"The Last of Us" pokazuje, jak robić serialowe adaptacje. To lekcja dla twórców "Wiedźmina"
- Serial "The Last of Us", który jest adaptacją kultowej gry Naughty Dog, opowiada historię przemytnika Joela i nastolatki Ellie.
- W rolach głównych wystąpili Pedro Pascal ("The Mandalorian") oraz Bella Ramsey ("Gra o tron"). W obsadzie pojawiają się również takie nazwiska jak Gabriel Luna, Anna Torv, Troy Baker, Ashley Johnson, Nick Offerman ("Parks and Recreation"), Storm Reid ("Euforia"), Melanie Lynskey ("Yellowjackets") i Murray Bartlett ("Biały Lotos").
- HBO przeniosło na ekran piękną historię o ojcu, który po stracie dziecka znajduje nowe powołanie. To obraz świata po upadku społeczeństwa.
- W serialu zmieniono kilka rzeczy - zarówno fabularnych, jak i estetycznych. Nie zmienia to jednak faktu, że po 9 odcinkach "The Last of Us" (jako adaptacja) wypada obiecująco.
- Premiera pierwszego odcinka już 15 stycznia 2023 roku.
O czym jest serial "The Last of Us"? (RECENZJA)
"The Last of Us" zaczyna się tak, jak większość dzieł ze swojego gatunku. Codzienne życie jak za pstryknięciem palcami zamienia się w piekło na ziemi. Telewizja nadaje komunikat o sytuacji nadzwyczajnej, autostrady są zakorkowane, na osiedlach panuje panika wymieszana z dezorientacją, a każdemu włącza się instynkt przetrwania potęgowany wyrzutem adrenaliny.
W takiej sytuacji poznajemy Joela Millera, który samotnie wychowuje nastoletnią córkę Sarah. Jak można się domyślić, pierwszy dzień apokalipsy wywraca jego życie do góry nogami. Od 2003 roku mijają dwie dekady. Mężczyzna jest jednym z ocalałych, którzy na nowo próbują zdefiniować społeczny porządek i ledwo wiążą koniec z końcem, tkwiąc w policyjnym państwie znajdującym się za murami zrujnowanego Bostonu.
Bohater pracuje jako przemytnik, szmuglując raz broń, raz papierosy. Jego nowe powołanie wymaga od niego dość dużego poświęcenia, gdyż drepczą mu po piętach nie tylko bezwzględni wojskowi, ale i czający się w ciemnych zakamarkach zainfekowani. Bynajmniej nie są oni zwykłymi zombie, a ofiarami pasożytniczego grzyba Cordyceps (występującego w prawdziwym świecie, ale nie szkodzącego ludziom).
Straumatyzowany wydarzeniami sprzed kilkudziesięciu lat Joel podejmuje się niebezpiecznego zlecenia od antyrządowej organizacji zwanej Świetlikami, które polega na bezpiecznym przetransportowaniu na Zachód nastolatki o imieniu Ellie. Zadanie z pozoru wydaje się pestką dla człowieka z takim bagażem doświadczeń jak on. Problem w tym, że dziewczynka jest jedyną nadzieją na to, by świat mógł wrócić do względnej normalności.
"The Last of Us" - tak powinno się robić adaptacje gier
Serial "The Last of Us" na podstawie gry o tym samym tytule jest niemalże spełnieniem marzeń graczy czekających od lat, by ujrzeć historię Joela i Ellie na ekranie. Nie bez powodu użyłam sformułowania "niemalże". Ktoś, kto zdaje sobie sprawę z tego, jak działa kino, wie doskonale, że adaptacje filmowe czy serialowe rządzą się własnymi prawami. Jedne albo całkowicie rujnują materiał źródłowy, na którym się opierają, a drugie starają się znaleźć złoty środek, z konieczności wprowadzając zmiany do fabuły.
Twórcy produkcji HBO we współpracy z Naughty Dog i scenarzystą Neilem Druckmannem robią wszystko, co w ich mocy, by nie zawieść graczy, ale przy okazji powitać nowych gości w świecie "The Last of Us". Zmiany, które zobaczymy na ekranie, nie są powodem do niepokoju dla fanów, aczkolwiek ci powinni być świadomi tego, że adaptacja różni się pewnymi elementami od gry.
W serialu – podobnie jak w oryginale – mamy do czynienia z realnym zagrożeniem dla ludzkości. Grzyb Cordyceps nie atakuje wyłącznie mrówek czy innych owadów. Zamiast tego zamienia ludzi w bezmózgie istoty, które pod skórą hodują (dosłownie) grzybnię. Wystarczy jedno ugryzienie, by zainfekowany w ciągu kilku godzin lub kilku dni stracił kontrolę nad ciałem i rzucał się na wszystko, co się rusza.
