PiS zalegalizował sytuację, w której rząd daje Samuelowi Pereirze materiały do zniszczenia kogoś

Anna Dryjańska
Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Zbigniew Ziobro – to tylko początek listy osób, które podałyby się do dymisji po wybuchu afery pegasusowej, gdyby Polska była państwem w pełni demokratycznym. O tym, jakie instytucje wzięłyby w obroty miłośników szpiegowania opozycji, mówi naTemat.pl mec. Eliza Rutynowska.
Wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński i prokurator generalny oraz minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro – maski. edytowana fot. WOJCIECH STROZYK/REPORTER
Anna Dryjańska: Wyobraźmy sobie na chwilę, że Polska jest państwem prawa. Co by się teraz działo po wybuchu afery pegasusowej?

Mec. Eliza Rutynowska: Najpierw nastąpiłaby lawina dymisji związana z odpowiedzialnością polityczną. W demokracji władza po prostu nie może bezkarnie inwigilować opozycji.

Czyje głowy by poleciały?

Premiera, prokuratora generalnego, szefów służb…

Nawet jeśli nie ma 100 proc. pewności, że każdy z nich wiedział o ataku Pegasusem na opozycję?

Załóżmy, że jakimś cudem nie wiedzieli – wtedy powinni się podać do dymisji choćby tylko z tego względu, że utracili zaufanie społeczne, bo nie panują nad tym, co robią rząd, prokuratura i służby.


Równolegle zaczęłyby działać instytucje państwa, by ustalić kto, powinien ponieść odpowiedzialność prawną. Mam na myśli prokuraturę, Trybunał Stanu i komisję śledczą.

W państwie prawa nie może być tak, że rząd kupuje nielegalnie oprogramowanie, by nielegalnie szpiegować swoich obywateli, bo a nuż się potkną i popełnią jakieś przestępstwo. To próba założenia wnyków na osoby dla władzy niewygodne.

Poznali się na tym sami twórcy Pegasusa, którzy odebrali go polskim służbom, gdy przekonali się, że nie używają go do walki z terroryzmem, lecz do niszczenia opozycji.

Wróćmy do państwa prawa. Kto byłby ścigany za Pegasusa przez prokuraturę?

Lista jest bardzo długa, bo przestępstwa popełniano na wielu etapach. Pierwszą i podstawową rzeczą jest fakt, że w Polsce używanie Pegasusa – uzyskanego najprawdopodobniej bez właściwej podstawy prawnej – jest nielegalne. Artykuł 269b kodeksu karnego mówi o tym jasno. A więc już sam zakup Pegasusa jest przestępstwem.

W praworządnym państwie prokuratura ustaliłaby więc, kto wydał decyzję kierowniczą o zakupie i kto się pod nią podpisał. Z doniesień medialnych wynika, że są to dwie różne osoby (minister Ziobro i wiceminister Woś – red.). Ci urzędnicy usłyszeliby najprawdopodobniej zarzuty właśnie z art. 269b kodeksu karnego.
Art. 269b kodeksu karnego:

Kto wytwarza, pozyskuje, zbywa lub udostępnia innym osobom urządzenia lub programy komputerowe przystosowane do popełnienia przestępstwa określonego w art. 165 § 1 pkt 4, art. 267 § 3, art. 268a § 1 albo § 2 w związku z § 1, art. 269 § 1 lub 2 albo art. 269a, a także hasła komputerowe, kody dostępu lub inne dane umożliwiające nieuprawniony dostęp do informacji przechowywanych w systemie informatycznym, systemie teleinformatycznym lub sieci teleinformatycznej, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

Kim jeszcze zajęłaby się prokuratura?

Zarzuty usłyszałyby wszystkie osoby, które przyczyniły się do inwigilacji obywateli: od zleceniodawców, którzy wydali polecenie użycia Pegasusa, po wykonawców na każdym szczeblu i etapie tej nielegalnej operacji.

A wykonawcy nie mogą powiedzieć: taki mieliśmy rozkaz?

Powiedzieć mogą wszystko, ale dla niezależnego sądu to żaden argument. W Kodeksie karnym jest bowiem art. 344, a analogiczne przepisy znajdziemy w ustawach dotyczących wszystkich pozostałych służb.

