Brokatowe suknie "Bridgertonów" to bujda. Ale czy przed ekranem powinniśmy się przejmować realizmem?
- Filmy i seriale historyczne w ostatnim czasie stały się bardzo popularne.
- "Bridgertonowie" Netfliksa bili rekordy oglądalności platformy. Z kolei w ostatnich tygodniach TikTok oszalał na punkcie serialu "Daisy Jones and The Six" na podstawie bestsellerowej książki Taylor Jenkins Reid.
- Wspomniane seriale nie trzymają się w 100 proc. realiów historycznych w przedstawianiu m.in. kostiumów, fryzur czy makijaży. Czy jest to jednak konieczne?
Co nie gra w "Daisy Jones and The Six"?
"Daisy Jones and The Six" to niezwykle przyjemny serial, który wciąga od pierwszych minut. Akcja serialu osadzona jest w latach 70. i opowiada historię fikcyjnego zespołu. Oglądając go ciężko jednak rzeczywiście przenieść się o pięćdziesiąt lat wstecz.
Dlaczego? Jako jeden z głównych problemów wymieniłabym zbyt "gładki wygląd" bohaterów, który nie przystoi do gwiazd rocka żyjących zgodnie z maksymą sex, drugs and rock'n'roll (choć serial i pod tym względem jest zadziwiająco grzeczny).
Pomijam już fakt, że ich kostiumy nie prezentują się jak z epoki, a bardziej coś, co można zamówić na Shein. Kuriozalnie (biorąc pod uwagę prowadzony przez nich styl życia) wyglądają jednak zawsze perfekcyjnie ułożone włosy, czyste cery oraz... śnieżnobiałe zęby.
"To było zdecydowanie coś, co zauważyłem od razu" – powiedziała o produkcji Amazon Prime Videos w rozmowie z portalem POPSUGAR historyczka zdrowia i urody Lucy Santos. "Zbyt proste i zbyt białe zęby – nawet po tym, jak bohaterka była w poważnym narkotykowym ciągu – są równie irytujące, jak kobiece bohaterki z idealnie ogolonymi łydkami trzy tygodnie po wybuchu apokalipsy zombie" – dodała.
Jeśli myślicie, że barwa szkliwa to szczegół, na który mało kto zwraca uwagę – nic bardziej mylnego. Heba Thorisdottir, która była odpowiedzialna za charakteryzację gwiazd w filmie "Babilon", powiedziała, że jego reżyser (Damien Chazelle znany m.in. z takich tytułów, jak "Whiplash" czy "La La Land") poprosił ją, żeby przyciemnić odcień zębów wszystkim osobom grającym w filmie.
"Użyliśmy farby na bazie alkoholu, by zbić nieco kolor, a drugą mieszankę o kolorze 'zgniłych zębów' wykorzystaliśmy dla aktorów występujących w rolach pobocznych" – wyjaśniła Thorisdottir w rozmowie z POPSUGAR.
Pietyzm, z jakim Chazelle podszedł do realizacji swojego filmu, nie jest jednak regułą. Wiele filmów i seriali, nawet gdy ich akcja rozgrywa się pięćdziesiąt czy sto lat wstecz, oddaje jednak nie ówczesne standardy urody, a te, w których dana produkcja powstała.
Chociaż wydaje się to zabiegiem cynicznym lub leniwym, który w ostateczności odbiera danemu tytułowi pierwiastek realizmu (a jak głosi obiegowa opinia, im coś jest bardziej realistyczne, tym lepsze), wielokrotnie nagrodzony Oscarem kostiumograf Anthony Powell ma na ten temat ciekawą teorię.
"Gdybyśmy pokazali widzom, jak naprawdę wyglądali ludzie w XVIII wieku, najprawdopodobniej byliby tak odrzuceni albo wytrąceni z równowagi, że nie mogliby się skupić na czymkolwiek innym" – tłumaczył. Zgodnie więc z jego słowami twórcy czasami muszą zrezygnować ze swoich artystycznych ambicji na rzecz praktyczności.
