Szampan, kreski z pralki i seks w WC. Zendaya w nowej "Euforii" wraca na jeszcze ostrzejszym haju

Zuzanna Tomaszewicz
Zapomnijcie o brokacie, przygotujcie się na neony. Pierwszy sezon "Euforii" przy drugim to zwykła dobranocka puszczana wieczorem w telewizji. Kontynuacja przygód Rue nabiera dużo mroczniejszych barw, choć zdawało się, że nic nie przebije w tym jej poprzedniczki. Sam Levinson znów zabiera widza w podróż po licealnych korytarzach, przez które przetacza się widmo epidemii depresji i kryzysu opioidowego. Stąpa po cienkim lodzie.
Zendaya znowu zachwyca jaka Rue w serialu "Euforia". Fot. kadr z serialu "Euforia" / HBO

Tylko jedno w głowie mam

Zaczyna się jak zwykle. Dzieciństwo, czy to złe, czy to dobre, rzutuje na dorosłe życie bohaterów. To jak przeznaczenie, od którego najczęściej nie można uciec. W pierwszym sezonie "Euforii" byliśmy świadkami tego, z czym zmagały się postaci "za dzieciaka". Serial nie rezygnuje z flashbacków i dalej snuje opowieść o dziecięcych tragediach, na których wyrastają zagubieni, uzależnieni od narkotyków i alkoholu ludzie.


"W finale pierwszego sezonu "Euforii" Jules (Hunter Schafer) zostawia na dworcu Rue (Zendaya). Opuszcza szkołę, dom i zakochaną w niej dziewczynę. Załamana Rue, która obiecała, że kończy z nałogiem, znowu sięga po narkotyki, a oczom widzów ukazuje się scena jak z narkotycznego snu. Niczego takiego w telewizji jeszcze nie widzieliśmy" – recenzowała wcześniej w naTemat dziennikarka Ola Gersz.

Po ponad dwóch latach od premiery pierwszej odsłony i po odcinkach specjalnych, które nawinęły się gdzieś po drodze, dostajemy "Euforię" w sylwestrowym wydaniu. Rue i jej przyjaciele bawią się na imprezie noworocznej, licząc, że wraz z wybiciem północy i gromkim okrzykiem "Happy New Year" wszystkie ich błędy z przeszłości zostaną wyzerowane.

Do czerwonych kubeczków leje się szampan, z pralki wciągane są kreski, a w toalecie króluje seks. Twórcy serialu nie oszczędzają widzom szczegółów, pokazując detal po detalu, jak bawi się amerykańska młodzież. Nie brakuje więc nagości i kobiet, i mężczyzn.

Sam Levinson, reżyser serialu, podjął ryzyko, rozpoczynając nowy sezon od widoku dzieci sprzedających koks i układających białe kreski kartą kredytową. Kadry i zachowania bohaterów są surowsze od tych, które pamiętamy z poprzedniego sezonu. Typowego dla "Euforii" brokatu nie wypatrzyłam, co już daje znak, że prawdziwa jazda bez trzymanki dopiero przede mną.
Jules (Hunter Schafer) i Rue (Zendaya) spotkają się ponownie.Fot. kadr z serialu 'Euforia" / HBO

Koksu pięć gram

Poczochrana Rue, wciąż znakomicie grana przez Zendayę, po nieudanym odwyku wraca do brania narkotyków. Bierze wszystko, co nawinie jej się pod rękę. Sceny z wąchaniem białego proszku i "dawaniem sobie po kablach" zrobione są w sposób dość oczywisty, ale dla kogoś, kto nie mieści się w kategorii 18+, okazują się być dość szokujące. Estetyką przypominają brytyjski serial młodzieżowy "Skins". Tam wszystko było brudne, ale dla młodego widza jawiło się jako ekscytujące. Tu mamy podobnie.

Stany Zjednoczone od lat 90. zmagają się z kryzysem narkotykowym, który zapoczątkowały korporacje farmaceutyczne sprzedające m.in. rzekomo nieuzależniające opioidowe leki przeciwbólowe, które w następstwie lekarze przepisywali swoim pacjentom jak cukierki. Koniec końców to, co miało nie uzależniać, uzależniało na potęgę.

Rue jest jednym z wielu młodocianych narkomanów, którzy myślą, że muszą odurzać się, aby "normalnie" funkcjonować. Problem w tym, że Levinson nie stawia jasnej granicy między tym, co zabawne, estetyczne lub tragiczne. "Euforia" to oniryczna interpretacja życia nastoletnich Amerykanów. Oniryczna, ponieważ miesza nieprawdopodobne z prawdopodobnym, doprawiając zarówno jedno, jak i drugie blaskiem kolorowych neonów.

Pierwszy odcinek drugiego sezonu skupił się też na bohaterach, którzy w pierwszej części nie dostali więcej czasu ekranowego. Fezco (Angus Cloud), małomówny diler narkotyków o oczach szczeniaka, pokazuje się z zupełnie nowej strony i flirtuje z racjonalnie myślącą Lexi (Maude Apatow), którą przedtem scenarzyści wrzucili do szufladki "szarej myszki". Obie postaci od początku dało się lubić, dlatego ich większa rola w tym sezonie zwyczajnie cieszy oko.

Cassie po wykonaniu aborcji zatraca się w wirze imprez. Miotają nią różne, sprzeczne ze sobą emocje, co Sydney Sweeney odgrywa bezbłędnie. Wystarczy jedno małe potknięcie, by dziewczyna szczerze zalała się łzami. Zapowiada się, że wątek z jej udziałem jeszcze nieraz przyciśnie widzów do fotela i być może okaże się najlepiej poprowadzoną historią w sezonie.

Reszta euforycznej gromady - co zrozumiałe - wypada na razie nijako. Ciężko więc stwierdzić, jaki kurs obiorą ich dalsze perypetie. Tym, czego z pewnością zabrakło w pierwszym odcinku, jest muzyka londyńskiego rapera Labrintha, która w poprzednim sezonie złowieszczo dudniła i podkreślała nastroje serialowych bohaterów.

Połowa sukcesu "Euforii" tkwi natomiast w kadrach, oświetleniu i scenografii. HBO wyprodukowało serial, który od strony artystycznej równie dobrze mógłby zadebiutować na Sundance Film Festival lub w Cannes. Dzieło Levinsona płynnie porusza się gdzieś na granicy niszy a stereotypowej wysokobudżetowej produkcji à la high school drama.

Czy drugi sezon "Euforii" będzie lepszy od pierwszego? Być może, nie wykluczam tego. Twórcy mają przed sobą ogromne wyzwanie, ponieważ to, co już raz się sprawdziło, może za drugim razem nie wypalić. Na ten moment haj się utrzymuje.
Czytaj także: Obejrzałam "Diunę" i chcę więcej melanżu. Ten film podzieli los "Władcy Pierścieni"