James Bond i Willy Wonka nie dali rady. "Moda" na cenzurowanie książek to błąd – są lepsze metody

Bartosz Godziński
05 marca 2023, 17:35 • 1 minuta czytania
Roald Dahl miał na koncie wiele słynnych książek dla dzieci, które doczekały się równie głośnych ekranizacji jak np. "Charlie i Fabryka Czekolady". Teraz jednak uznano, że jest w nich obraźliwe słownictwo i w nowych wydaniach powieści zostały przerobione. Podobnego losu doczekał się też książkowy James Bond. Są lepsze sposoby na dopasowanie się do współczesności niż cenzura. I pokazał to m.in. Disney, który w przeszłości nie był zbytnio poprawny politycznie.
Nowe wydania książek z Jamesem Bondem i bajki Roalda Dahla zostały ocenzurowane z obraźliwych słów. Kadr z "Żyj i pozwól umrzeć" / materiały prasowe

Cenzura w książkach Ronalda Dahla to nie pojedyncze zmiany, ale setki przeróbek, często niezrozumiałych (o tym za chwilę), aby powieści "mogły się podobać wszystkim również dzisiaj". "Daily Telegraph" informował, że za zmianami nie stoi wyłącznie wydawnictwo Puffin Books, ale i Roald Dahl Story Company (sprawuje piecze nad jego dziełami), które w 2021 roku od rodziny pisarza przejął Netflix za 500 mln funtów. Dlaczego wzięto się za to akurat teraz?

Cenzura książek Roalda Dahla zaczęła się od afery z filmem "Wiedźmy"

Na dobrą sprawę przeredagowanie książek dla dzieci rozpoczęło się w 2020 r. i zajmowali się tym tzw. sensitive readers (dosł. wrażliwi czytelnicy), którzy wychwytali obraźliwe słówka lub konteksty. Powodem była afera związana z filmem "Wiedźmy", gdzie grająca Jej Wysokość Wiedźmę Anne Hathaway miała trzy palce, co budziło skojarzenia z prawdziwą niepełnosprawnością (a konkretnie ekrodaktylią).

W filmie miało to jednak wywołać efekt przerażenia, a dzieci mogły się potem bać innych dzieci z podobnymi wadami. Swoje rozczarowanie wyraziła m.in. paraolimpijska pływaczka, Amy Marren, a także organizatorzy Igrzysk Paraolimpijskich. "Różnice w kończynach nie są straszne. Należy celebrować różnice i normalizować niepełnosprawność" – mogliśmy przeczytać na Twitterze.

W tym samym roku rodzina Dahla przepraszała nie tylko za to, ale też za antysemickie wypowiedzi pisarza. W wywiadzie z 1983 roku powiedział, że "jest pewna cecha charakteru, która budzi niechęć do Żydów i może jest nią brak hojności dla nie-Żydów". Dodał też, że "nawet taki gnojek jak Hitler nie wybrał ich bez powodu".

Co przerobiono w nowych wydaniach książek Dahla?

Rodzina z pewnością nie chciała już więcej przepraszać i spotykać się z podobnymi oskarżeniami w przyszłości. Zrobiła to jednak w drugi najgorszy sposób (pierwszy to spalenie wszystkich kopii na stosie): przerobiła twórczość zmarłego w 1990 roku pisarza. Nowe wydania jego książek mają zachowywać sens i przesłanie, ale wiele słów i szczegółów zmieniono. Poniżej niektóre z nich (pełna lista jest w tym artykule):

Oprócz pewnych niezrozumiałych wyjątków ogólny zamysł był więc taki, by usunąć lub podmienić słówka, które mogły budzić negatywne skojarzenia związane ze złymi postaciami i stygmatyzowały m.in. osoby ze względu na kolor skóry (do tego kiedyś pojawiały się takie ilustracje jak ta poniżej), z nadwagą, niskorosłe czy z zaburzeniami psychicznymi. I byłoby to super, gdyby takiej korekty dokonano w nowej powieści, która ma dopiero iść do druku, a nie w takich, które są w księgarniach od dekad.

