Ten serial Netfliksa ma prawie same świetne recenzje. "Awantura" pokazuje naszą prawdziwą twarz

Ola Gersz
11 kwietnia 2023, 19:43 • 1 minuta czytania
Jeśli czujesz się wiecznie sfrustrowany, zirytowany i masz wrażenie, że nic ci nigdy nie wychodzi, obejrzyj "Awanturę". Po fenomenalnym serialu Netfliksa o dwójce zestresowanych kierowców, których pochłania małostkowa kłótnia, będziesz miał wrażenie, że jesteś mistrzem zen albo... wręcz przeciwnie: dasz upust siedzącemu w tobie wk*rwowi. Taka serialowa perła zdarza się rzadko.
"Awantura" to historia absurdalnej walki, która zupełnie pochłania dwoje ludzi Fot. Andrew Cooper/Netflix

Studio A24 w tym roku zgarnęło aż dziewięć Oscarów (w tym siedem za "Wszystko wszędzie naraz" i dwa za "Wieloryba"), ale to synonim jakości już od lat. Przez ponad dekadę swojego istnienia A24 ugruntowało pozycję promotora filmów, jakich nie robi nikt inny. Oryginalnych do bólu, świeżych, autorskich, ambitnych, wychwalanych przez krytyków i z doborową obsadą.

Dowody? "Moonlight", "Dziedzictwo. Hereditary", "Zabicie świętego jelenia", "Ex Machina", "Pearl", "Disaster Artist", "Minari", "Nieoszlifowane diamenty", "Lighthouse", "Lady Bird", "Lighthouse", "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii", "Midsommar. W biały dzień", "Ghost Story"... Nie mówiąc już o 49 nominacjach do Oscara i fakcie, że już samo logo wystarczy, aby widzowie pobiegli do kina.

Ale amerykańskie studio ma też na koncie seriale i to równie imponujące. To właśnie A24 zawdzięczamy kontrowersyjną "Euforię", ale też takie świetne tytuły, jak: "Ramy", "Irma Vep" czy "Taśmy winy". Kilka dni temu dołączyła do nich nowa perełka: "Awantura". I mówiąc perełka, mamy na myśli prawdziwą serialową perłę, bo serial Netfliksa w reżyserii Lee Sung Jina jest po prostu wyborny. A jednocześnie irytujący, chociaż to... komplement.

O czym jest "Awantura" Netfliksa? O małostkowej... awanturze

Na drodze potrafi być stresująco, o czym wie każdy kierowca, jednak co się stanie, kiedy samochodowy incydent otworzy puszkę Pandory i wyzwoli w nas demony? Dowiaduje się tego dwoje mieszkańców Los Angeles, którzy prawdopodobnie nigdy by się nie spotkali, gdyby pewnego słonecznego dnia nie wkurzyli się wzajemnie do granic niemożliwości, siedząc za kierownicami swoich aut.

Dlaczego nigdy by się nie spotkali? Mimo że oboje mają po trzydziestce i są wschodnioazjatyckiego pochodzenia, to żyją w dwóch różnych światach. Danny Cho (nominowany do Oscara za rolę w "Minari" Steven Yeun, gwiazdor "The Walking Dead") to złota rączka, któremu nic nie idzie: ani praca, ani życie osobiste, ani relacje z bliskimi, ani finanse. Jego życie to pasmo pecha. "Ciągle coś jest nie tak!" – ciągle mruczy pod nosem.

Skoncentrowany na pomocy swoim koreańskim rodzicom, którzy stracili motel przez kryminalne interesy kuzyna Isaaca (David Choe), Danny stara się odnieść życiowy sukces i zadowolić rodzinę, ale niepowodzenia budzą w nim niekończącą się frustrację. Tym większą, że jego młodszy brat Paul (Young Mazino) nie robi praktycznie nic, a ma większego życiowego farta (i powodzenie u kobiet). Cóż, pozostaje wyklinać świat i zajadać stres fast foodem.

Z kolei Amy Lau (gwiazda amerykańskiego stand-upu Ali Wong) to kobieta sukcesu, przynajmniej na papierze. Prowadzi własny biznes, jest zamożna, ma przystojnego męża George'a (Joseph Lee) i śliczną córeczkę June (Remy Holt), a wszyscy mieszkają w wielkim domu rodem z designerskiego katalogu w luksusowej okolicy.

Jednak poziom stresu u Amy z każdym dniem wzrasta do alarmujących rozmiarów. Męczy ją i irytuje wszystko: powiadomienia na smartfonie, small talki, wścibska teściowa (Patti Yasutake), abstrakcyjne rzeźby jej męża, który żyje w cieniu swojego zmarłego ojca-artysty i biznesowe rozmowy z wpływową prezeską Jordan (Maria Bello), których stawką jest przyszłość jej roślinnej firmy i miliony dolarów. Jednak Amy robi dobrą minę do złej gry i uśmiecha się przez zaciśnięte zęby (zwłaszcza że jej rozkochany w mindfulness małżonek jest zaalarmowany jest wiecznym wnerwem).

