Polska chce reparacji od Niemiec, ale gdzie może zgłosić żądania? Ekspert: Nigdzie
Panie profesorze, załóżmy, że Polska nigdy nie zrzekła się reparacji od Niemiec…
To nie jest tak, że myśmy się ich nigdy nie zrzekli. Jest oświadczenie rządowe z lat 50. Zgodnie z ustaleniami czterech mocarstw Niemcy wypłacały reparacje Związkowi Radzieckiemu i przez pewien czas jakieś rozliczenia z Sowietami były, ale zgodnie z oświadczeniem, o którym wspomniałem, Polska zrzekła się tych reparacji.
Co prawda przez niektórych prawników kwestionowane jest to, że oświadczenie nie było w pełni zgodne z polskim prawem i nigdy nie zostało opublikowane w ONZ, dlatego jest nieważne. Jednak zasada obowiązku publikacji nie dotyczy oświadczeń, czyli tzw. aktów jednostronnych, ale dotyczy umów międzynarodowych. A poza tym brak publikacji i tak nie powoduje nieważności.
Z punktu widzenia prawa międzynarodowego – nawet jeżeli istnieją wewnętrzne wątpliwości do tego, czy polski rząd mógł sam przyjąć takie oświadczenie – taki akt jest wiążący. Trudno zatem mówić, że nie zrzekliśmy się reparacji.
Oczywiście prawo międzynarodowe nie wyklucza całkowicie powoływania się na wady związane ze składaniem oświadczeń w stosunkach międzynarodowych, jakie popełniono na poziomie krajowym, ale to nie wydaje się tym przypadkiem.
Ciekawiłaby pana argumentacja przeciwna?
Osobiście, zarówno z zawodowego zainteresowania, jak i znaczenia dla Polski, chętnie przeczytałbym rzetelną analizę, która zbudowałaby argumentację przeciwną, ale musiałaby ona zostać przygotowana przez uznanych ekspertów z zakresu prawa międzynarodowego.
To akurat nie jest materia, w której autorytatywnie mogą się wypowiadać historycy, a nawet specjaliści z innych dziedzin prawa – tak jak nie powierzy pan swojej skomplikowanej sprawy karnej adwokatowi doświadczonemu w sprawach rozwodowych.
Niestety, jak dotąd nikt poważnie nie jest w stanie zakwestionować skuteczności tego oświadczenia, choć należy pamiętać, że mówimy tutaj jedynie o reparacjach w ścisłym rozumieniu, a nie chociażby naprawiania krzywd doznanych przez jednostki.
Dzisiejsza okładka tygodnika "Sieci" mówi wprost: "Polska nie zrzekła się reparacji od Niemiec". Autorzy wskazują też kluczowy dowód.
Jaki?
W moskiewskim dokumencie źródłowym, do którego dotarli autorzy, ma być napisane, że "Rada Ministrów ZSRS postanawia polecić MSZ, by ten powiadomił rząd PRL, iż Związek Sowiecki od dnia 1 stycznia 1954 r. zrezygnował z pobierania reparacji od Niemiec i od strony polskiej oczekuje tego samego, co ma zostać potwierdzone podpisaniem protokołu". Dalej czytamy, że nie było żadnych negocjacji, a jedynie rozkaz do wykonania. Wypowiada się także historyk prof. Bogdan Musiał, były dyrektor Instytutu Strat Wojennych.
Argumentem, że to jest przełomowy dokument, ma być to, że nie było żadnych negocjacji? Prawdopodobnie one się nigdy nie odbyły, ale nie ma na to dowodu, a przede wszystkim nie jest to warunek skuteczności oświadczenia polskiego rządu. To tak nie działa.
Ten dokument jest na pewno historycznie ciekawy, a więc trudno dziwić się prof. Musiałowi, że się nim zainteresował, ale dla prawnika ma on inną wartość niż dla historyka. Jeżeli przeczytamy go na spokojnie, to nie ma w nim mowy o żadnym rozkazie wobec polskiego rządu, a jedynie sowieckiego MSZ, aby powiadomić rząd polski.
Następnie ten rząd złożył oświadczenie i ono jest kluczowym punktem odniesienia. Gdyby go nie było, to czysto formalnie można sobie wyobrazić sytuację, w której polskie roszczenia wobec ZSRR nadal pozostawałyby w mocy. Ale po jego złożeniu sytuacja uległa zmianie.