Niebieskie powieki "Lawrence'a z Arabii", czyli parę słów o kompromisach
Filmy i seriale należą do grupy mediów wizualnych, więc to, jak coś prezentuje się na ekranie, jest jedną z ich kluczowych wartości, która może być w konflikcie m.in. z adekwatnością historyczną. Wtedy trzeba pójść na kompromis.
Takie ustępstwa zdarzają się nawet w najbardziej klasycznych produkcjach. Nagrodzony siedmioma Oscarami "Lawrence z Arabii" był krytykowany przez słynnego dramaturga Noëla Cowarda za ilość makijażu nałożonego na twarz odtwórcy głównej roli, czyli Petera O'Toole'a.
Odpowiedzialny za makijaż i fryzury Charles E. Parker tłumaczył jednak, że był to świadomy zabieg. "Niebieski cień do powieki został użyty nie bez powodu. Miał on uwydatnić jego [O'Toole'a - przyp. red.] kolor oczu i sprawić, żeby wydawały się jeszcze bardziej niebieskie. Historycznie nie miało to żadnego sensu, ale działało" – stwierdził.
Czasami do pójścia na kompromis trzeba namówić występujących w filmach aktorów i aktorki. Opowiedział o tym Daniel Parker (syn wspomnianego wyżej Charlesa), który w ostatnich latach pracował przy takich megahitach jak "Gambit królowej" czy "Czarnobyl".
W 1988 roku Parker nadzorował charakteryzację przy dramacie wojennym "Czas przeznaczenia". Grająca w filmie aktorka Stockard Channing chciała, żeby jej usta były pomalowane w sposób, który nie pasował do epoki filmu.
Powiedziałem: "Słuchaj, daj mi szansę. Pozwól mi zrobić to tak, jak być powinno". Kiedy skończyłem, wyglądała niesamowicie. I ona też tak myślała. Czasami musisz znaleźć sposób, żeby im też się spodobało. Innym razem trzeba porozmawiać z producentami lub reżyserami, jeśli wiesz, że masz rację.
Parker przyznał, że obsada czasami bywa jednak bardzo uparta, gdy najbardziej zależy im, żeby dobrze wypaść na ekranie. "Pracowałem nad wojennym filmem 'Miłość i wojna', w którym wiele aktorek grało pielęgniarki z okresu I Wojny Światowej" – opowiadał.
"Powiedziałem im: 'Sorry, żadnego tuszu do rzęs. Nie możecie go nakładać'. Aktorki zniknęły jednak za budynkiem, nałożyły maskarę i wróciły na plan. Musiałem poprosić jednego z moich asystentów, żeby ją zmył" – relacjonował.
Celowe zabiegi jak brokatowe suknie w "Bridgertonach"
Jeśli nie mamy dyplomu z historii, niektóre nieścisłości w kostiumach, fryzurach czy makijażu ciężko nawet zauważyć. Nikt chyba jednak nie uwierzył, że ludzie żyjący w epoce Regencji nosili się tak, jak bohaterowie słynnych "Bridgertonów" Netfliksa. "Fryzury w tym serialu są niesamowite. Niektóre z nich są całkowicie spoza epoki, ale to przecież czysta fikcja" – mówił z uznaniem o produkcji Parker.
Podobne tendencje do traktowania historycznych detali urodowych oraz modowych z "lekceważeniem" można zauważyć w nagrodzonym Oscarem filmie Yórgosa Lánthimosa "Faworyta" czy serialu HBO "Wielka" z Elle Fanning w roli głównej.
"Lekceważenie" nie bez powodu znalazło się w cudzysłowie, gdyż historyczna nieadekwatność nie wynika z ignorancji twórców, czy ich niechlujstwa, a jest świadomym zabiegiem mającym na celu odświeżenie gatunku, który wcześniej trącił już nieco myszką.