Kiedy ta dwójka zetknie się ze sobą na drodze i nadepnie sobie na odcisk, rozpęta się chaos. I Danny, i Amy są tak zestresowani i wkurzeni swoją niesatysfakcjonującą egzystencją, że wystarczy im jeden incydent, aby obudzić w sobie potwory. Wystarczy zapamiętać numer rejestracyjny wroga, znaleźć jego adres i obudzić w sobie kreatywność. Zasikanie podłogi w toalecie i "ozdobienie" samochodu obraźliwymi hasłami ("Jestem biedny") to dopiero początek, a bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że tytułowa awantura pochłonie nie tylko ich samych, ale również ich życia i bliskich.

Serial "Awantura" pokazuje prawdę o współczesnych ludziach

"Awantura" rozpoczyna się z przytupem, bo od widowiskowego pościgu na drodze, ale widz potrzebuje czasu, aby wejść w ten cyniczny, serialowy świat. To nie jest bowiem lekka komedia, ale szalony miks czarnego humoru, tragizmu, absurdu, thrillera i psychologicznego dramatu. Dialogi są cięte i nieskończenie zabawne, a kolejne etapy kłótni Danny'ego i Amy to czysta rozrywka, jednak pod powierzchnią kryje się coś znacznie mroczniejszego.

Co? Wściekłość. Rzadko widzimy na ekranie naprawdę wkurzonych ludzi. I Amy, i Danny aż prątkują w*urwem, bo żadne inne (i mniej wulgarne słowo) lepiej nie oddaje ich stanu. Oboje stoją nad przepaścią i jako widzowie od razu dostrzegamy że wystarczy jedno popchnięcie, aby zanurzyli się w chaosie, co zresztą łączy ich z Evelyn z "Wszystko wszędzie naraz". Oscarowa bohaterka Michelle Yeoh ma życiowo bliżej do Danny'ego z klasy robotniczej niż bogatej Amy, jednak poziom frustracji łączy całą ich trójkę.

Ale skąd to wkurzenie? "Awantura" odpowiada na to pytanie poprzez urywki codziennego życia, które są wszystkim bardziej niż znajome. Brak ekonomicznej stabilności, wieczny stres i zalatanie, wysokie oczekiwania i brak zrozumienia bliskich, setki bodźców i ściana naglących powiadomień w smartfonie, oceniające otoczenie i tysiące spraw do załatwienia. Zawsze jest coś, jak powtarzają bohaterowie: zgubiony paragon, który uniemożliwia zwrot zakupów, źle zainstalowane drzwi w garażu, korek na drodze.

A jeszcze są role, w które weszliśmy, a które zaczynają coraz bardziej nas uciskać. Amy ma być opanowaną i spokojną właścicielką małego biznesu, która nigdy się nie denerwuje, wspiera męża, pije smoothie z organicznych warzyw i ma łeb na karku. Danny – przykładnym synem, który pomoże rodzicom, ożeni się z miłą Koreanką i osiągnie życiową stabilizację pod tytułem: rodzina, dom, praca. Problem w tym, że te role obojgu im nie wychodzą (i nie pasują), ale nie wiedzą, co z tym zrobić.

Brzmi znajomo? Owszem. Problem w tym, że współczesna kultura jest nastawiona głównie na naprawianie. Nie denerwuj się, oddychaj głęboko, policz do trzech, zapisz się na terapię, idź na masaż. Przetwórz złe emocje w coś konstruktywnego, odkryj jogę i mindfulness. Brzmi dobrze, ale niektórzy tak fiksują się na byciu uważnymi i optymistycznie nastawionymi do życia, że zaczyna nas to męczyć.

Musimy się wiecznie uśmiechać jak Amy albo udawać, że mamy wszystko pod kontrolą jak Danny, podczas gdy mamy dość uprzejmych rozmów o niczym i wiecznych analiz swoich emocji. Rezultat jest taki, że niektórzy z nas pękają, a inni robią dobrą minę do złej gry. Cały czas stąpamy po kruchym lodzie, bo wystarczy, że stracimy równowagę, a do sieci trafi żenujące wideo z nami w roli głównej albo szef uzna, że jednak nie nadajemy się na wyższe stanowisko.

Steven Yeun i Ali Wong pogrążają się w chaosie

Serial A24 jest ekscytująco wywrotowy: pokazuje bunt przeciwko autoinwigilacji 24 godzinę na dobę. Amy i Danny wchodzą na wojenną ścieżkę, na której puszczają im hamulce i robią rzeczy, których po prostu nie wypada robić. Nie dzisiaj, nie w naszym społeczeństwie. Ich małostkowość irytuje nas coraz bardziej z odcinka na odcinek, ale jednocześnie jest powiewem świeżego powietrza. To zrzucenie maski i wyjście z ram – wolność.

Fenomenalna "Awantura" ze znakomitymi rolami Stevena Yeuna i Ali Wong, którzy pogrążają się w chaosie razem ze swoimi bohaterami, to jazda bez trzymanki. Fantastycznie zrealizowany serial bawi, przeraża, wkurza, ale też otwiera oczy. Pokazuje prawdę, którą staramy się wypierać (odradzają to zresztą terapeuci): czasami warto zanurzyć się w gniewie, aby wyjść na powierzchnię jak nowo narodzony. Czasem trzeba się zbuntować, bo ile można udawać, że ma się wszystko pod kontrolą?