Autorzy materiału twierdzą przede wszystkim, że nie było protokołu po tym oświadczeniu, co ma dowodzić, że Polska nigdy nie zrzekła się reparacji od Niemiec. Krótko mówiąc: nie ma tzw. stempla, więc nie ma tematu.
To jest próba zasugerowania, że dla ważności zrzeczenia się reparacji potrzebny był protokół, będący jednocześnie formą umowy. Należy pamiętać, że w prawie międzynarodowym zobowiązania państw nie wynikają jedynie z umów czy protokołów, ale także oświadczeń państw, czyli aktów jednostronnych.
Podejrzewam, że ten temat będzie teraz mocno eksploatowany, aby ludzie się pogubili i będą głosy, że "my przecież z Sowietami na nic się nie umawialiśmy i to jest ostateczny dowód".
Otóż nie, ponieważ wiążące w tym przypadku jest oświadczenie polskiego rządu, a umowa nie była niezbędnym warunkiem jego skuteczności. Moim zdaniem brak protokołu tego nie pozbawia. Proszę pamiętać, że przecież decyzja o przyznaniu Polsce środków z puli wypłacanej na rzecz ZSRR również nie była przyjęta w formie umowy, której bylibyśmy stroną.
Niewątpliwie argument dotyczący protokołu cechuje najmniejsza waga merytoryczna na tle tych wspomnianych powyżej, za pomocą których nie udało się podważyć skuteczności zrzeczenia i nie przywiązywałbym do niego wagi.
Droga jest więc zamknięta na dobre?
Można sobie oczywiście wyobrazić budowanie argumentacji, na jaką pozwala prawo międzynarodowe, że mamy do czynienia z wadą oświadczenia woli, czyli działaniem polskiego rządu pod przymusem. To nie jest jednak takie proste, a ten dokument nie dowodzi, że polski rząd działał pod dyktando Moskwy.
Nawet jeżeli Polska była politycznie zależna od "wielkiego brata", to nie jest to wystarczające, aby w tej chwili podważyć wszelkie oświadczenia składane przez polski rząd do 1989 roku. Z pewnością brzmi to atrakcyjnie, ale zawsze w takich sytuacjach należy ostrzegać autorów propozycji uchylania się od skutków oświadczeń z okresu PRL. Oni pewnie myślą, że zrobimy to w tej jednej, wyjątkowej sprawie, ale wszystkie pozostałe zobowiązania międzynarodowe Polski, który wtedy powstały, a uznawane są przez nas za korzystne, to już będą prawnie zabezpieczone.
Przecież wpadlibyśmy w nihilizm prawny, wystawiając się na próby kwestionowania znacznie szerszego dorobku prawnego państwa, które nie miało pełnej politycznej niezależności, ale jednak funkcjonowało jako odrębny podmiot w stosunkach międzynarodowych. Zresztą być może dlatego poszukuje się owego Świętego Graala i redakcja "Sieci" uwierzyła, że go znalazła.
Byliśmy odrębnym państwem i wydaliśmy takie oświadczenie. Po prostu. Moim zdaniem ten dokument zasadniczo niczego nie zmienia i nie jest to przełomowe odkrycie – oczywiście w wymiarze prawnym, bo z pewnością dla historyka to na pewno tzw. cymes, a więc należy go pogratulować prof. Musiałowi.
Powróćmy do pierwszego pytania: załóżmy, że Polska nigdy nie zrzekła się reparacji od Niemiec. Z drugiej strony prezes PiS zapowiada, że 1 września zostanie opublikowany nowy raport w tej sprawie. Do jakiej instytucji Polska może się zgłosić z tą sprawą?
W prawie międzynarodowym nie ma obligatoryjnej jurysdykcji sądów. Nie ma sądu międzynarodowego, który dla wszystkich państw byłby wiążący.
Czyli… nie ma żadnej instytucji, do której Polska mogłaby się zgłosić z tematem reparacji.
Jedyna procedura, jaka nam zostaje, to tzw. procedura dyplomatyczna, czyli negocjacje między oboma rządami. Żadnego innego organu, do którego moglibyśmy się poskarżyć, nie ma.
Nie ma sądu międzynarodowego, który to rozstrzygnie. Na pewno nie jest to kwestia żadnej instytucji unijnej, bo to jest sprawa poza zakresem prawa unijnego. Nie będą to również Rada Europy, Europejski Trybunał Praw człowieka, ani żaden organ ONZ. W grę nie wchodzą również sądy krajowe Polski czy Niemiec.
Zostają wyłącznie negocjacje pomiędzy Polską a Niemcami.
