Nie tylko "Diuna". Wybraliśmy 10 najlepszych filmów 2021 roku – będą zaskoczenia

Ola Gersz
Koniec rok to czas podsumowań, także tych filmowych. Ostatni rok na szczęście był dla kinomanów znacznie łaskawszy. Częściej mogliśmy zasiąść w kinowym fotelu, a na wielki ekran weszły w końcu długo oczekiwane filmy, jak "Diuna" czy "Nie czas umierać". Te godziny spędzone w ciemnej sali w ulubionym kinie były dla wielu z nas najjaśniejszymi momentami tych trudnych 365 dni.
2021 rok obfitował w świetne filmy Fot. Kadr z filmów: "Diuna", "Spencer" i "Żeby nie było śladów"
Niektóre obejrzane tytuły nas zawiodły, inne zachwyciły i miejmy nadzieję, że u każdego z was ta druga lista jest znacznie obszerniejsza. U nas liczy 10 pozycji, a byłaby na pewno dłuższa, gdybyśmy nie ograniczyli się do filmów, które miały premierę w 2021 roku i które można było oglądać legalnie w Polsce. Ale cóż, zasady to zasady! Oto najlepsze filmy 2021 roku w zupełnie przypadkowej kolejności.

1. Żeby nie było śladów, reż. Jan P. Matuszyński

Fot. Kadr z filmu "Żeby nie było śladów"
Film Jana P. Matuszyńskiego jest długi. (...) Chociaż w pierwszym odruchu chciałam dołączyć do chóru oburzonych, po seansie doceniłam decyzję, by filmu nie skracać – długa, męcząca i wkurzająca scena procesu, gdy Jerzy Popiel w kółko powtarza, z bezsilności, jedno zdanie, przekonała mnie, że właśnie tak miało być. Moje ciało miało po prostu odczuć ten film. Miałam się wkurzać i niecierpliwić, bo właśnie te stany prowokują do działania – pisała w naTemat Alicja Cembrowska.


"Żeby nie było śladów" na szczęście nie dołącza do filmów "ważnych, ale miałkich". Matuszyński nie jest zainteresowany robieniem filmu dla szkolnych wycieczek i zgodnego z "polską polityką historyczną". Na podstawie głośnego reportażu Cezarego Łazarewicza tworzy Dzieło przez wielkie "D", które męczy i magluje widza. To bynajmniej nie zarzut, ale – jak pisała Alicja – ogromna zaleta filmu, w której błyszczy Tomasz Ziętek. Dzięki temu nie możemy historii Przemyka (mimo że tak dobrze wszystkim znanej) wyrzucić z głowy, a przecież właśnie o to chodzi. To bez wątpienia jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat.

2. To była ręka Boga, reż. Paolo Sorrentino

Fot/ Kadr z filmu "To była ręka Boga"
"To była ręka Boga" to kolejne dzieło włoskiego mistrza Paolo Sorrentiniego, ojca "Wielkiego piękna", "Młodości", "Wszystkich odlotów Cheyenne'a" i "Młodego papieża". I na szczęście nie zawodzi. Ta opowieść o dojrzewaniu w latach 80. w Neapolu to najbardziej osobisty film Sorrentiniego, a reżyser zabiera nas w sentymentalną podróż do swojej młodości.

Ci, którzy oczekują powtórki z kolorowego i rozbuchanego "Wielkiego piękna" będą jednak rozczarowani, bo "To była ręka" to film wyjątkowo jak na Włocha spokojny. Pod każdym względem: snutej opowieści, muzyki, montażu, scenografii, zdjęć. Co nie oznacza, że nudny. Sorrentino jak zawsze raczy nas ekscentrycznymi bohaterami, głębokimi alegoriami i poetyckim kontrastem. To prawdziwa uczta – wcale nie tylko dla fanów reżysera "Młodego papieża".

3. Zielony rycerz, reż. David Lowery

Fot. Kadr z filmu "Zielony rycerz"
To kontrowersyjna pozycja w zestawieniu (wystarczy zajrzeć do Rotten Tomatoes, gdzie "Zielony Rycerz" cieszy się 89 procentami poparciami od krytyków, a od widzów zaledwie 50), ale prowokacyjnego filmu Davida Lowery'ego nie mogło zabraknąć na liście najlepszych filmów 2021 roku. Nie jest to jednak łatwy seans i – jak widać na procentowym obrazu – bardziej dzieli niż łączy.