Podczas gdy w latach 90. kino kostiumowe stawiało generalnie na maksymalny realizm (żeby wymienić chociażby "Rozważną i Romantyczną" Anga Lee), współczesne produkcje osadzone w epoce stawiają na luz i zabawę elementami historycznymi.
Jedną z pierwszych reżyserek, która zdecydowała się na taki ruch, była Sofia Coppola w "Marii Antoninie", jednak jak pokazał jej odbiór przez krytyków i widzów, w 2006 roku publiczność jeszcze nie była gotowa na takie kino i zobaczenie francuskiej królowej w tenisówkach.
Dzisiaj brokatowe suknie w "Bridgertonach" [akcja serialu dzieje się na początku XIX wieku, podczas gdy brokat wynaleziono w 1930 roku - przyp. red.] czy kilka par kolczyków w uchu Saoirse Ronan w "Marii, królowej Szkotów", mające podkreślić punkowego ducha władczyni, bulwersują jedynie skrajnych purystów lub tych, którzy lubią się oburzać dla zasady.
Jak to jest z filmami fantasy?
Dyskusja nad tym, czy filmy fantasy powinny oddawać realia historyczne, jeśli osadzone są w danej epoce, trwa od lat. W ostatnim czasie dotyczyła jednak przede wszystkim tego, czy osoby o określonych kolorach skóry powinny pojawiać się w jakichś rolach.
Kostiumy, makijaże i fryzury to jednak osobny temat. Dwa punkty widzenia w swoim wideoeseju przedstawiła youtuberka Mina Le, specjalistka od mody i kina. Z jednej strony Mina słusznie zauważa, że chociaż wiele produkcji tego typu osadzonych jest w realiach przypominających średniowiecze, to tak naprawdę mamy do czynienia z równoległą, wykreowaną w umyśle twórcy rzeczywistością.
Z drugiej jednak punktuje, że widzowie, oglądając film czy serial fantastyczny, jako elementy fantasy odbierają te nieistniejące w prawdziwym świecie (jak np. smoki, magiczne artefakty czy nadnaturalne zjawiska), a wszystkie inne (jak właśnie stroje, kostiumy czy makijaże) jako realistyczne, a więc w pewnym sensie historycznie adekwatne. Tylko czy w ogóle powinno nas to martwić?
Czy powinniśmy się czepiać historycznych detali w filmach i serialach?
Czym innym wydaje się zauważenie, że dana produkcja nieco przeinacza przeszłość, a czym innym jest wieszanie na niej psów za to, jak gdyby realizm był jedyną wartością, jaką film czy serial ma do zaoferowania.
Głównym zarzutem historycznych purystów jest to, że skoro większość ludzi czerpie wiedzę o świecie z popkultury, to jeśli twórcy dostarczą im nieadekwatny obraz epoki, to tak właśnie będą o niej myśleć (tak jakby nagle zabrakło dostępu do książek historycznych, dzięki którym można zweryfikować to, co się zobaczyło).
Warto sobie więc odpowiedzieć na takie pytania: Co stanie się, jeśli ktoś uwierzy, że brokat istniał w czasach, w których dzieją się "Bridgertonowie"? Czy świat przestanie się kręcić, jeśli ludzie uznają, że Mary Stuart była miłośniczką piercingu albo że Maria Antonina chodziła w Conversach (no dobra, tego ostatniego nikt nie mógł wziąć na poważnie)?
Historyczka prowadząca bloga anhistorianabouttown.com słusznie zauważyła, że:
Nie każdy jest historykiem i nie każdy musi chcieć znać całą historię stojącą za czymś. Nie chcę wiedzieć, jak działa matematyka, dzięki której mój samochód jeździ ani chemia mojego lakieru do paznokci i myślę, że to też jest okej.
Śnieżnobiałe szkliwo gwiazd rocka w "Daisy Jones and The Six" być może mnie irytowało, ale czy odbierało przyjemność z oglądania? Absolutnie nie.