Ten serial jest tak samo zakręcony jak "Dark". Ale musicie go obejrzeć też dla Maćka Musiała
- "1899" to serial od Jantje Friese i Barana bo Odara - showrunnerów, którzy wcześniej stworzyli "Dark", niemiecki hit Netfliksa. Ponownie zatrudnili też Andreasa Pietschmanna, który gra tym razem kapitana statku.
- Fabuła jest równie zawiła i spodoba się nie tylko fanom poprzednika, ale i serialu "Lost". Twórcy zabierają nas w pełen tajemnic i zagadek rejs przez Atlantyk. I nie tylko.
- Bohaterowie, jak i sama obsada serialu, są iście multikulti - pochodzą z całej Europy i nie tylko. Każdy z aktorów mówi w swoim ojczystym języku - łącznie z Maćkiem Musiałem, który godnie reprezentuje nasz kraj.
- Czy warto obejrzeć "1899"? Nie jest pozbawiony wad, ale to zdecydowanie gratka dla wszystkich widzów, którzy lubią serialowe łamigłówki i zwroty akcji, które wywracają wszystko do góry nogami.
Materiały Netfliksa o "1899" były równie enigmatyczne, co sam serial. W zasadzie z zapowiedzi nie wynika, byśmy mieli do czynienia z czymś, co jest mieszanką thrillera, steampunku i science-fiction, tylko jakąś produkcją kostiumową w stylu "Titanica" (w "1899" jest nawet podobny statek). Zresztą przeczytajcie sami:
1899 rok. Parowiec z emigrantami bierze kurs na zachód. Pasażerowie pochodzą z różnych części Europy, ale łączą ich wspólne marzenia i nadzieja na lepszą przyszłość w nowym świecie. Sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, kiedy na otwartym morzu na horyzoncie pojawia się jeszcze jeden okręt emigrantów. To, co zastają na jego pokładzie, zamienia rejs do ziemi obiecanej w prawdziwy koszmar.
Brzmi to mało intrygująco, prawda? Para showrunnerów Jantje Friese (jest scenarzystką lub współscenarzystką wszystkich odcinków) i Barana bo Odara (reżyser całego sezonu) jednak nie byłaby sobą, gdyby nie zaserwowała nam niezwykle złożonej fabuły i motywów fantastycznych.
Aczkolwiek nie dostarczają nam tego od razu, więc nawet pierwsze odcinki są złudne w kontekście całego sezonu (łącznie "1899" ma 8 odcinków). Dlatego oglądając nowy serial Netfliksa musimy sobie przywołać słynny cytat z "Twin Peaks": Sowy nie są tym, czym się wydają. Tylko że tutaj praktycznie nic nie jest tym, czym myślimy.
Maciej Musiał dostał w "1899" dostał jedną z głównych ról i wypadł świetnie. Internautki są nim zachwycone.
"Ty, Polak!" – krzyczy ktoś w jednej z pierwszych scen do stojącego przy rozgrzanym piecu... Maćka Musiała (i jak czytam opinie internautek na Twitterze, to nie tylko piec w tym serialu jest gorący – patrzcie niżej). Aktor pręży klatę i jest cały umorusany, bo pracuje na najniższym pokładzie statku, machając łopatą z węglem. W pierwszej chwili znów jesteśmy rozczarowani, że pewnie znów Polak pojawia się gdzieś na szóstym planie. Jednak nie tym razem, bo na ekranie pojawia się zdecydowanie częściej.
Olek, w którego się wcielił nasz rodak, to poczciwy chłopak, który spogląda co jakiś czas na zdjęcie Statuy Wolności wysłane przez brata i marzy o dopłynięciu do tych słynnych Stanów. Maciej Musiał na pewno zrealizował swój amerykański sen – w międzynarodowej produkcji Netfliksa jest jedną z najważniejszych i najsympatyczniejszych postaci (i nie chodzi tylko o patriotyzm). W końcu zamknął usta hejterom, bo to serio jedna z głównych ról w dużym serialu.
Nie wszyscy są jak Olek. Sporo bohaterów kupiło bilet w jedną stronę, bo uciekają przed przeszłością – nie tylko traumami, ale i przestępstwami, które popełnili. Nie każdy też jest tak fajny. Postacie potrafią irytować, ale to może też być tylko takie pierwsze wrażenie, bo kiedy poznajemy ich historie, zmienimy o nich zdanie. Niekoniecznie polubimy, ale przynajmniej częściowo zrozumiemy. Choć to też nie jest łatwe, bo każdy mówi w innym języku!
W "1899" to dosłownie międzynarodowy serial – każdy bohater mówi tu w swoim języku.
Tym, co wyróżnia "1899", to realistyczne podejście do tematu pochodzenia bohaterów, które ma wpływ nie tylko na fabułę, ale i cały odbiór serialu. Pod koniec XIX wieku mało kto znał obce języki, więc większość europejskich emigrantów mówi w swoim ojczystym – słyszymy więc m.in. niemiecki, hiszpański, francuski, duński, polski, a nawet chiński. Angielski też się oczywiście pojawia, bo inaczej na statku zapanowałby kompletny chaos.