"The Green Knight", który oparty jest na motywach jednej z arturiańskich legend i opowiada o sir Gawainie, beztroskim siostrzeńcu Króla Artura, to kolejne dzieło studia A24, znanego z gatunkowego kina artystycznego i filmów, takich jak: "Nieoszlifowane diamenty", "Midsommar. W biały dzień" czy "Lighthouse". I to jest najlepsze podsumowanie filmu Lowery'ego (który wbrew oburzonym obsadził w głównej roli Deva Patela, swoją drogą doskonałego): to film artystyczny, poetycki, niespieszny, niszowy. Zupełnie niehollywoodzki, co jest powiewem świeżego powietrza.

4. Psie pazury, reż. Jane Campion

Fot. Kadr z filmu "Psie pazury"
Film wszedł na Netflixa dopiero w grudniu, ale już od 78. Festiwalu Filmowego w Wenecji – którego "Psie pazury" były jedną z najgłośniejszych i najbardziej wyczekiwanych premier – wiadomo było, że będzie to film imponujący. Ten pierwszy od 12 lat obraz Jane Campion, reżyserki oscarowego "Fortepianu", faktycznie jest triumfem, chociaż, podobnie jak "Zielony rycerz" dzieli (96 procent od krytyków i 61 procent od widzów na Rotten Tomatoes).

My jednak będziemy się upierać, że ten powolny dramat/western o zwaśnionych braciach na ranczo w Montanie zasługuje na swoją pozycję w zestawieniu najlepszych filmów. I nie tylko z powodu genialnych ról Benedicta Cumberbatcha (chyba Brytyjczyk w końcu będzie trzymał w rękach Oscara), Kirsten Dunst czy Kodiego Smita-McPhee. "Psie pazury" to film mocny, mroczny i mięsisty, okraszony znakomitymi pomysłami fabularnymi i pięknymi zdjęciami. Wolne tempo naprawdę się tutaj opłaca, dajcie mu tylko szansę.

5. Wszystkie nasze strachy, reż. Łukasz Ronduda i Łukasz Gutt

Fot. Kadr z filmu "Wszystkie nasze strachy"
"'Wszystkie nasze strachy' to nie czarno-białe kino, operujące na prostych stereotypach i grubo ciosanych bohaterach. To film – chciałoby się powiedzieć – "tęczowy", w tym sensie, że pokazujący paletę różnych życiowych postaw, z całym ich zniuansowaniem i nieprzystawalnością do zbiorowych wyobrażeń" – pisze w swojej recenzji Maja Mikołajczyk, która nagrodzony w Gdyni obraz nazywa "polskim filmem, który łączy, a nie dzieli".

Film Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta to mała perełka w polskim kinie. Do tematu inności podchodzi subtelnie i z empatią, a co najważniejsze bez moralizatorstwa i tandety. To film ważny i aktualny w czasach toczącej się w Polsce światopoglądowej wojny, ale też uniwersalny. Bo inność była i będzie zawsze, więc zamiast toczyć boje, warto po prostu popatrzeć na siebie z miłością. Plusem jest też świetny Dawid Ogrodnik.

6. Spencer, reż. Pablo Larrain

Fot. Kadr z filmu "Spencer"
"Pablo Larraín to reżyser bardziej niszowy niż hollywoodzki i taka jest też biografia księżnej Diana jego autorstwa – niedosłowna, a bardziej metaforyczna, momentami nawet uderzająca treścią i obrazem w oniryczne tony. Ten bardzo osobisty dramat psychologiczny oparty na życiu jednej z ikon schyłku XX wieku porusza zarówno zmysły, jak i serca, opowiadając tragiczną historię o utracie własnego ja za pomocą wyrafinowanej i autorskiej estetyki Larraína" – czytamy w recenzji Mai Mikołajczyk.

Ci, którzy spodziewali się po "Spencer" typowego filmu biograficznego, mogli być zawiedzeni. Larrain, podobnie jak w przypadku świetnej "Jackie", zaoferował bowiem widzowi kino artystyczne i niszowe: wyciszone, wysmakowane, z przygaszonymi kolorami. Dzięki temu wyciszeniu głośno krzyczą w nim emocje, które Diana przez lata tłumiła. To przepiękny film, który pokazuje Królową Ludzkich Serc jako człowieka, a nie mit. Błyszczy w nim doskonała Kristen Stewart.

7. Matki równoległe, reż. Pedro Almodóvar

Fot. Kadr z filmu "Matki równoległe"
"Madres paralelas" ("Matki równolegle") to siódmy film Pedra Almodóvara, w którym zagrała jego muza Penélope Cruz. Dzieło hiszpańskiego mistrza opowiada historie trzech różnych od siebie kobiet, samotnych matek, których macierzyństwo odbiega od wyidealizowanych wyobrażeń.