W grze Cordyceps atakuje swoje ofiary za pośrednictwem zarodników, które poniekąd definiują rozgrywkę. Bohaterowie noszą maski, by nie wdychać zaraźliwych oparów. Twórcy serialowej adaptacji pozbyli się tego motywu i zastąpili go tzw. strzępkami. Znajdziemy je m.in. w gardłach zainfekowanych, którzy poprzez pocałunek (nie zmyślam) mogą zamieniać ludzi w zombie. Co więcej, duże aglomeracje są nimi porośnięte. Połączone ze sobą wici działają na zasadach zbiorowej świadomości (ten wątek nie został zbytnio rozwinięty przez scenariusz).
Pozbycie się klimatycznych zarodników z serialu wydaje się całkiem zdroworozsądkowym ruchem ze strony twórców, którzy musieliby przeznaczyć sporo pieniędzy na CGI wiernie odwzorowujące unoszący się w powietrzu pyłek. Poza tym aktorzy musieliby przez większość czasu nosić przed kamerą maski, które przysłaniałyby im twarze. Osobiście nie mam problemu z tą czysto reżyserską decyzją, gdyż nie redefiniuje przesłania gry.
W porównaniu z takim "Wiedźminem" serial "The Last of Us" obchodzi się z materiałem źródłowym jak ze świętym Graalem. Oczywiście piszę to z lekką przesadą – w końcu każdy wie, co z prozą Andrzeja Sapkowskiego zrobił Netflix.
Adaptacji dzieła Naughty Dog nie ominęły zmiany fabularne – część z nich po prostu wynika z potrzeby pozbycia się urozmaicających gameplay wstawek. Zapomnijmy o licznych strzelaninach i ciągłym skradaniu się. Większość scen to tak naprawdę kadry żywcem wyjęte z gry, którym akompaniują słynne dialogi, dlatego też o serialu "The Last of Us" można mówić, że zachował swoje serce.
Oglądając odcinki mamy wrażenie, jakbyśmy znów grali. Znakomita ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Gustavo Santaolallę (zwłaszcza ta w wątku Billa i Franka to majstersztyk), przeboje zespołu a-Ha i innych artystów z minionego wieku przewijające się między scenami, kadry jak z gameplaya – pod tym względem fani nie będą mieli powodów do narzekań.
Przyczepić można się takich rzeczy, jak to, że w scenariuszu zmieniono Pittsburgh na Kansas City, a sekwencja z preppersem Billem zyskała zupełnie nowy wydźwięk (w tym przypadku gracze mogą czuć zawód, jednak moim zdaniem scenarzyści wybrnęli z tego w pięknym stylu). Serial zahacza także o drugą część serii, zawczasu ukazując widzom osadę Jackson (miałam nawet wrażenie, że z wyprzedzeniem zapowiedzieli nam Dinę, ale mogę być w błędzie).
Historia Joela i Ellie (i przy okazji innych ludzi)
W gatunku dzieł postapokaliptycznych najbardziej intrygujący jest nie sam fakt zagrożenia, a motyw człowieczeństwa, które zatraca się w ferworze walki o przetrwanie. Serial "The Last of Us" opowiada historię ojca, który od dłuższego czasu jest w żałobie. Joel tłumi w sobie emocje i zamyka się przed światem zewnętrznym, dopuszczając do siebie wyłącznie zaprzyjaźnioną Tess (Anna Torv).
Gdy na horyzoncie pojawia się ciągle rzucająca sucharami i przeklinająca jak szewc 14-letnia Ellie, bohater stara się za wszelką cenę odtrącać od siebie myśl, że znów mógłby być dla kogoś tatą. Droga, którą podąża, jest wyboista, utkana powtarzającymi się atakami paniki i nawracającymi wspomnieniami z traumy.
Twórcy zdołali przenieść na ekran chemię Joela i Ellie. Pedro Pascal oraz Bella Ramsey, która być może nie przypomina z wyglądu swojej growej odpowiedniczki, wykonują cudowną robotę i sądzę, że lepszych aktorów HBO nie mogło znaleźć. Zabawny banter, przeszkody, które wspólnymi siłami pokonują, więź rodzic-dziecko - serial "The Last of Us" ma to wszystko i nie poprzestaje wyłącznie na przedstawieniu ich historii.
W adaptacji poznajemy od kuchni życie innych ocalałych. Mamy m.in. znaną postać z gry, która po wybuchu pandemii odnajduje prawdziwą miłość, podczas gdy większość ludzi ją traci. Serial przenosi nas przykładowo do innego kraju, serwując nam krótką wstawkę o mykolożce i tym, co robiła w przededniu apokalipsy. Z każdą historią scenarzyści rozbijają nasze serca na drobne kawałki, by potem je z powrotem posklejać.
"The Last of Us" powinien robić za przykład tego, jak należy podchodzić do adaptacji. Zmiany, zmianami, ale sztuką jest to, by nie zapominać o przesłaniu, jakie niesie ze sobą dzieło. Serial o Joelu i Ellie nie powtórzy raczej losów "The Walking Dead", które z sezonu na sezon traciło coraz więcej odbiorców. Cordyceps fascynuje bardziej (i lepiej) niż zwykli szwendacze. Czekamy teraz na finał, po którym będziemy zbierać szczęki z podłogi. Po pierwszym odcinku (a konkretnie po scenie z Sarah) nadal się nie podniosłam.