"To jest coś niebywałego". Ucieczka Emila przypomniała o dezercjach, generał opowiada jak było

Katarzyna Zuchowicz
25-letni żołnierz uciekł na Białoruś i nagle przypomniał wszystkim, że w polskim wojsku też może istnieć coś takiego jak dezercja. – To jest coś niebywałego. Coś, co nie zdarzyło się nigdy w powojennej historii Polski. Nie przypominam sobie, żeby w takiej sytuacji jak ta żołnierz uciekł i to do państwa, które stoi po przeciwnej stronie – mówi naTemat gen. Bogusław Pacek. Przyznaje jednak, że dezercje były, sam się z nimi spotkał.
Jak w Polsce dziś wygląda sytuacja z żołnierzami dezerterującymi z wojska? Fot. Pawel Skraba / REPORTER


– Ten przypadek jest nienormalny. Absolutnie haniebny, niezrozumiały, skandaliczny, zasługujący na możliwy najwyższy wymiar kary – komentuje w rozmowie z naTemat sprawę dezertera na Białoruś prof. dr hab. Bogusław Pacek, generał dywizji w stanie spoczynku, w latach 1979-2014 oficer Wojska Polskiego.


Był m.in. Komendantem Głównym Żandarmerii Wojskowej, pomocnikiem WP ds. wojsk lądowych i wojsk specjalnych, rektorem Akademii Obrony Narodowej. A także zastępcą dowódcy operacji EUFOR w Czadzie.

Gen. Pacek o dezerterach

W czasie swojej służby gen Pacek osobiście spotkał się z dezercją. – Pierwsza sprawa karna, którą prowadziłem w życiu, była właśnie o dezercję. To było kilkadziesiąt lat temu, gdy zostałem oficerem dochodzeniowo-śledczym. Żołnierz, który uciekł z wojska, ukrywał się dość długo, przez kilka tygodni. Był poszukiwany – opowiada naTemat.

Został jednak zatrzymany, przedstawiono mu zarzut popełnienia przestępstwa dezercji: – Z wielu dowodów wynikało, że nie zamierzał wrócić do jednostki. Nie potrafił podać logicznych przyczyn dlaczego uciekł z wojska, np. z powodu stanu zdrowia, czy złych stosunków w jednostce. Po prostu nie podobała mu się służba wojskowa i – jak powiedział – w życiu nie będzie już pełnił tej służby.

Dezertera z polskiego wojska spotkał też w Czadzie w 2009 roku, gdzie jako polski generał i przedstawiciel polskiej armii, brał udział w operacji UE. – Przydzielono mi kierowcę Polaka. Bardzo mnie to zdziwiło. Okazało się, że służy w Legii Cudzoziemskiej i kiedyś, jako żołnierz uciekł z Polski, czyli zdezerterował. Mówił, że nie był w Polsce od kilkunastu lat, bał się, że pójdzie do więzienia. Uciekł z wojska, ukrywał się, a potem wyjechał za granicę, trafił do Legii Cudzoziemskiej. Wyliczałem wtedy, że kara mu się przedawniła. Ale gdy zorientowałem się, że to człowiek o tak skomplikowanej sytuacji, uznałem, że lepszy na tym stanowisku będzie Francuz – opowiada gen. Pacek.

Jednak przypadek szeregowego Emila jest inny, choć nikt nie wie, jakie ma plany.

– To jest coś niebywałego. Coś, co nie zdarzyło się nigdy w powojennej historii Polski. Nie przypominam sobie, żeby w takiej sytuacji jak ta żołnierz uciekł i to do państwa, które stoi po przeciwnej stronie i jest zainteresowane jak najgorszą sytuacją Polski. Dezercja z zamiarem ucieczki za granicę, a ten zamiar jest tu zrealizowany, jest jednym z najcięższych przestępstw wojskowych. Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe, dlaczego uciekł na Białoruś i dlaczego tak się zachowuje – mówi generał.

Emil uciekł na Białoruś

Przypomnijmy. Emil Cz., żołnierz 11. Mazurskiego Pułku Artylerii w Węgorzewie, 16 grudnia uciekł z posterunku w czasie pełnienia służby, poprosił o azyl na Białorusi i od tamtej pory brylujew białoruskich mediach. – Mamy do czynienia z aktem dezercji, obywatela, który jeszcze niedawno był żołnierzem sił zbrojnych. Człowieka, który zachował się w sposób nikczemny – oświadczył gen. Tomasz Piotrowski, dowódca operacyjny polskich sił zbrojnych.