Pozwala on na to, by nie wykonać rozkazu polecającego przestępstwo. Innymi słowy: funkcjonariusze służb nie mieli związanych rąk. Nie musieli brać udziału w przestępstwie. Skoro jednak to zrobili – w państwie prawa usłyszą za to zarzuty.

A co z osobami w prokuraturze i służbach, które miały dostęp do wykradzionych treści?

Bezprawne uzyskiwanie dostępu do danych też jest przestępstwem. Mówi o tym art. 267 kk. Te osoby też byłyby ścigane przez prokuraturę – w państwie prawa oczywiście.

Czy hipotetyczny funkcjonariusz, który zrobił wrzutkę nielegalnego materiału do TVP, także poniósłby odpowiedzialność?

To zależy, jak ta wrzutka była zorganizowana. Gdyby na przykład któryś z agentów wyniósł pendrive’a albo wydruki z materiałami pozyskanymi przez włamanie Pegasusem, to byłby np. ścigany z art. 231 kk, czyli za nadużycie uprawnień.
To ten sam artykuł, z którego kilka lat temu zostali skazani w I instancji ministrowie Kamiński i Wąsik. Potem zostali nielegalnie ułaskawieni przez prezydenta Dudę przed prawomocnym wyrokiem, a następnie weszli do rządu. Trudno nie dostrzegać, że historia się powtarza. Takie osoby nie powinny pełnić funkcji publicznych, a mimo wszystko znowu im je powierzono.

Przeczytaj też: Skazał Kamińskiego, odchodzi z zawodu sędziego. "Zaczęły się wokół mnie dziać dziwne rzeczy"

Powiedziałabym: właśnie dlatego. Wracając do wrzutki: gdy TVP zaczęła propagować zmanipulowane, wykradzione treści, Samuel Pereira wsypał swoje źródło, wskazując, że pochodzą one z materiałów śledztwa. A więc przeciek mógł zrobić prokurator.

To byłby sprytniejszy sposób, bo PiS zalegalizował takie przecieki (art. 12 prawa o prokuraturze). Prokuratur generalny, krajowy lub inni upoważnieni przez nich prokuratorzy mogą udostępnić dowolne informacje o działalności prokuratury dowolnym osobom dla “prawidłowego funkcjonowania państwa” – cokolwiek to znaczy.

Proszę zwrócić uwagę: nie musi być nawet postępowania! Prokuratura może zrobić przeciek w każdych okolicznościach. Także wtedy, gdy nawet nie stawia nikomu zarzutów.

Czy dobrze rozumiem: PiS zalegalizował sytuację, w której np. Zbigniew Ziobro wzywa do siebie Samuela Pereierę i daje mu materiały do zniszczenia kogoś, kto nawet nie jest o nic oskarżony?

Tak.

Czy w państwie prawa TVP odpowiedziałaby za propagowanie zmanipulowanych treści wykradzionych Pegasusem?

Na drodze karnej nie, ale osoby, które uznały, że ich prawa zostały naruszone, mogłyby dochodzić sprawiedliwości przed sądem cywilnym.

Czy członkowie rządu, którzy publicznie mataczyli ws. Pegasusa, popełnili przestępstwo?

Popełniliby dopiero, gdyby skłamali jako świadkowie przed sądem. Może się nam to nie podobać, ale okłamywanie społeczeństwa przez polityków jest – ogólnie rzecz ujmując - legalne. Wyjątkiem może tu być np. sytuacja, w której dochodzi np. do naruszenia procedur w wyniku takiego kłamstwa.

Czy jest jeszcze jakiś artykuł kodeksu karnego, z którego mogliby być ścigani sprawcy ataku Pegasusem?

Tak, chociażby z artykułu o działanie na szkodę Polski.
Art. 129 Kodeksu karnego

Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.

Już tłumaczę dlaczego. Wszystkie dane wykradzione przez Pegasusa trafiają do izraelskich służb, bo to izraelska firma NSO Group stworzyła oprogramowanie. A więc, gdy podległe rządowi służby wzięły na celownik polskich obywateli – na razie wiemy o szefie sztabu wyborczego KO Krzysztofie Brejzie, mec. Romanie Giertychu i prok. Ewie Wrzosek – to automatycznie przekazały wszystko obcemu wywiadowi.

