Odlot wiceszefa MSZ. Twierdzi, że "po 1989 roku nastąpiła kolonizacja Polski przez Niemcy"
- Arkadiusz Mularczyk udzielił wywiadu portalowi Fronda.pl. Nowy wiceminister spraw zagranicznych wygłosił w nim kuriozalne tezy na temat stosunków polsko-niemieckich
- Polityk PiS zarzucił RFN "kolonizowanie" Polski po 1989 roku, a nadwiślańskich polityków i naukowców oskarżył o uleganie korupcji ze strony sąsiadów
- Mularczyk przekonywał też, że Polska wcale nie zrzekła się praw do reparacji, choć już w 2006 roku dokument MSZ z kompletnie inną tezą parafowała jego partyjna koleżanka Anna Fotyga
Pod koniec października poseł Arkadiusz Mularczyk doczekał się awansu. Autor głośnego raportu w sprawie reparacji wojennych został powołany na stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Jako nowy wiceszef resortu dyplomacji podobno ma odpowiadać nie tylko za walkę o 6,2 bln zł, których Prawo i Sprawiedliwość chce od Berlina, ale i całokształt relacji polsko-niemieckich.
Arkadiusz Mularczyk o "procesie kolonizacji Polski przez Niemcy"
Po zachodniej stronie Odry już mówi się, że stosunki z Polską są najgorsze od dziesiątek lat, ale wygląda na to, iż Warszawie nie powiedziano ostatniego słowa... Na jeszcze niższy poziom relacje z najsilniejszym sąsiadem mogą przenieść słowa, które Mularczyk wygłosił w wywiadzie dla portalu Fronda.pl.
– Już po 1989 roku nastąpił proces kolonizacji Polski przez Niemcy, a ściślej przez niemiecki kapitał – wypalił wiceminister.
Niemiecka tzw. soft power, poprzez konkretne działania dyplomacji, potworzonych na terenie Polski instytutów, przejmowanie polskiego rynku finansowego i medialnego, a nawet za sprawą korumpowania polskich polityków czy naukowców, choćby na drodze tworzenia odpowiednich systemów grantów czy stypendiów - spowodowała, że polska strona nie podnosiła skutecznie tematu odszkodowań za wszystkie skutki i konsekwencje drugiej wojny światowej.
Arkadiusz Mularczyk dodał, że "dopiero obecny obóz rządzący w sposób zdecydowany podniósł ten temat zarówno na arenie krajowej, jak i międzynarodowej". Jak jednak informowaliśmy w naTemat.pl, to "zdecydowanie" nie jest równe skuteczności. Kilka dni temu oficjalnie potwierdzono, że w nocie wysłanej do Niemiec słowo "reparacje" nawet nie pada.
Zamiast tego mowa jedynie o "odszkodowaniach". We wspomnianym wywiadzie wiceminister zresztą też posługuje się głównie tym terminem. Tymczasem o dochodzenie "odszkodowań" rządowi PiS na arenie międzynarodowej powinno być nawet trudniej niż w przypadku reparacji.
PiS zaklina rzeczywistość ws. zrzeczenia się reparacji
"Kolonizacja Polski przez Niemcy" to jednak niejedyna zastanawiająca teza, którą Arkadiusz Mularczyk wygłosił w najnowszym wywiadzie. – Wykreowano (...) pewną fałszywą rzeczywistość wokół fikcyjnego, rzekomego zrzeczenia się przez stronę polską wspomnianych odszkodowań od Niemiec, co zaczęło później żyć własnym życiem – stwierdził polityk PiS już na początku rozmowy.
Rzeczywistość wygląda natomiast tak, że w świetle prawa międzynarodowego Polska kilkukrotnie zrezygnowała z wszelkich żądań. Pierwszy raz miało to miejsce w 1953 roku, gdy władze PRL zdecydowały się na taki krok razem z ZSRR.
Skuteczność tamtego rozstrzygnięcia jest jednak kwestionowana, gdyż komunistyczna Polska nie była w pełni suwerennym państwem.
Problem w tym, że kolejną okazją do zgłoszenia żądań reparacyjnych był rok 1990, gdy negocjowano tzw. Traktat 2+4 (a właściwie Traktat o ostatecznym uregulowaniu w odniesieniu do Niemiec). Potoczna nazwa wywodzi się z faktu, iż umowę tę zawarto między Niemcami podzielonymi jeszcze na RFN i NRD oraz czterema mocarstwami alianckimi z czasów II wojny światowej: USA, ZSRR, Wielką Brytanią i Francją.
Na specjalnych warunkach traktat po części negocjowała także Polska. Już nie PRL, a wolna i demokratyczna III RP potwierdziła wówczas decyzję z 1953 roku. Jak to później ujęto w ekspertyzie Bundestagu, "Polska w ramach negocjacji traktatowych co najmniej milcząco zrezygnowała z dochodzenia reparacji wojennych".
Dziś politycy PiS próbują zakwestionować i te ustalenia, ale... kolejnego dowodu na to, że marzenia o uzyskaniu reparacji za II wojnę światową są nierealne, w 2006 roku dostarczyła ówczesna szefowa MSZ w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
"Stanowisko polskiej doktryny prawa międzynarodowego w przeważającej mierze jest jednoznaczne i nie pozostawia wątpliwości co do faktu zrzeczenia się przez Polskę reparacji od Niemiec" – czytamy w dokumencie parafowanym przez Annę Fotygę. "W latach późniejszych rząd polski wielokrotnie stwierdzał, że problem realizacji uprawnień reparacyjnych Polski od Niemiec jest zamknięty" – dodano.
Polacy chcą bilionów, więc Niemcy zaczynają pytać o swoje ziemie
Przez lata temat był uważany za zamknięty niekoniecznie ze względu na – zarzucane przez wiceministra Mularczyka – skorumpowanie wcześniejszych ekip rządzący i elit akademickich przez Niemców. Ważniejsze były obawy przed otwarciem geopolitycznej puszki Pandory.
Przyjęcie we wrześniu 1990 roku Traktatu 2+4 dwa miesiące później umożliwiło przecież zawarcie Traktatu o potwierdzeniu istniejącej granicy polsko-niemieckiej. Mówiąc krótko: Polska wiążąco zrzekła się praw do reparacji, a Niemcy na dobre postanowili pożegnać się z utraconymi ziemiami.
Co oznaczałoby więc uznanie, że tamte ustalenia wcale nie były ostateczne? W Berlinie o konsekwencjach mówią jasno – jeśli Polacy chcą dochodzić reparacji, niemieccy wysiedleni i ich spadkobiercy mogą skarżyć niezgodne z prawem międzynarodowym wypędzenie z Pomorza, Śląska i Prus Wschodnich.