O polskim dezerterze każdego dnia wiadomo coraz więcej. Że za młodu rówieśnicy się z niego śmiali i widzieli w nim ofermę. Że miał mieć sprawę karną za pobicie matki, zatrzymany też był za jazdę pod wpływem alkoholu i narkotyków. A także, że mógł być białoruskim szpiegiem lub informatorem reżimu Łukaszenki. Za dezercję grozi mu do 10 lat więzienia. Prokuratura ma wystawić za nim list gończy.

W ten sposób Emil z dnia na dzień stał się znany w całej Polsce. Ucieczka na Białoruś to jedno, ale poza nim w Polsce od lat nie było słychać o żadnym przypadku dezercji.

O dezercjach z polskiej armii

– Oczywiście, że kiedyś zdarzały się przypadki dezercji, choć nie tak częste. Dezercja była rzadkością. Występowała głównie wtedy, gdy istniała zasadnicza służba wojskowa i dotyczyła przede wszystkim żołnierzy tej służby. Od 2008 roku, gdy zawieszono służbę zasadniczą i nie ma powoływania na siłę, w warunkach armii zawodowej dezercja jest czymś nielogicznym, nienormalnym jako zjawisko, ponieważ obecnie w Polsce nikt nikogo nie zmusza do służby w wojsku. Jak ktoś chce, po prostu pisze wypowiedzenie służby, tak jakby rezygnował z pracy – tłumaczy gen. Bogusław Pacek.

– W tym sensie ten przypadek jest nienormalny. Człowiek, który chciał uciec obojętnie dokąd, mógł kilkanaście, czy kilkadziesiąt dni poczekać do końca służby. I koniec. Nie musiałby dezerterować. Do tego moje poważne wątpliwości budzi to, co on opowiada. To są niestworzone rzeczy, które same się weryfikują. Te bzdury o zabijaniu przez polskich żołnierzy są łatwe do zweryfikowania. W związku tym ten przypadek wydaje mi się podejrzany z punktu widzenia zdrowia dezertera – dodaje generał.

Kodeks karny Wojska Polskiego stwierdza m.in, że "żołnierz, który dopuszcza się dezercji, to jest w zamiarze dłuższego lub trwałego uchylenia się od służby wojskowej opuszcza swoją jednostkę lub miejsce służby albo poza nimi pozostaje, podlega karze więzienia do lat 5". Ale także:
Art 109

"Żołnierz, który dopuszcza się dezercji w czasie wojny, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 5 albo karze śmierci".

Żołnierz, który dopuszcza się dezercji, zabierając broń, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 2, a w czasie wojny – karze 10 lat więzienia albo karze śmierci.

"Jeżeli dezercji dopuszcza się dwóch lub więcej sprawców, którzy działają w porozumieniu ze sobą, każdy z nich podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 2, a w czasie wojny - karze 10 lat więzienia albo karze śmierci".
Czytaj więcej

Nasz rozmówca opowiada, że przypadki dezercji z polskiej armii zdarzały się szczególnie do 1990 roku, wtedy Polakowi raczej trudno było uciec za granicę, choć sporadyczne próby ucieczki się zdarzały. Znacznie częściej dochodziło natomiast do samowolnych oddaleń żołnierzy. W wojskowych kodeksach karnych rozróżnienie tych dwóch kwestii pojawiło się w XX wieku.

– Rocznie rejestrowano kilkanaście tysięcy żołnierzy, którzy uciekali z wojska. Nie były to jednak dezercje. Różnica polegała na tym, że żołnierz uciekł, bo chciał pobyć poza jednostką z dziewczyną, z rodziną, z kolegami. Ale nie miał zamiaru trwale uchylać się od służby wojskowej, zdawał sobie sprawę, że wróci i poniesie jakąś karę. Za dłuższe (powyżej 14 dni) samowolne oddalenia żołnierze też byli pozbawiani wolności. Nie były to wysokie kary, szybko wychodzili z więzienia, ale też traktowano to poważnie – wspomina generał.

Długa historia dezercji

Dezercje to historyczny temat rzeka sięgający starożytności, można pisać o nich tomy. Wspomnijmy tylko o ubiegłym wieku.

"I wojna światowa ukazała wielką skalę dezercji. Masowe ucieczki żołnierzy z armii rosyjskiej w 1917 roku, austro-węgierskiej w 1918 roku, a w drugiej połowie 1918 roku armii niemieckiej stanowiły jedną z głównych przyczyn upadku sił zbrojnych tych państw" – pisze w dostępnej w internecie pracy pt. "Dezercje w armiach w czasie I wojny światowej" Remigiusz Kasprzycki z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytet Pedagogicznego w Krakowie.