Jak to u Almodóvara "Matki równoległe" to cały wachlarz emocji: tych tłumionych, tych wyrażanych i tych, które nagle eksplodują. Reżyser wręcz wiwisekcyjnie, ale z wyczuciem i empatią pokazują radości i cierpienia samotnych matek, ale wbija także kij w mrowisko i porusza ważkie kwestie polityczne. Z kolei Penélope Cruz kolejny raz udowadnia, że jest obecnie jedną z najzdolniejszych i najbardziej wszechstronnych aktorek. To jeden z najlepszych tytułów w bogatej filmografii Almodóvara.

8. Świnia, reż. Michael Sarnoski

Fot. Kadr z filmu "Świnia"
"Chociaż nie jestem fanką "Johna Wicka", a od początku do tego filmu porównywana była "Świnia", zdecydowałam się na seans. I spotkało mnie wielkie zaskoczenie, owszem, obiecywane przez zagranicznych recenzentów, ale jednak – reżyser dostarczył nam mięsistego, brudnego i wgniatającego w fotel dramatu. Nie ma tu wielkich pościgów, strzelanin i efektów specjalnych. Jest kameralnie i mrocznie, bo w rzeczywistości to film o gubieniu samego siebie" – pisała o "Świni" Alicja Cembrowska.

"Świnia" z "Johnem Wickiem" ma wspólną tylko miłość bohatera do swojego pupila. Na tym porównania się kończą. Obraz Michaela Sarnoskiego to kameralny dramat, który toczy się w niespiesznym tempie, a jego osią są ludzkie emocje. Sercem i duszą "Świni" jest Nicolas Cage, aktor, którzy przed ostatnie lata funkcjonował głównie jako mem. Zapomnieliśmy, jakim laureat Oscara jest świetnym aktorem – na szczęście 57-letni gwiazdor postanowił nam to przypomnieć.

9. Diuna, reż. Denis Villeneuve

Fot. Kadr z filmu "Diuna"
"Ostatnio dyskutowałam z przyjaciółmi o tym, że nie kręci się już takich filmów jak "Władca Pierścieni", czyli serii, które pochłonęłyby mnie na dobre i których uparcie bym wyczekiwała. Dzieło Petera Jacksona rzuciło cień na podobne produkcje, pozostawiając je w aurze niedosytu. Pierwsza część "Diuny" w reżyserii rewelacyjnego Denisa Villeneuve'a ma szansę przerwać to błędne koło i dać początek fenomenowi, który wytyczy kierunek, w jakim współczesne kino sci-fi i fantasy powinno zmierzać" – zachwycała się w naTemat Zuzanna Tomaszewicz.

Mimo że "Diuna" (zapowiedziano już kontynuację) głównie skupia się na skrupulatnym budowaniu monumentalnego świata, a akcja przez większą część filmu nie jest wartka, to widowisko nie nuży. Zachwyca scenografią, zdjęciami, muzyką, klimatem. Genialni są również aktorzy, głównie Timothée Chalamet, ale przede wszystkim grająca jego filmową matkę Rebecca Ferguson. Całość to dopracowany majstersztyk, który udowadnia, że Villeneuve to wizjoner współczesnego kina.

10. Biały Tygrys, reż. Ramin Bahrani

Fot. Kadr z filmu "Biały tygrys"
"Świat wewnętrzny bohaterów jest barwny, szalony, nasycony, różnorodny jak indyjskie stragany i ulice. Tutaj nic nie jest czarne lub białe. Samochody zwinnie omijają krowy, bogaci uciekają przed wyciągniętą po jałmużnę dłonią biednych, półnagie i brudne dzieci biegają po ulicach. Oglądamy to, by za chwilę przenieść się na tę drugą stronę Indii – wypachnioną, mieszkającą w bogato zdobionych wnętrzach, która za wykonanie każdej czynności komuś płaci. Bo może, bo ją stać" – opisywała film Ramina Bahraniego Alicja Cembrowska.

"Biały tygrys", chociaż porównywany ze "Slumdogiem. Milionerem z ulicy" (młody chłopak z Indii wychodzi z biedy) to zupełnie jest do oscarowego hitu niepodobny. To jazda bez trzymanki, żywiołowa, zaskakująca, dynamiczna, ale przede wszystkim mroczna. To nie jest słodka i optymistyczna powieść, jak film Danny'ego Boyle'a, ale historia dzieląca widza – nie wiemy po czyjej strony stawać. I w tym tkwi siła "Białego tygrysa", który szturmem zdobył zachodniego widza. Doskonałe kino.

Czytaj także: