Ogniska zamiast imprez i puste ulice punktualnie o 22:30. Polka opowiada Sylwestrze na Islandii
Sklepy w Sylwestra zamykają się o dwunastej, Nowy Rok wita się w gronie rodziny i nie oszczędza się na fajerwerkach – choć akurat ta tradycja ma drugie dno. O tym, jak Islandczycy żegnają stary rok i dlaczego dokładnie o 22:30 znikają w domach na godzinę, opowiada Ewelina Gąciarska, Polka, która od lat mieszka na Islandii i która na Instagramie prowadzi profil przybliżający ciekawostki dotyczący tego kraju.
Nie pamiętam dokładnie który, ponieważ na chwilę wróciłam do Polski, ale wiem na pewno, kiedy pierwszy raz spędzałam Sylwestra na Islandii. Był to 1996 rok.
Jest inaczej niż w Polsce?
Świętowanie zaczyna się kolacją, do której zwyczajowo zasiada się około 18. Na Islandii mówi się "przyjdź po kolacji", a to oznacza, że zapraszamy na np. 19.
Z kolei o 22:30 wszyscy siadają przed telewizorami, ponieważ zaczyna się program Áramótaskaup. Trwa on 50 minut i w zabawny sposób podsumowuje wszystkie wydarzenia mijającego roku, zarówno te polityczne, społeczne, jak i z życia gwiazd.
Rzeczywiście ten satyryczny program jest tak popularny na Islandii?
Nie znam kogoś, kto nie ogląda tego programu. Podejrzewam, że jeśli chodzi o oglądalność, to może rywalizować on z Eurowizją, która jest niezwykle popularna na Islandii. Najdroższy czas reklamowy w telewizji jest właśnie w okolicach emisji Áramótaskaup – 30 sekund kosztuje prawie 11 tys. zł.
Czy w Sylwestra sklepy zamyka się wcześniej?
Tak samo, jak w Polsce, na Islandii w kalendarzu mamy dni zaznaczone na czerwono. Sylwester jest takim dniem od 12:00, dlatego o tej godzinie zamyka się sklepy. A ponieważ wszystkie sklepy monopolowe należą do państwa, to jeśli ktoś planuje spożyć jakieś napoje wyskokowe, musi o tym pamiętać i zrobić zakupy wcześniej. Później nigdzie nie dostanie np. szampana.
A co z wystawnymi przyjęciami i wielkimi balami?
Tutaj Sylwestra spędza się w rodzinnym gronie. Wielu Islandczyków dziwiło się, kiedy opowiadałam im – już dobrych parę lat temu – że lecę do Polski na Sylwestra i razem ze znajomymi planujemy imprezę. Pytali, dlaczego zamiast tego nie odwiedzę babci, nie posiedzę z nią, nie porozmawiam.
Owszem, na Islandii również są organizowane imprezy, ale raczej są to wyjątki, jednostkowe zdarzenia.
Podejrzewam, że większość jest zamknięta. Ze znajomymi imprezują raczej jedynie obcokrajowcy. Moja szwagierka jest w związku z Islandczykiem, więc zazwyczaj dołącza do nas, żeby sobie potańczyć. U nich w domu gra się w gry, ogląda telewizję, a dla niej to trochę za nudne.
Piżama i gra w gry, czyli mój wymarzony Sylwester... A co z fajerwerkami? Gdzieś przeczytałam, a była to relacja Polki, że na Islandii jest to tak wyjątkowy spektakl, że trudno go nawet opisać. Zdziwiłam się, ponieważ wydawało mi się, że w Polsce strzela się – niestety ze względu na zwierzęta – naprawdę intensywnie.
Moim zdaniem na Islandii, w porównaniu do Polski, więcej osób kupuje fajerwerki. Rok temu spędziłam Sylwestra w Polsce – sama z kotem, bo właśnie po kota poleciałam – i przyznam, że stwierdziłam, że jeśli chodzi o sztuczne ognie, a byłam w dużej aglomeracji, to było mocno przeciętnie. Tutaj nawet w małych wioskach sporo się strzela i robi się to do 6 stycznia.
Jest to też związane z tym, że sprzedaż fajerwerków na Islandii zasila islandzkie służby ratownicze, tych, którzy m.in. pomagają turystom w górach. Oni nie dostają żadnych pieniędzy od państwa, są organizacją charytatywną.
W sylwestrową noc na Islandii rozpala się też ogniska?
Tak. Podpala się stos palet i naprawdę są to duże ogniska. Ich organizacją zazwyczaj zajmuje się urząd miasta. W tym roku niestety rezygnuje się z tego, ponieważ na Islandii odnotowywane są rekordy zakażeń koronawirusem.
A czy witaniu Nowego Roku towarzyszą jakieś wierzenia?
Po Nowym Roku wszystko wraca do normy. Chociaż jest jeszcze 6 stycznia, który można nazwać 'trzynastek'. Związane jest to z 13 Mikołajami (chłopkami) – dziećmi trolli. Schodzą z gór po kolei, pierwszy 12 grudnia, ostatni w Wigilię, i dostają się do ludzkich domostw. Później w tej samej kolejności wracają. Ostatni robi to właśnie 6 stycznia i stąd określenie tego dnia.
Święta oczywiście już za nami, ale podzieliłaś się ze swoimi obserwatorami na Instagramie ciekawostkami dotyczącymi właśnie Bożego Narodzenia na Islandii. O jakich różnicach warto powiedzieć?
Zacznę od tego, co jest podobne, czyli od tradycji dawania drobiazgów, wkładania ich do butów, co zresztą mają robić wspomniani przeze mnie Mikołajowie – choć w przeszłości ich zadaniem było straszenie niegrzecznych dzieci. Te drobiazgi to naprawdę są małe rzeczy np. mandarynka, lizak. Chodzi po prostu o to, aby sprawić komuś przyjemność.
Robi się też duże prezenty?
Tak. Daje się je w Wigilię. Powiem szczerze, że Islandczycy naprawdę szaleją z prezentami. Często odnoszę wrażenie, że w świętach chodzi właśnie o nie, a nie o coś innego. Chociaż daje się także książki, dlatego autorzy najczęściej wydają swoje powieści właśnie w okresie świąt.
Tradycyjnie każdy powinien dostać też coś do ubrania. To akurat związane jest z legendą o świątecznym kocie, pupilu trollicy, która jest matką tych 13 chłopków. Tego, kto wśród prezentów nie znajdzie ubrania, kot może pożreć.
Tutaj nie ma święta zmarłych. Islandczycy często odwiedzą bliskich zmarłych na cmentarzach w okresie świąt i wtedy stawiają te świecące krzyże. Jest też zupełnie inne podejście do tej kwestii, niż w Polsce, ponieważ wiele osób robi sobie zdjęcia przy grobach i wrzuca je na swoje profile w mediach społecznościowych.
A co z tradycyjnymi daniami?
Jada się tutaj mięso sfermentowanej płaszczki. Spożywa się ją 23 grudnia, ponieważ jest to Dzień Świętego Þorlákura, patrona Islandii. Sfermentowana płaszczka, mówiąc dyplomatycznie, specyficznie pachnie, dlatego zjada się ją w garażu albo w ogrodzie. Gdyby jadło się w domu, to zapach mógłby pozostać tam na dłużej, wsiąknąć.
Jaka jest twoja ulubiona tradycja w tym okresie świąteczno-noworocznym?
Chyba właśnie podarowywanie sobie książek. Coraz mniej się czyta, dlatego to ważne.