"Dezercje w zwycięskich wojskach Francji, Wielkiej Brytanii, a także Stanów Zjednoczonych były znacznie mniejsze. Stanowiły jednak poważne ostrzeżenie, że w przyszłej wojnie to zjawisko może być jednym z największych problemów każdej armii" – dodaje.

W innej pracy na temat Polski pt. "Dezercje i unikanie służby w Wojsku Polskim
w latach 1918–1939" pisał, że dezercje odradzającym się Wojsku Polskim pojawiły się już pod koniec 1918 roku. "Ucieczki żołnierzy z WP stały się poważnym problemem dopiero podczas wojny polsko–bolszewickiej" – czytamy.

Zawsze wszędzie surowo je traktowano. W czasie II wojny światowej były tysiące dezerterów, w III Rzeszy i ZSRR rozstrzeliwano ich na miejscu.

Po wojnie to odrębny rozdział. Tu wspomnijmy tylko jeden najgłośniejszy przypadek z Polski, gdy w nocy z 12 na 13 października 1944 roku, gdy z 31. Pułku Piechoty zdezerterowało 636 żołnierzy. Karą było rozformowanie "zhańbionego pułku" i wykreślenie go z rejestrów Wojska Polskiego.

Dezercje na świecie

Dziś na świecie wciąż się zdarzają. Ostatnio ciekawy przypadek miał miejsce w Wielkiej Brytanii. Sprawę 33-letniego Billy'ego Pethericka, który w 2009 roku uciekł z Household Cavalry, jednego z dwóch najstarszych regimentów brytyjskiej armii, po czym wyjechał do Francji i zaczął tam nowej życie, opisał "Daily Mail".

Petherick ożenił się z Francuzką, kupili stary zamek z 18 wieku i zajęli się jego remontem, mają dwoje dzieci. Namierzono go po programie telewizyjnym "Escape To The Chateau", w którym wzięli udział w 2018 roku. W sierpniu tego roku Petherick wrócił do Wielkiej Brytanii i został aresztowany.

Został oskarżony o dezercję, przyznał się do niej. Jednak uniknął kary więzienia, gdyż – jak powiedziała sędzia – ani on nie chce wrócić do wojska, ani armia nie chce go z powrotem. To jednostkowy przypadek. Spójrzmy bliżej polskich granic. Gdzie bardziej je widać?

O dezercjach na Ukrainie

– Z całą pewnością w armiach wschodnich – rosyjskiej, ukraińskiej, czy białoruskiej, tam gdzie jest pobór do wojska, gdzie jest obowiązek zasadniczej służby wojskowej, tam mniej lub bardziej występują samowolne oddalenia żołnierzy i dezercje – mówi gen. Pacek.

– Spotykałem się z dezercjami na Ukrainie, prowadziłem tam badania. Zdarzało się, że żołnierze nie wytrzymywali psychicznie, np. gdy ich rodzina mieszkała w strefie, gdzie działali separatyści i była tam napiętnowana. Wówczas zdarzało się, że uciekali do mamy. Kilka lat temu zdarzył się nawet przypadek dezercji całego plutonu. Zdarzały się też przypadki, że ktoś przeszedł na stronę przeciwnika, czyli z wojsk ukraińskich do separatystów. Ale tam przyczyny są zupełnie inne, często narodowościowe, nie polityczne. Sytuacja bardziej złożona i nieporównywalna do Polski – opowiada gen. Pacek. Jaka w ogóle jest procedura w przypadku dezercji? – Zależy, czy żołnierz uciekł, czy go poszukujemy i nie wiemy, gdzie jest, Czy też chodzi tylko o ustalenie okoliczności związanych z ucieczką, gdy wiadomo – jak tu – że jest za granicą. To dwie różne procedury. Jeśli uciekł i nie wiadomo, gdzie jest, to podejmuje się działania zmierzające do jego zatrzymania. Bada się wszystko, co można zbadać w jednostce. Jego wypowiedzi, może zostawił jakieś listy? Jakieś kartki? Jeżeli trzeba sprawdzić jakieś jego dokumenty, prokurator wydaje odpowiednie decyzje – wyjaśnia gen. Pacek.

Oprócz tego, jak mówi, są kontakty z rodziną: – Ustala się adresy, pod którymi może przebywać i się je sprawdza. W dawnych czasach, gdy tak wielu żołnierzy oddalało się od jednostki, większość z nich była zatrzymywana. Dziś sytuacja jest zupełnie inna. Polska jest państwem bez zamkniętych granic na Zachód, żołnierzom byłoby łatwiej uciec. Nawet gdyby w części tak było jak mówi teraz polski dezerter, to na miły Bóg, dlaczego na Białoruś? Jeśli już chciał uciec, to logika wskazuje, że każdy wybrałby inny kierunek.