To znaczy, że rząd włamujący się do telefonów za pomocą Pegasusa zrobił pas transmisyjny do innego państwa, którym pojechały dane niejawne z postępowań prowadzonych przez prok. Wrzosek, a także tajemnice adwokackie wszystkich klientów mec. Giertycha.

To jaskrawy przykład działania na szkodę państwa.

Co więcej, jeżeli informacje pozyskane w wyniku wykorzystywania oprogramowania Pegasus trafiłyby to obcego wywiadu i zostałyby włączone w jego działania, mogło również dojść do złamania art. 130 Kodeksu karnego. To oznaczałoby z kolei, że nasi rządzący brali udział w przestępstwie szpiegostwa.

Mówiła pani, że w praworządnym państwie zostałaby powołana komisja śledcza.

Działałaby równolegle z prokuraturą i korzystałaby z jej pomocy. Mogłaby zwrócić się do prokuratora generalnego, by przeprowadził czynności potrzebne w śledztwie. W demokracji, między komisją śledczą a prokuraturą panowałaby synergia. Działania takiej Komisji mogłyby zakończyć się przekazaniem wniosku o postawienie danej osoby w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu.

A teraz zastanówmy się, jak to może wyglądać w dzisiejszej Polsce. Załóżmy, że 46. lub więcej posłów powoła komisję. Co dalej? Mają prosić o pomoc prokuratora generalnego, który sam może być uwikłany w aferę badaną przez komisję?

Przecież Zbigniew Ziobro otwarcie sprzeciwia się wyjaśnieniu sprawy przez komisję twierdząc, że nie ma czego badać. Jak by jej pomógł, gdyby powstała? Ziobro byłby prokuratorem we własnej sprawie.

Wspominała pani też o Trybunale Stanu.

TS nie mógłby pociągnąć do odpowiedzialności funkcjonariuszy służb czy prokuratorów.

W przypadku afery Pegasusa przed Trybunałem Stanu mogliby stanąć premier, członkowie Rady Ministrów oraz osoby, którym premier powierzył kierowanie ministerstwem.

TS może ich ukarać utratą stanowisk, zakazem pełnienia funkcji publicznych lub pozbawieniem odznaczeń państwowych. Co więcej, zgodnie z art. 26 ustawy o Trybunale Stanu, za czyny stanowiące przestępstwo lub przestępstwo skarbowe Trybunał Stanu orzeka kary lub środki karne przewidziane w ustawie.

Załóżmy, że przynajmniej 115 posłów podpisze się pod wnioskiem o postawienie przedstawicieli władzy przed Trybunałem Stanu. Oczywiście mógłby to zrobić jednoosobowo prezydent Andrzej Duda, ale bądźmy realistkami.

Wniosek już jest. A teraz popatrzmy: kto stoi na czele Trybunału Stanu? Pierwsza prezes Sądu Najwyższego.

Małgorzata Manowska, protegowana ministra–prokuratora Ziobry.

Koło się zamyka.

Czyli prokuratura nic nie zrobi, komisja śledcza nie będzie miała zębów, a Trybunał Stanu osłoni winnych, zamiast ich ukarać?

Jesteśmy w klinczu. Mamy mechanizmy, które pozwalają na wciśnięcie hamulca i wyjaśnienie sprawy, ale oplata je układ.

Zamiast niezależnych instytucji, które powinny ze sobą współpracować dla dobra państwa, mamy grupę trzymającą władzę, która chroni nawzajem swoje działania. Jej członkowie mogą blokować lub wykolejać wszelkie operacje na rzecz wyjaśnienia afery.

Powiązania wyglądają tak, jak w strukturze mafijnej. Prokuratura przenika się ze służbami, służby z ministerstwem, ministerstwo z Trybunałem Stanu. To jest w tym wszystkim najbardziej tragiczne.
Czytaj także: Prof. Migalski nie ma złudzeń. "2022 będzie strasznym rokiem w polskiej polityce"

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut