Studia to był błąd, do którego popchnęli ich rodzice. "Teraz muszą mnie utrzymywać"
- 53 proc. Polaków pracuje na stanowisku, które nie pokrywa się z ukończonym profilem wykształcenia.
- Młodzi coraz częściej żałują pójścia na studia, mówią o straconym czasie, który nie przełożył się na pracę na lepszych warunkach czy wyższej pensji niż ta, którą można zdobyć w zawodach niewymagających "papierka".
- Być może przyszłością dla młodych Polaków w czasie inflacji jest pójście drogą zawodową z pominięciem wyższego wykształcenia na rzecz większego doświadczenia w zawodzie.
Czy warto było studiować tak?
Gdy sama szłam na studia jakieś 7 lat temu, od osób starszych ode mnie o kilkanaście lat nasłuchałam się historii na temat tego, jakie to szalone lata mnie czekają. Imprezy, życie w radosnej akademikowej komunie, oczywiście trochę nauki, ale opakowanej w arcyprzyjemną formę. Zresztą, właściwie uczy to się w szkole, studenci zakuwają tylko przed sesją. Byłam do tych opowieści nastawiona sceptycznie i na szczęście nie dałam im wiary.
Czytaj także: Czy pensja 4 tys. zł w pierwszej pracy to za dużo? Dobrze, że polscy studenci są tak ambitni
Dość szybko okazało się, że dzisiejsi (z roku 2015) studenci znacząco różnią się od tej hipisowskiej generacji, o której słyszałam legendy. Moi koledzy i koleżanki w akademiku byli zainteresowani głównie nauką, a po zajęciach zamiast na imprezę dość szybko biegli do pracy. Praca w kawiarni, kinie, restauracji, księgarni czy fast foodzie zajmowała im czas wolny.
5 lat nauki przeplatanej z pracą, pomieszkiwania w akademikach i wynajętych pokojach, niepewność co do zdanej sesji i znalezienia kolejnej fuchy w elastycznym wymiarze godzin, (by móc dzielić ją z nauką) miały zaowocować pracą, która w najlepszym scenariuszu będzie przestrzenią do wykorzystywania wiedzy zdobytej na studiach, będzie dobrze płatna, zagwarantuje możliwość dalszego rozwoju.
W scenariuszu "dobrym, ale realnym" miała zapewnić pracę przynajmniej mniej więcej związaną ze studiami i pozwalającą na utrzymanie się w skromnych warunkach z nadzieją na ich polepszenie. Niestety dla części osób nawet to okazało się zbyt optymistycznym scenariuszem.
Niektórzy dzisiaj mówią wprost, że pójście na studia było błędem ich młodości. I w przeciwieństwie do innych błędów, przed którymi ostrzegają młodych rodzice — do tego rodzice tylko się przyczynili.
Studiów chcieli rodzice, poszły na nie dzieci
Kamil ma 27 lat. Od razu po liceum poszedł na studia, a dokładnie na polonistykę. Dostał się na kierunek dzienny i to na jednym z najlepszych uniwersytetów w Polsce. Rodzice byli zachwyceni, bo zawsze marzyli o tym, żeby ich syn skończył studia. To miał być "prestiż".
Ale studia nie byle jakie — koniecznie dzienne! "Bo studia zaoczne to trochę wstyd. Na nie idą tylko ci, którzy nie dostali się na dzienne. To taki gorszy substytut dla gorszych uczniów" - powtarzali rodzice Kamila, a ich klasistowski ton nabierał znamion prawdziwych kompleksów, ponieważ sami żadnych studiów nigdy nie skończyli. Syn poszedł więc na studia dzienne, a dziś nazywa to błędem młodości.
W moim roczniku na polonistyce dla żartu cytowaliśmy "Dzień Świra" i jest tam taka scena, gdy główny bohater, który też jest polonistą, mówi po odebraniu wypłaty "jakby mi ktoś w mordę dał". I dokładnie tak się poczułem po studiach, gdy dostałem pierwszą wypłatę w szkole, czyli 2400 złotych i to w stolicy. W czasie studiów mieszkałem u rodziców i wtedy było już jasne, że u nich zostanę. Tyle mniej więcej kosztowało wynajęcie kawalerki z opłatami, więc na życie musieliby dokładać mi rodzice.
Kamil w międzyczasie zaczął szukać innej pracy, nie miał oczywiście doświadczenia, więc proponowano mu półpłatne staże lub pracę na śmieciówkach. Pomyślał nawet, że to nie jest takie złe rozwiązanie na początek — zdobędzie doświadczenie, może po paru miesiącach czy latach zdobędzie umowę o pracę, zarobi więcej. Rodzice nie chcieli o tym słyszeć.
Moi rodzice i dziadkowie podnieśli raban, że nie po to studiowałem, żeby teraz pracować "byle gdzie na śmieciówce". Chciało mi się śmiać, jak kłócili się ze mną, mówiąc, że moja praca nauczyciela ma prestiż i szacunek i po to studiowałem, żeby pracować w "konkretnym zawodzie". W przeciwnym razie będę życiowym nieudacznikiem. W pewnym momencie powiedzieli mi, że jeśli będę robił zawodowy awans, to mogę zostać w domu, a jeśli mam zamiar zmarnować to, że w czasie studiów mnie utrzymywali, to mogę się wyprowadzić.
Mimo że jest humanistą, to właśnie próbuje swoich sił w programowaniu, a dokładnie robi kursy online. Dziennie pracuje w szkole, tak jak życzyli sobie tego rodzice. I oszczędza, żyjąc z nimi w jednym mieszkaniu.
Trzeba było zostać hydraulikiem
W Polsce nadal często funkcjonuje zjawisko odwróconego klasizmu. Pracownicy intelektualni, z którymi rozmawiam, podkreślają, że często spotykają się z pogardą względem ich zawodów. Słyszą, że w pracy przy biurku nie ma czym się stresować, że 45-minut pod tablicą to nie praca, że nie są "górnikami czy hydraulikami", żeby wracać z pracy zmęczonymi i czuć wypalenie.
Podobne słowa słyszę od absolwentów uczelni, którzy żałują, że poszli w stronę akademicką, a nie zawodową. Szczególnie w momencie, w którym ceny usług mogą rosnąć w tempie proporcjonalnym do wzrostu inflacji, czego nie można powiedzieć o wynagrodzeniach nauczycieli, pielęgniarek, pracowników administracji, pomocy społecznej czy obiektów kultury, którzy często mogą "pochwalić się" pensją w granicach najniżej krajowej, a ich ścieżka awansu jest bardzo ograniczona lub wręcz nie istnieje.
Katarzyna ma 28 lat. Studiowała filologię angielską, ale nie miała ochoty pracować w szkole. Korpo nigdy nie było dla niej i po dwóch latach pracy jako lektor języka angielskiego zaczęła robić kursy na... rzęsy i paznokcie. Kursy i szkolenia wymagały włożenia w nie pieniędzy, ale i tak były kwestią miesięcy, a nie lat. Szybko zaczęła zarabiać dużo więcej, niż wróżyły jej to studia.
W edukacji czy pracy na etacie zarobki zawsze były ograniczone. Wiedziałaś, że nie przekroczysz jakiegoś - umówmy się - niskiego pułapu. Dzisiaj pracuję na własnej działalnosci i sama ustalam stawki. Oczywiście to dyktuje też rynek, ale jeśli chcę zarobić więcej, idę na kurs nowego zdobienia paznokci czy metody doczepiania rzęs i zostaję w pracy dłużej.
Katarzyna przyznaje, że w dobrym miesiącu już dzisiaj jest w stanie zarobić na czysto około 5 tysięcy zł po odliczeniu ZUS-u i składek. Nadal pracuje nad zgromadzeniem bazy stałych klientów, doszkala się stacjonarnie i online, ale wie, że trud włożony w pracę przekłada się na zarobki. I zaczyna mocno żałować, że tego typu pracą nie zajęła się od razu po liceum. Szkoda jej straconego czasu i stresu związanego z zakuwaniem po nocach.
