też pisać o czymś tak przyziemnym, jak zużycie paliwa, jednak dla formalności: w mieście wahało się u mnie w granicach 12-16 litrów. To w zależności, czy akurat korzystałem z trybu komfortowego, czy najbardziej dynamicznego "Sport plus". Poza miastem, na drodze szybkiego ruchu udało mi się zejść nawet poniżej 10 litrów. To już naprawdę rezultat, który wielu z was włoży między bajki. Ale liczby na wyświetlaczu nie kłamały.
Fot. naTemat
Parę osób, które ze mną jeździły zadało mi niewygodne pytanie. Czy jest coś, co ci się nie spodobało? Albo czy wyłapałeś jakieś wady? Odpowiedź brzmi: to zależy. W kontrowersyjny sposób działają hamulce, które nie reagują tak, jak można by się spodziewać. To kwestia wyczucia, ale na początku naciskałem pedał zbyt delikatnie.
Inna sprawa to wspomniane już kilka razy wszechobecne gadżety. Jeśli będziecie mieć okazję to sprawdzić, zalecałbym stopniowe dawkowanie kolejnych funkcji. Włączenie naraz kokpitu 3D, znaków nawigacyjnych na szybie i rozświetlenie wnętrza na różowo może przyprawić o zawroty głowy, ale co gorsza, odwrócić uwagę od tego, co naprawdę dzieje się na drodze. I na tym zamykam listę powodów do narzekania.
Fot. naTemat
Klienci, którzy zdecydują się na klasę S to raczej konkretni nabywcy. Ze świadomością, że kupują kultową limuzynę, no i oczywiście z odpowiednio grubym portfelem. W czasie testu do końca nie zaglądałem do cennika. Dopiero po oddaniu kluczyków sprawdziłem, że mój egzemplarz kosztował blisko 700 tys. zł. To już świetnie doposażone auto, bo ceny S500 w podstawie zaczynają się od ok. 530 tys. zł.
Nie mam wątpliwości, że nowa klasa S jest warta tych pieniędzy. I jest konkurencyjna w porównaniu z wymienianym już przeze mnie Ghostem, za którego zapłacicie o wiele więcej. Mercedes przez kilka dni dostarczył mi wrażeń, których nie doświadczyłem w żadnym innym aucie. Trochę przykro, że to prawdopodobnie ostatnia klasa S z silnikiem spalinowym. Dodajmy, że w Polsce zadebiutował już elektryczny EQS, który wygląda obłędnie i zbiera świetne recenzje.