Nie pomógł MOPS, szkoła, ani rodzina. Wszystko, co wiadomo o sprawie katowanego Kamilka
Sprawa 8-letniego Kamilka z Częstochowy
– Jak przyleciał helikopter, to wynosili go na rękach, przelewał się przez ręce, nie ruszał się – mówił w rozmowie z Onetem jeden z sąsiadów, który widział interwencję ratowników medycznych. Na miejscu był też biologiczny ojciec dziecka Artur Topola. To on odnalazł ledwo żywego syna, następnie wezwał pomoc. Jak powiedział "Faktowi", 8-latek przypominał "jedną wielką ranę".
– Nożyczkami cięliśmy ubranie na nim, bo krew z ran poprzysychała. Miał połamane nóżki, niosłem go na rękach do śmigłowca LPR – mówił. W tym samym czasie oprawcy chłopca – jego matka Magdalena B. i ojczym Dawid B. – "trzymali się za ręce i cynicznie śmiali, gdy Kamila zabierał śmigłowiec".
Kamilka uratował jego ojciec
Artur Topola, ojciec katowanego chłopca i jego partnerka Ewa Zawadzka chcieli zabrać Kamila do siebie na Wielkanoc. Wtedy matka chłopca Magdalena B. oszukała ich, że Kamila poparzył wrzątkiem jego młodszy brat, 7-letni Fabian.
"Ma poparzoną buzię, plecy, nogi i ręce" – napisała w wiadomości SMS, do której dotarł "Fakt". Kobieta nie powiedział jednak, czy pozwoli 8-latkowi pójść do ojca na święta. Miała przekonywać, że smaruje go maścią na poparzenia.
Kolejną wiadomość do Magdaleny B. miał wysłać Topola. "Czy Kamil pójdzie do szkoły, skoro jest poparzony?" – zapytał, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Jego partnerka nie mogła zaś doprosić się zdjęć oparzeń 8-latka.
Dlaczego Magdalena B. nie chciała pokazać oparzeń? "Twój mąż powie kuratorce lub zgłosi do MOPS-u" – napisała Zawadzkiej. Dopiero po jej namowach wysłała zdjęcie. To właśnie fotografia ran doprowadziła do interwencji ojca i jego partnerki.
Artur i Ewa przyszli po Kamila następnego dnia. W domu zastali skatowanego chłopca, jego brata Fabiana i Magdalenę B., która chwilę później uciekła z domu. 8-latek miał leżeć na stercie poduszek w zakrwawionej koszuli.
– Madzia opowiada, że Kamil poparzył się w zabawie. Potem, mówi, że przyrodni starszy brat pobił Kamila – opisywał Artur Topola. – Zaduch i smród niesamowity. Piec grzał na całego. Kamil leżał w stosie poduszek jak śmieć – dodał ojciec 8-latka.
Zawadzka próbowała obmyć Kamila, żeby móc zawieźć go do lekarza. – Myliśmy twarz dziecku, ono wyło z bólu – powiedziała w rozmowie z "Faktem". To wtedy Artur zadzwonił na pogotowie, które helikopterem zabrało 8-latka do szpitala.
Rodzicom katowanego 8-latka postawiono zarzuty
35-letnia Magdalena B. i 27-letni Dawid B., zostali zatrzymani przez policję i doprowadzeni do Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. Oboje usłyszeli zarzuty, sąd przychylił się do wniosku o trzymiesięczny areszt dla podejrzanych.
Dawid B. przyznał się do zarzucanych mu czynów. Na koniec miał do wymiaru sprawiedliwości nietypową prośbę – sam poprosił sąd o aresztowanie na 3 miesiące.
– Myślałam, że w mojej pracy już mnie nic nie zaskoczy, ale nie przypominam sobie takiej prośby na rozprawie aresztowej – skomentowała to prokurator Edyta Kubska.
Dawid B. oskarżony jest o próbę zabójstwa pasierba 29 marca, kiedy miał polewać chłopca wrzątkiem i umieszczać go na rozgrzanym piecu. Magdalenie B. śledczy zarzucają narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia i nieudzielenie pomocy.
Jak się okazuje, ojczym Kamilka miał już wcześniej do czynienia z sądem.
W 2003 roku w wieku 7-lat Dawid B. wepchnął do stawu 9-letnią koleżankę. Dziewczynka utonęła. Ostatecznie Sąd Rodzinny w Częstochowie uznał sprawę za nieszczęśliwy wypadek i odstąpił od wymierzenia kary.
"Fakt" podaje, że w dorosłym życiu Dawid B. był karany za rozboje i kradzieże. W 2019 roku wyszedł z więzienia, a rok później poślubił matkę katowanego chłopca Magdalenę B. Kobieta miała jeszcze troje innych dzieci.
Wujek i ciocia chłopca nie udzielili mu pomocy
"Gazeta Wyborcza" ustaliła, że Kamilek mieszkał nie tylko z rodzicami i rodzeństwem, ale również z ciocią, wujkiem i ich dziećmi. Łącznie w ciasnym mieszkaniu przebywało 17 osób. Rodzina miała utrzymywać się z pomocy socjalnej i 500 plus.