Nowe wydanie książek dla dzieci wywołały ogromne poruszenie i oburzenie nie tylko w świecie czytelników, ale i pisarzy. Salman Rushdie, autor głośnych "Szatańskich wersetów", napisał na Twitterze, że "Roald Dahl nie był aniołem, ale to absurdalna cenzura", a wydawnictwo i rodzinna firma powinny się wstydzić.

Puffin Books ostatecznie się opamiętało i poinformowało, że wyda 17 książek składających się na "The Roald Dahl Classic Collection" w dwóch wersjach: klasycznej i nowoczesnej, by każdy dostał wybór.

Cenzorzy dopadli też Jamesa Bonda. W nowych wydaniach książek nie będzie rasistowskich określeń

Jednak kiedy jedni czytelnicy odetchnęli z ulgą, drugim znów skoczyło ciśnienie. Dotarła do nas wieść, że równie kultowe książki Iana Fleminga także zostaną wzięte pod lupę sensitive readers na wniosek spadkobierców pisarza. Okazją jest nowe wydanie na 70. rocznicę premiery pierwszej książki serii: "Casino Royale". Poprawione wersje 14 książek mają się ukazać w kwietniu.

Sytuacja jest podobna jak z Dahlem, choć bardziej klarowna. Nie od dziś bowiem wiadomo, że "ojciec" Jamesa Bonda w swoich książkach zawarł mizoginię, rasizm czy homofobię. Jednak napisał to grubo ponad pół wieku temu. W zupełnie innych czasach, kiedy np. pewne rasistowskie słowo na "N" nie było uznawane za obraźliwe. Przynajmniej przez białych ludzi. Dziś jednak i oni wiedzą, że używać słowa "nigger" ("czarnuch") nie przystoi nie tylko Bondowi, ale nikomu.

Dlatego też w nowym wydaniu słowo zostanie podmienione w zależności od kontekstu na "Black person" lub "Black man" (czarna osoba i czarny mężczyzna). Szczerze powiedziawszy, akurat ta korekta jest bardziej racjonalna niż usuwanie słówka "czarny" określającej kolor Pajęczycy w powieści Dahla. Możliwe, że teraz po książki z Bondem bez obrzydzenia będą sięgać również Afroamerykanie.

Poprawione zostaną też niektóre fragmenty, które zawierają niepotrzebne sformowania. Np. w "Żyj i pozwól umrzeć" z 1954 r. Bond myślał o Afrykanach jako o "całkiem praworządnych chłopakach, o ile za dużo nie wypiją". W nowej wersji nie będzie dopisku o alkoholu. Poprawki będą dotyczyć głównie stereotypów dotyczące czarnoskórych, ominą za to inne rasy. Np. Koreańczyk Oddjob z "Goldfingera" pozostanie nieruszony, a też jego przedstawienie jest uznawane za niepoprawne.

W nowych wydaniach mają pozostać także takie sformułowania jak "słodki smak gwałtu" (sweet tang of rape) oraz to, że kobiety nie nadają się do "męskiej roboty". Nie zostaną wykreślone też homofobiczne przemyślenia, jak np. to, że homoseksualizm jest "uporczywą niepełnosprawnością" (stubborn disability). Jest to więc przeprowadzone bardzo wybiorczo, co też w sumie podlega pod... rasizm, homofobię i mizoginię.

Nie cenzurować, a informować i edukować - to najlepszy sposób na walkę z uprzedzeniami

Wszystko to od razu przywodzi na myśl inną książkę: "Rok 1984". W profetycznej powieści George'a Orwella nie było sensitive readers, ale była za to Policja Myśli, która m.in. "pisała książki od nowa". W naszym świecie nie jest (jeszcze) aż tak radykalnie i skrajnie, ale też przecież jeszcze parę lat temu nikt się nie spodziewał, że z książek będą wymazywane niektóre słowa. Dotyczy to też anglojęzycznych wydań, ale przecież co jakiś czas wybucha też burza wokół "W pustyni i puszczy", którą niektórzy chcą usunąć z listy lektur.

