W końcu poczułem "wolność" w elektryku. Tym razem nie wkurzyły mnie nawet zajęte ładowarki

Łukasz Grzegorczyk
04 maja 2023, 12:43 • 1 minuta czytania
Kiedy zdarza mi się jeździć elektrykami, zwykle muszę je trochę usprawiedliwiać. A to przez spadający w oczach zasięg, albo wnętrze, które odstaje od wygórowanej ceny. I nagle wjeżdża Nissan, w którym realne możliwości są bardzo kuszące. Jeśli elektromobilność ma iść w takim kierunku, to całkiem szybko dałbym się przekonać.
Nissan Ariya może przekonać niedowiarków do elektromobilności. Ma niezły zasięg i mnóstwo komfortowego miejsca w środku. Fot. naTemat

Trudno było zgadnąć, czego spodziewać się po tym teście. Nissan pokazał swojego pierwszego elektryka już 14 lat temu, kiedy nikt oficjalnie nie przejmował się za bardzo emisją spalin. Leaf trochę wyrastał ponad epokę, w jakiej przyszło mu debiutować, i zbierał świetne noty. Magazyn "Time" uznał go przecież za jeden z 50 najlepszych wynalazków roku 2009.


Wiadomo, że Japończycy potrzebowali czegoś nowego, żeby dotrzymać kroku w wyścigu. Czasy się zmieniły, a elektryfikacja wyznacza kierunek w motoryzacji. Leaf ma już datę przejścia na emeryturę, ale na salony wjechał zapowiadany od 2019 r. Nissan Ariya. To SUV coupe zaprojektowany od zera z myślą o napędzie na prąd.

Jak wygląda Nissan Ariya?

Ariya wywołał u mnie podobną reakcję, jak Kia EV6, która była pewnym przełamaniem schematu w projektowaniu elektryków. Nissan jest minimalnie krótszy (niecałe 4,6 m) od Volkswagena ID.5, Skody Enyaq iV Coupe czy Tesli Model Y. Próbowałem znaleźć na rynku coś naprawdę podobnego do nowego Nissana, ale poddałem się. A to bardzo na plus dla japońskiej marki, bo ten samochód wygląda naprawdę świeżo.

W ogóle Nissan bardzo dojrzał, jeśli chodzi o planowanie szczegółów designu. Jeździłem niedawno X-Trailem, którego w uproszczeniu możemy nazwać przestronnym, rodzinnym SUV-em. To wielkie, ale nie przerośnięte auto. Widać jednak zasadniczą różnicę – Ariya subtelnie pokazuje bardziej nowoczesny kierunek. Chodzi o dynamiczne linie, zabudowany grill i wzory świateł. Nie każdy to zauważy, ale detale robią tu cały efekt. Ten perłowy niebieski lakier to według mnie najlepszy wybór z dostępnej palety.

Przypatrywanie się z zewnątrz to tylko przygrywka, bo Ariya cały najlepszy efekt skupia we wnętrzu. W elektrycznym Nissanie miejsca jest tyle, że łatka rodzinnego wozu po prostu mu się należy. Przy pierwszym kontakcie urzekła mnie cała deska rozdzielcza – miejscami minimalistyczna, ale świetnie wykończona i funkcjonalna.

Zrezygnowano z tunelu środkowego, co jeszcze potęguje efekt wolnej przestrzeni. Wirtualny kokpit ładnie łączy się ze środkowym ekranem, a dotykowe przyciski umieszczone poniżej wyglądają trochę jak... wyrzeźbione w drewnie. Oczywiście w czymś przypominającym drewno, ale to i tak materiał niezłej jakości. Czy to się sprawdza? O dziwo tak, a byłem mocno sceptycznie nastawiony.

Można się spierać, czy Ariya to półka premium, ale drobne szczegóły przypominają o tym, że projektanci nie bawili się w półśrodki. Wystarczy położyć rękę na dywaniku z tyłu. Ktoś w fabryce musiał twardo postawić na swoim, że nowy Nissan ma kojarzyć się z ponadprzeciętnym komfortem.