My mamy napisy na ekranie, ale pasażerowie nie, więc prowadzi to do wielu nieporozumień i ogólnie trudno jest im cokolwiek ustalić (jest to też trochę metaforyczne, bo w Europie też często nie umiemy się dogadać między sobą). Momentami jest to również trochę kuriozalne, bo postać wygłasza monolog i nikt nie wie, o co jej chodzi, ale wychodzę z założenia, że każdy lubi czasem coś z siebie wyrzucić i nieraz możemy porozumieć się bez słów.
Jednak "1899" nie jest serialem dla poliglotów, ale przede wszystkim dla tych, którzy jarali się powtarzającymi się cyferkami, ukrytymi bunkrami i białymi niedźwiedziami w "Lostach". Tutaj jest tego na pęczki, choć miałem obawy, że to będzie zwykły horror na oceanie i zaraz wyskoczą jakieś duchy lub zombiaki.
Pierwsze dwa odcinki są właśnie takie (tzn. bez duchów i zombiaków) – pasażerowie parowca Cerber odkrywają statek widmo, czyli zaginionego przed miesiącami Prometeusza, z którego jakimś cudem wyparowało ponad tysiąc osób. Robi się strasznie, ale wszystko się zmienia w kolejnych odcinkach i jest właśnie tym, czego oczekujemy po twórcach "Dark". Powiedzmy.
"1899" jest skomplikowany jak "Dark", ale jednak nie aż tak doskonale napisany. Są pewne głupotki i nudnawe wątki poboczne.
Im dalej w kajuty, tym wszystko się bardziej komplikuje, bo choć odkrywane są przed nami wcześniejsze tajemnice, to okazuje się, że nasze teorie i przewidywania były błędne, bo nie spodziewamy się, że historia jest tak pojechana, a niespodzianki nigdy się chyba nie kończą.
Nawet początkowy klaustrofobiczny horror (kostiumowy) przybiera zupełnie inny wymiar, a akcja wykracza i poza statek, i tytułowy rok. Dlatego właśnie pisanie o fabule nie ma większego sensu, by nie spoilerować, ale również dlatego, że sam nie jestem do końca pewny, co tu się kurde bele dzieje.
Serial ma mocne zwroty akcji, sceny pod hasłem "WTF?!" i potrafi wciągnąć... do czasu. Najgorszy element serialu to również ta jego zaleta, o której wcześniej pisałem, czyli bohaterowie. Są dobrze zagrani, ale słabiej napisani.
Nie dość, że często zachowują się totalnie nieracjonalnie, by nie napisać głupio (najbardziej śmieszyło mnie to, że za każdym razem byli zaskoczeni tajemniczymi symbolami trójkątów, a wykładzina na statku jest nimi udekorowana – "Dark" jednak był rozważniej pisany i dopracowany), to jeszcze zbyt dużo miejsca poświęca się ich historiom, a nie wszystkie są angażujące.
Czytaj także: https://natemat.pl/448837,blend-session-rosalie-i-tymek-w-singlu-jak-ich-tu-pokochacKiedy akcja nabiera rozpędu po kilku pierwszych odcinkach i myślimy, że ekspozycję mamy za sobą, pasażerowie znów siadają i debatują o przeszłości w przydługich rozmowach lub pokazywane są nam kolejne retrospekcje. Tymczasem nam zależy na rozwikłaniu głównej historii ze statkiem i wszystkimi cudami z nim związanymi. Niestety zbyt często schodzi to na dalszy plan i zaczyna się telenowela.
Czy warto obejrzeć "1899"? Tak, jeśli jesteśmy fanami seriali z zakręconymi tajemnicami i szalonymi zwrotami akcji.
Często warstwa muzyczna jest traktowana po macoszemu i potem nie zwracamy na nią uwagi, ale w "1899" jest inaczej, Wywołujące ciarki ambienty od Bena Frosta stanowią nieodłączny element budowania wręcz surrealistycznej atmosfery, a na koniec odcinków są perełki w postaci rockowych klasyków od m.in. Jefferson Airplane, Jimiego Hendriksa czy Black Sabbath. I choć serial dzieje się w XIX wieku, to wcale nie są one dodane, bo ktoś miał taki kaprys, ale... więcej już nie zdradzę.
Podsumowując, "1899" jest wart obejrzenia, jeśli rzecz jasna lubimy seriale podobne do "Zagubionych" i "Dark" oraz nieco wolniejsze tempo prowadzenia fabuły. Wierzcie lub nie, ale jeśli się zniechęcimy na wstępie, to akcja naprawdę się później rozkręca, a całość nabiera rozmachu – również pod kątem wizualnym. Sam główny wątek na tyle angażuje szare komórki, że nawet jeśli nudzimy się na pobocznych historiach postaci, to i tak nasza ciekawość wygrywa i płyniemy dalej.