Można to zrobić lepiej i mądrzej, bez sięgania po korektory. Już nawet w nowych wydaniach Bonda ktoś wpadł na to, by zamieścić informacja: "Ta książka została napisana w czasach, gdy terminy i postawy, które współcześni czytelnicy mogliby uznać za obraźliwe, były na porządku dziennym". Właśnie to jest droga, którą powinniśmy iść, a nie pisać historię na nowo jak Policja Myśli.

W 2021 roku na podobny krok zdecydował się Disney. Niektórzy pukali się w głowę, dlaczego niektóre bajki na Disney+ nie będą się pojawiać w wynikach wyszukania na kontach dla dzieci. Chodziło o to, by mogły je oglądać za zgodą rodziców, a najlepiej w ich obecności - by ci bardziej świadomi mogli im wytłumaczyć, że niektóre wątki i postacie w krzywdzący sposób pokazują kultury i rasy.

"W nakręconym w 1941 roku 'Dumbo' kontrowersje budzi wątek wyśmiewania się z niewolników pracujących na plantacjach w południowych stanach. W 'Piotrusiu Panu' występują rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej przedstawieni w karykaturalny sposób, a na dodatek są określani jako 'czerwonoskórzy'. W 'Aryskotratach' zaś występuje kot syjamski Shun Gon, który prześmiewczo pokazuje stereotypy na temat Azjatów" – mogliśmy przeczytać w artykule na stronie "Rzeczpospolitej". Ponadto przed tymi filmami wyświetla się plansza z trafnym spostrzeżeniem, dlaczego skasowanie ich byłoby niewłaściwe. I nie chodzi o dziury fabularne. "Usunięcie tych fragmentów byłoby zaprzeczeniem istnienia takich i uprzedzeń oraz ich szkodliwego wpływu na społeczeństwo. Uznajemy ten wpływ, chcemy wyciągnąć wnioski i podejmować dyskusję na rzecz budowania przyszłości, która nikogo nie wyklucza" – takie zdanie pojawia się przed niektórymi starymi bajkami na Disney+. Poniżej screen:

W Stanach przed kreskówkami Warner Bros. (np. "Tom i Jerry", gdzie Mamcia Dwa Buty jest przedstawiona rasistowsko) także pokazywane jest stosowne oświadczenie. Również i tam jest powiedziane, że cenzurowanie byłoby równoznaczne z tym, że takie problemy nigdy nie istniały. W książce można za to dodać nie jedną kartkę z ostrzeżeniem, ale cały rozdział wyjaśniający historyczny kontekst.

Nie rozwiązuje to rzecz jasna kwestii rasizmu, ksenofobii i innych uprzedzeń, ale usuwanie słówek także tego nie robi. A wręcz jest gorsze, bo nie dość, że udajemy, że czegoś takiego nie było, usuwamy przykłady, z których moglibyśmy się uczyć, to również w pewien sposób gumkujemy cierpienia ludzi na przestrzeni dziesiątek lat.

Nie da się zmienić przeszłości (no, chyba że cenzurując ją w książkach), ale na błędach poprzedników można zawalczyć o lepszą przyszłość. Czy jest lepszy sposób na edukację z tolerancji niż czytanie i pokazywanie niepoprawnych bajek najmłodszym, a potem tłumaczenie, co z nimi jest nie tak i opowiadanie jak np. kiedyś traktowano osoby o innym kolorze skóry niż biała i dlaczego to jest złe? To zdecydowanie lepsze niż sucha pogadanka. Dzieci naprawdę nie są głupie, a nawet bym powiedział, że są mądrzejsze od niektórych dorosłych.