"Wszyscy gnieździli się w niewielkim mieszkaniu socjalnym na Stradomiu, peryferyjnej dzielnicy Częstochowy, z innymi krewnymi i ich dziećmi – w sumie 17 osób pod jednym dachem" – opisuje "Gazeta Wyborcza".
Z tego powodu Prokuratura Okręgowa w Częstochowie postawiła zarzuty nie tylko rodzicom chłopca, ale również 45-letniej Anecie J. – cioci chłopca, która mieszkała z nim pod jednym dachem.
"Prokurator zarzucił kobiecie, że ta nie pomogła chłopcu, gdy jego życie i zdrowie było zagrożone. Miała nie reagować, kiedy ojczym dotkliwie bił dziecko i je poparzył" – ustalili dziennikarze RMF FM.
Zarzuty z artykułu 162 paragraf 1 Kodeksu karnego dotyczący nieudzielenia pomocy nieletniemu znajdującemu się w stanie zagrożenia życia, usłyszał również Wojciech J. – wujek chłopca, mąż jego ciotki.
– Mężczyzna został przesłuchany w charakterze podejrzanego, ale nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Mówił, że dużo pracował i mało czasu spędzał w domu – przekazał Interii prok. Piotr Wróblewski z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Za przestępstwo, o które podejrzewani są ciocia i wujek chłopca grożą 3 lata więzienia.
MOPS mógł wiedzieć, że chłopiec był maltretowany
Tuż po interwencji ojciec Kamila przekazał mediom, że informował Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej o przemocy domowej. Urzędnicy potwierdzili, że rodzina była objęta wsparciem pracownika socjalnego od marca 2021 roku.
W czerwcu tego samego roku pracownicy socjalni powiadomili sąd o sytuacji rodziny i złożyli wniosek o zabezpieczenie dzieci w pieczy zastępczej.
Sąd oddalił ten wniosek, ponieważ rodzina nie miała założonej niebieskiej karty i nie było tam wcześniej interwencji, a w sądowej opinii MOPSu nie było informacji świadczących o doświadczaniu przez dziecko przemocy.
W tej sprawie w rozmowie z "Uwagą" TVN wypowiedziała się 29-letnia siostra Kamila.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak. Mówiłam tacie, żeby się zajął tą sprawą, zadzwonił do kuratora, powiedział, co się dzieje. Trudno mu było mówić, więc wzięłam słuchawkę i powiedziałam, że chłopcy są głodzeni, prawdopodobnie przypalani papierosami, bo mają ślady na ciele. Prosiłam, żeby zainterweniowali – powiedziała.
Kobieta przyznała, że sama była ofiarą przemocy i także była przypalana papierosami. Ślady miał mieć także ich brat 7-letni Fabian. Opisała, że zarówno Kamil, jak i jego o rok młodszy brat Fabian bardzo bali się zarówno swojej mamy jak i ojczyma.
– Nie życzę żadnemu dziecku takiej krzywdy, każde dziecko musi mieć kochająca rodzinę. Mam żal do matki Kamila i Fabiana. Taka matka nie powinna mieć dzieci – mówiła w rozmowie z "Faktem".
Kamilek przyszedł do szkoły ze złamaną ręką
Chłopiec nie tylko nie uzyskał pomocy w domu i Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej – nie pomogła mu również szkoła. Chłopiec kilka tygodni przed trafieniem na katowicki OIOM przyszedł do szkoły ze złamaną ręką i pękniętą wargą.
Wychowawczyni Kamila zadzwoniła w tej sprawie do matki chłopca i nakazała jej pilną interwencję lekarską. Następnego dnia chłopczyk miał rękę w gipsie. Matka twierdziła, że potknął się o próg i upadł. Uwierzono w jej wersję.
Dyrekcja placówki w Częstochowie, do której uczęszczał ośmioletni Kamil, twierdzi, że zachowanie chłopca "nie wzbudziło żadnych podejrzeń". Chłopiec miał się uśmiechać i chętnie uczestniczyć w zajęciach.
– Polski system nie jest skoncentrowany na potrzebach dziecka – komentowała to na łamach naTemat.pl psychoterapeutka Joanna Gorczowska. Krytykowała też brak reakcji Ministerstwa Rodziny i Rzecznika Praw Dziecka.
8-letni z Częstochowy jest w ciężkich stanie
Lekarze z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka im. św. Jana Pawła II w Katowicach, którzy opiekują się skatowanym 8-latkiem z Częstochowy, na bieżąco informują o jego stanie.
– Niestety, stan zdrowia Kamilka przez weekend się nie poprawił. Wczoraj chłopczyk musiał przejść kolejny zabieg chirurgiczny – przekazali w poniedziałek.
– Kamilek przez dłuższy czas pozostanie jeszcze w śpiączce farmakologicznej pod opieką personelu Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii – dodali.
Lekarze przekazują, że leczenie skatowanego 8-latka utrudnia choroba oparzeniowa, czyli ciężka reakcja zapalna organizmu na uraz oparzeniowy.
– Kamilek jest wciąż w ciężkim stanie. Dzięki wysiłkom lekarzy udało się usunąć tkanki martwicze oraz położyć przeszczepy skóry na rany oparzeniowe – informują.
Czytaj także: https://natemat.pl/481274,ojczym-8-letniego-kamilka-trafil-do-aresztu-przywitano-go-wyzwiskami