Niemcy odpowiadają na słowa Błaszczaka. Reakcja mogła być tylko jedna

Tomasz Ławnicki
24 listopada 2022, 21:45 • 1 minuta czytania
Tego można się było spodziewać. Niemiecka minister obrony Christine Lambrecht jasno dała do zrozumienia, że oczekiwania szefa polskiego MON Mariusza Błaszczaka są wzięte z księżyca. Błaszczak początkowo ucieszył się z propozycji Berlina przekazania Polsce systemu Patriot. Po tym, jak sceptycznie ofertę ocenił Jarosław Kaczyński, Błaszczak jednak zmienił zdanie.
Niemiecka minister obrony Christine Lambrecht podczas wizyty na Litwie Fot. Mindaugas Kulbis/Associated Press/East News

I opozycja, i wojskowi biorą się za głowę po wolcie, jaką wykonał Mariusz Błaszczak. W ciągu zaledwie paru dni szef resortu obrony diametralnie zmienił zdanie w istotnej kwestii. A chodzi o ofertę Berlina, jaka pojawiła się po incydencie z Przewodowa, gdy na terytorium Polski spadła rakieta wystrzelona najpewniej przez ukraińską obronę przeciwrakietową.


Niemiecka minister obrony Christine Lambrecht poinformowała, że Bundeswehra jest gotowa przenieść nad Wisłę baterię rakietowego systemu ziemia-powietrze Patriot. Wcześniej rząd Olafa Scholza zaproponował, że polskie niebo mogą chronić niemieckie Eurofightery. Lambrecht oświadczyła, że ta oferta pozostaje aktualna.

Minister Błaszczak zareagował z radością. "Z satysfakcją przyjąłem propozycję niemieckiej minister obrony dot. rozmieszczenia w naszym kraju dodatkowych wyrzutni rakiet Patriot. Podczas dzisiejszej rozmowy telefonicznej ze stroną niemiecką, zaproponuję, by system stacjonował przy granicy z Ukrainą" – informował w poniedziałek wicepremier i minister obrony.

Potem jednak prezes PiS Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu Polskiej Agencji Prasowej i tu już o żadnej satysfakcji mowy nie było. Lider partii rządzącej stwierdził, że dla bezpieczeństwa Polski najlepiej byłoby, gdyby Niemcy przekazali ten sprzęt nie nam, ale Ukraińcom i rozlokowali go na zachodzie Ukrainy.

Prezes przemówił, Błaszczak z komunikatu się wycofał. Czwartkowy tweet ministra brzmi już zupełnie inaczej.

"Po kolejnych atakach rakietowych Rosji zwróciłem się do strony niemieckiej, aby proponowane Polsce baterie Patriot zostały przekazane na Ukrainę i rozstawione przy zachodniej granicy. To pozwoli uchronić Ukrainę przed kolejnymi ofiarami i blackoutem i zwiększy bezpieczeństwo przy naszej wschodniej granicy" – oznajmił Błaszczak na Twitterze.

Szef MON musiał wiedzieć, że jest to propozycja nie do przyjęcia. Wkroczenie żołnierzy Bundeswehry do Ukrainy oznaczałoby... bezpośrednią konfrontację między Rosją a NATO. Poza tym system Patriot jest produkcji amerykańskiej i żadne z państw posiadających ten sprzęt nie może przekazać go stronie trzeciej (poza Sojusz) bez zgody Waszyngtonu.

Prof. Wiesław Łach z Katedry Wojskoznawstwa i Studiów Strategicznych UWM w Olsztynie w rozmowie z naTemat tłumaczył, dlaczego niemieckie rakiety nie mogą pojawić się w Ukrainie.

– Po pierwsze, oznaczałoby to fizyczne zaangażowanie NATO w konflikt i nie wiadomo, co by się wtedy wydarzyło. Po drugie, nawet jeśli chcielibyśmy przekazać Ukrainie ten system, to szkolenie specjalistów potrwałoby pół roku. Czy coś więcej trzeba jeszcze do tego dodać? – mówił ekspert.

I taka też jest odpowiedź strony niemieckiej. – Patrioty są częścią zintegrowanej obrony powietrznej NATO, co oznacza, że mają być rozmieszczone na terytorium NATO, a każde użycie poza terytorium Sojuszu wymagałoby uprzedniej rozmowy z NATO i sojusznikami – przypomniała minister obrony Niemiec, Christine Lambrecht.

Deutsche Welle zauważa, iż minister podkreśliła, że wyrzutnie rakiet Patriot są przewidziane do zintegrowanej obrony powietrznej NATO. – Dlatego można było złożyć Polsce tę propozycję. Wszelkie odbiegające od tego propozycje muszą być teraz omówione z NATO i naszymi sojusznikami – podkreśliła Lambrecht.

Prof. Wiesław Łach w rozmowie z naTemat nie wykluczał, że Polska w kwestii niemieckiej oferty jeszcze zmieni zdanie.

– Niejednokrotnie mieliśmy do czynienia z sytuacją, że politycy mówili coś głośno, a po cichu był przerzucany sprzęt wojskowy. Były też przypadki, że wystarczył jeden telefon z USA, żeby zdanie polityków zostało zmienione. Pamiętajmy, że bezpieczeństwo na naszej granicy nie leży tylko w interesie Polski, ale też Unii Europejskiej i NATO – podkreślił ekspert.