Dietmar Nietan, który w MSZ Niemiec odpowiada za współpracę z Polską, mówił ostatnio, że oba kraje muszą być proaktywne w politycznym rozwiązywaniu tej kwestii i zaproponował "fundusz przyszłości" realizowany z pieniędzy RNF, który z jednej strony wspierałby edukację młodzieży w obu krajach na temat "wspólnej, zmiennej historii", z drugiej finansowałby projekty społeczeństwa obywatelskiego by "lepiej rozumiano się wzajemnie".
Stanowisko kolejnych rządów niemieckich znane jest od lat i powtarzane każdorazowo, kiedy ten problem podnoszony jest przez stronę polską: rząd niemiecki nigdy nie wypłaci reparacji i z punktu widzenia polskich interesów należy z żalem podkreślić, że nikt Niemców do tego nie może zmusić. Ten precedens byłby dla nich nie do zaakceptowania.
To nie oznacza natomiast, że nie należy przygotowywać raportów ani wracać do kwestii absolutnie dramatycznych strat, jakie poniosło państwo polskie i jego obywatele wskutek okupacji niemieckiej.
Zawsze dobrze prowadzić negocjacje, bo taki swego rodzaju nacisk może doprowadzić Niemców do tworzenia nowych projektów i współpracy. Nie będą to formalnie reparacje, nie będzie konkretnej kwoty, którą Polska otrzyma w takiej formie, ale taki fundusz, o którym pan wspomina, jest dobrą opcją.
Mówi się o nim od lat i Niemcy już niejednokrotnie wysyłali sygnały, że są gotowi na takie działania i wtedy dobra argumentacja stawia ich w trudniejszej pozycji negocjacyjnej.
Musi być to jednak merytoryczne, a nasuwa się kluczowe pytanie: czy obecnemu rządowi chodzi o przede wszystkim o dogadanie się z państwem niemieckim, czy nie jest to przypadkiem element ogólniejszej kampanii antyniemieckiej, która okazuje się w Polsce politycznie opłacalna.
W mojej ocenie jest to ten drugi element – zbliżają się wybory, więc wątek niemiecki jest coraz bardziej eksploatowany, a jest ku temu okazja, bo 1 września jest datą ważna dla każdego Polaka.
A rząd używa retoryki, że Niemcy muszą nam zapłacić. I już.
Wiadomo, że w negocjacjach, szczególnie na początku, strony mają tendencję do używania bardzo wielkich słów, aby następnie móc pokazać się jako realistyczny partner gotowy do kompromisu. Stąd można by nawet zrozumieć sposób zachowania polskich władz.
Jednak nie można się odgrażać albo używać argumentów całkowicie bezpodstawnych, gdyż to nie buduje naszej wiarygodności, zapowiadając chociażby jakieś procesy przed sądami międzynarodowymi czy innymi instytucjami i stwierdzając autorytatywnie, że Niemcy muszą zapłacić, bo muszą.
To, co powiem, może wydać się prowokacyjne, ale warto spojrzeć na ten problem także z innej strony, gorąco popierając samą ideę formułowania żądań wobec Niemiec. Ponieważ obecny polski rząd konsekwentnie pracuje na reputację skrajnie antyniemieckiego – także ze względu na to, jak Niemcy są rozgrywani propagandowo przez polskie władze – oraz niegotowego do kompromisu, to drugiej stronie będzie łatwiej prezentować swoje odmowne stanowisko na arenie międzynarodowej.
Musimy pamiętać, że stosunki międzynarodowe to jest gra i także w tej kwestii Niemcy poczują się gotowe do zapłaty nie dlatego, że zostaną do tego zmuszone prawnie – z żalem należy stwierdzić, że nie mamy takich instrumentów prawnych. Stanie się tak, kiedy uznają, że jest to politycznie opłacalne i że nie mają już innego wyjścia, także ze względu na sposób, w jaki będą postrzegane przez opinię międzynarodową.
Stąd Polska musi się prezentować w taki sposób, aby wsparcie było po naszej stronie – partnera stabilnego, z dobrze przygotowaną argumentacją i gotowego do negocjacji, a nie dyktatu, ale bez realnej siły.
Podsumowując, zapowiadany przez polskie władze raport może podnieść wartość negocjacji po stronie polskiej i warto podnosić argumenty, domagając się czegoś od rządu Niemiec. Jednak wymaga to znacznie więcej niż politycznych rozgrywek na potrzeby wewnętrzne.