Mam znajome, które mają ledwo 21 lat, a już zarabiają niezłe pieniądze i łapią stałe klientki. Zdobywają doświadczenie w zawodzie, zamiast dorabiać w kawiarni, a potem godzinami uczyć się do egzaminów. W takich momentach zastanawiam się, po co były mi te studia. Na usługi kosmetyczne zawsze jest popyt, samemu ustala się stawki i klientka, która usłyszy, że cena wzrosła, bo wzrosł koszt wynajmu czy materiałów, po prostu przyjmie to do wiadomości. Spróbuj podnieść cenę lekcji angielskiego albo wziąć więcej za tłumaczenie tekstu, to usłyszysz, że ktoś to zrobi taniej, że takie są stawki albo jesteś pazerna.
Dziewczyna podkreśla, że na studia wcale nie poszła tylko "dla papierka" a z konkretnym planem. Mimo tego słyszała nie raz, że okazując rozczarowanie po studiach, jest roszczeniowa, bo "studia roboty za niej nie załatwią, a nikt nie mówił, że będzie lekko". Nikt jednak nie mówił też, że będzie aż tak ciężko.
Bardzo mnie bawi, że profesorowie na studiach (szczególnie tych humanistycznych) lubią przekonywać, że studia nie mają "dawać zawodu", a nas "rozwijać". Szkoda, że za ten rozwój trudno się utrzymać. Uważam, że dzisiejsza forma stuudiowania jest tak teoretyczna i oderwana od rzeczywistości, że tylko kilka zawodów ma po studiach rację bytu, jak np. lekarze. Ważniejszy jest pomysł na siebie, rozwijanie się w dziedzinach, w których jesteś dobry.
Studia dzisiaj nie kojarzą się młodemu pokoleniu z prestiżem. Zwolennicy "starej szkoły" podkreślają, że kiedyś na studia nie mógł dostać się "byle kto", a to podnosiło ich prestiż. Dzisiaj na studia "idzie każdy" i to "dla papierka". Jednak nawet mając plan na siebie, w wielu zawodach wymagających tytułu magistra nie uzyskamy wyższej pensji czy pewności zatrudnienia.
Ile osób pracuje w zawodzie?
Według badania Millward Brown przeprowadzonego na zlecenie Work Service S.A w Polsce pogłębia się problem z niedostosowaniem edukacji do oczekiwań, jakie stawia obecnie rynek pracy.
Rynek zmienia się w tempie ekspresowym, a edukacja od kilkudziesięciu lat tkwi w miejscu. Studenci przyznają, że studia są zazwyczaj czysto teoretyczne, a "specjalizacje zawodowe" w obrębie niektórych kierunków pozwalają ledwo na liźnięcie praktyki.
Pracodawcy doskonale wiedzą, że student świeżo po studiach (nawet z kierunku związanego z zawodem) jest bardzo często równie zielony, jak ktoś, kto z tematem nie miał nigdy nic wspólnego.
Gdy pracy można nauczyć się dopiero w jej trakcie, pojawia się pytanie, po co w ogóle inwestować swój czas, energię, a nierzadko pieniądze w studiowanie. I rozpoczynać swoją karierę zawodową z kilkuletnim opóźnieniem i "zawyżonymi" (w opinii wielu pracodawców) oczekiwaniami.
W badaniu zaledwie 32 proc. respondentów zadeklarowało pracę w wyuczonym zawodzie, a co szósta osoba podkreśla, że praca i nauka pokrywają się częściowo. Zadowolenie ze studiów ma różny poziom w zależności od wybranego kierunku.
Co ciekawe, osoby po studiach humanistycznych wbrew stereotypom rzadziej żałują swoich studiów niż te po kierunkach technicznych czy ekonomicznych.
Przyznają jednak, że te dały im głównie "rozwój, który nie zawsze przekładał się na korzyści finansowe czy pewną formę zatrudnienia". Nie powinno nas dziwić, że pytanie, czy opłaca się iść na studia, zawsze rozbija się o kwestię finansową. Trudno nie przeliczać edukacji na pieniądze, w systemie, w którym młodym żyje się coraz trudniej. I drożej.
Czytaj także: https://natemat.pl/427807,jak-mlodzi-ludzie-zyja-w-polsce-pracuja-na-smieciowkach-i-zarabiaja-grosze