Ćwiczenia wojskowe również dla kobiet? Pewnie, że tak, równouprawnienie to równouprawnienie
Podobno feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść lodówkę na szóste piętro i pójść do wojska. Przynajmniej w głowie mężczyzn. Wróć: nie wszystkich mężczyzn, ale rozsierdzonych prawaków i mizoginistycznych inceli, którzy uważają feministki za pomiot szatana, a wyraz na "f" za Bardzo Brzydkie Słowo. Muszą obowiązkowo splunąć, gdy, nie daj Boże, przejdzie im ono przez usta.
Dlatego, gdy Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło przyszłoroczne ćwiczenia wojskowe i okazało się, że pobór obejmie też "zwykłych" Polaków (Mirosław Bryś, szef Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji, poinformował jednak w czwartek, że wezwania dla osób, które do tej pory nie miały przeszkolenia wojskowego, będą stanowiły "minimum"), gdzieniegdzie w sieci wybuchła poboczna dyskusja: a co z kobietami? Skoro tak bardzo chcą równouprawnienia, to dlaczego ich to nie dotyczy?!
Powinno.
Ćwiczenia wojskowe dla kobiet? A dlaczego nie?
Powiem wprost: równouprawnienie to równouprawnienie. Wszyscy obywatele powinni mieć te same szanse, obowiązki i możliwości. Wszyscy powinni również w razie niebezpieczeństwa móc ochronić / obronić siebie i swoich bliskich (a przecież nie każdy ucieknie na zachód). Albo przynajmniej wszyscy ci, którzy chcą, o czym zaraz.
Jeśli ćwiczenia wojskowe miałyby być obowiązkowe dla wszystkich mężczyzn (również tych niepełniących służby wojskowej), to powinny one dotyczyć również kobiet. Zakładam, że logistycznie nie byłoby to łatwe, dlatego może przynajmniej ogarnąć szkolenia, chociażby medyczne czy informatyczne? Krótkie i miejscowe. Można też zacząć od podstaw i zreformować przysposobienie obronne w szkołach, aby miało ono jakikolwiek sens, ale polskiemu rządowi to najwyraźniej nie przeszło przez głowę (co mnie wcale nie zaskakuje).
Pewnie, że nikt nie chce wojny. Ale sprawne państwo nie tylko powinno być na nią przygotowane, ale powinno również przygotować na nią WSZYSTKICH obywateli (zwłaszcza w sytuacji, gdy za naszą granicą trwa wojna). A w jaki sposób to zrobi, to już nie nasza broszka, tylko tych, którzy się na tym faktycznie znają.
I tu pojawia się problem, bo czy w obecnym rządzie... ktoś się zna na czymkolwiek? I drugi problem: dlaczego mielibyśmy przygotowywać się do obrony kraju, którego rząd ma w dupie kobiety, osoby LGBT czy swoich przeciwników politycznych? Też się na tym zastanawiam, tyle że rządy nie są wieczne i tego się trzymajmy. Warto umieć obronić i siebie, i tych, którzy bronić się nie potrafią. Polska to, przynajmniej dla mnie, coś więcej niż PiS i kawałek porośniętej rzepakiem ziemi.
Równouprawnienie nie jest wybiórcze
Jeśli tak jak mówił Mirosław Bryś, na ćwiczeniach w grupie nieprzeszkolonych rezerwistów ma znaleźć się tzw. biały personel, czyli lekarze, sanitariusze, informatycy, kierowcy czy prawnicy (czyli, cytując, "wąska grupa osób, które mają specjalne kwalifikacje, a których służba w Wojsku Polskim byłaby bardzo przydatna"), to rozporządzenie to powinno dotyczyć nie tylko mężczyzn, ale również kobiet.
I z tego, co zapowiada MON, tak ma być. Pisaliśmy w naTemat, że na początku grudnia Ministerstwo Obrony Narodowej postanowiło zająć się także kwestią kwalifikacji wojskowej kobiet.
"Chodzi o obowiązkową kwalifikację wojskową dla określonej grupy kobiet. Do końca 2022 roku rząd przyjmie rozporządzenie, które poszerza obowiązek kwalifikację o kobiety, które kończą studia lub naukę na kierunkach: medycznym, weterynaryjnym, psychologicznym, ratownictwa medycznego, analityki medycznej oraz pielęgniarskim" – pisała Natalia Kamińska. I dodała: "Czyli – tak jak każdy mężczyzna, który po ukończeniu 18. roku życia musi stawić się na komisji wojskowej – tak samo będzie musiała zrobić to każda spełniająca wymogi kobieta. Rozporządzenie to sprawi jedynie, że w przypadku wystąpienia w Polsce stanu wojny, wspomniane grupy kobiet mogą zostać wezwane do służby m.in. celem udzielania pomocy medycznej żołnierzom".
Czy to popieram? Tak. Czy jestem w tej grupie? Nie, więc łatwo mi mówić. Jednak powiedzmy to wprost: możemy się z tym zgadzać lub nie, ale to jest właśnie równouprawnienie. Równouprawnienie nie może być wybiórcze i brane pod uwagę tylko wtedy, gdy jest to dla nas wygodne.
Facet do woja, kobieta do pieluch
Ćwiczenia ćwiczeniami, a ewentualna wojna (odpukać)? Osobiście jestem przeciwniczką przymusowego poboru. A dzisiaj, gdy mielibyśmy OBOWIĄZKOWO walczyć za kraj, który o nas nie dba, byłby on żartem.
Jeśli jednak zostałby on zarządzony, to obowiązkowy pobór jedynie dla mężczyzn jest dyskryminacją. A to dzieje się przecież w Ukrainie, której niedługo po wybuchu wojny nie mogli opuszczać mężczyźni. I wciąż nie mogą.
Nie powinno być tak, że odgórnie zakładamy, że facet, fru, do woja, a kobieta w domu i z rodziną. Chcielibyśmy, żeby w razie ewentualnej wojny nasi partnerzy, synowie, bracia, przyjaciele nie mogli wyjechać z kraju? Ja bym nie chciała i współczuję ukraińskim kobietom, które musiały opuścić swoich bliskich. To złamało im serca, moje też by złamało.
Nie chodzi jednak o to, aby obowiązkowa służba wojskowa była obowiązkowa dla wszystkich. Oczywiście, że nie, nigdy w życiu.
W przypadku poboru do wojska kluczowy powinien być wybór. Przecież kraj nie może opustoszeć. Ktoś musi pracować, uprawiać ziemię, opiekować się dziećmi i starszymi. Ale dlaczego musi być to koniecznie kobieta? Dlaczego nie móc by wybrać? A gdyby tak nie patrzeć w tym przypadku na płeć, ale umiejętności, chęci, możliwości, stan zdrowia, sprawność fizyczną?
Może myślę utopijnie. To jednak nie są rozważania dla mnie, ale dla rządzących i specjalistów. Ewentualne zmiany w kwestii służby wojskowej wymagałyby sprawnej logistyki i przetasowań w całym systemie. Czyli... nie we współczesnej Polsce i nie za tych rządów, bo to wszystko by w tym chaotycznym piekiełku po prostu je*ło.