Bagażnik w mojej wersji z napędem na przednią oś ma 468 litrów pojemności. W opcji 4x4 miejsce skurczy się do 415 l, ale to i tak przyzwoite możliwości. Tym bardziej że podłogę da się "przebudować" dzięki modułowym rozwiązaniom.

Żeby nie było tak cukierkowo, to ponarzekam na multimedia. Łączenie smartfona poprzez Apple CarPlay działa bez zarzutu, ale gdybym chciał korzystać tylko z funkcji poza tą aplikacją, ikonki wyglądają już nieco archaicznie. A wbudowana w systemie nawigacja wymaga nie odświeżenia, tylko nowego projektu.

Nissan Ariya – moc i zasięg

Bez wdawania się w szczegóły, Ariya nie jest tylko do miejskiej jazdy na sznurku, a wielu kierowcom elektryki kojarzą się z takim ograniczeniem. Sam też tak się czuję w wielu autach na prąd, ale w Nissanie możliwości pozwalają na większą swobodę. To nie jest jeszcze efekt "wow", ale liczby wypadły przyzwoicie.

Przejechanie około 400 km na jednym ładowaniu nie powinno sprawić problemu. Mówimy tu o normalnej jeździe, a nie nerwowym odpuszczaniu gazu w obawie o zasięg. Muszę jednak zaznaczyć, że jeździłem Nissanem w temperaturze powyżej 10 st. C, więc pogoda sprzyjała napędowi, który jak wiadomo, w zimie brutalnie może rozczarować spadkiem możliwości.

Z broszurki dowiedziałem się, że uda mi się przejechać ponad 500 km, ale o tym trzeba raczej szybko zapomnieć, jeśli chcemy korzystać z Nissana, jak z "normalnego" auta. Dokładniej wyglądało to tak, że w mieście zużycie energii udało mi się zbić nawet do 16-17 kWh/100 km. Przy 120 km/h Ariya potrzebuje już około 22-23 kWh/100 km. To dane dla wersji z baterią 87 kWh o mocy 242 KM, momencie obrotowym 300 Nm i z napędem na przednią oś.

W ofercie jest jeszcze Ariya z baterią 63 kWh i mocą 218 KM, ale można mieć też sporo mocniejszą konfigurację z napędem na cztery koła e-4ORCE (bateria 87 kWh, moc 306 KM lub 394 KM). Nissan, którym jeździłem, wydaje się jednak najbardziej praktycznym rozwiązaniem na co dzień.

W czasie jazdy najbardziej zaskoczyła mnie jedna rzecz. Z reguły elektryki nawet ze skromniejszym napędem wbijają w fotel przy starcie. Ariya o mocy ponad 200 KM z gazem w podłodze rusza do setki w niecałe 8 sekund. Jest dynamicznie, ale brakowało mi trochę wrażeń, które znałem z innych aut na prąd o podobnej charakterystyce.

Żeby już skończyć marudzenie, odhaczę jeszcze nieco słabe wyciszenie wnętrza. Przy 120 km/h wydawało mi się, że w środku jest już nieco za głośno. Chciałbym to jednak sprawdzić jeszcze raz z kimś obok na fotelu, bo czasami bywam przewrażliwiony na tym punkcie. Z drugiej strony w elektrykach przyzwyczajamy się do ciszy, więc każdy większy hałas dość łatwo wyłapać.

Nie da się za to nie zauważyć, jak Ariya świetnie odzyskuje energię w czasie jazdy. W tym elektryku naprawdę wiele zależy od kierowcy, co widać po wskazaniach na wirtualnym kokpicie. Warto korzystać z dostępnych trybów jazdy i funkcji e-pedal, która praktycznie zwalnia nas z hamowania. Samochód wytraca prędkość za każdym razem, kiedy odpuścimy pedał gazu. Każdy, kto spróbuje jazdy samochodem na prąd, prędzej czy później musi się z tym zaprzyjaźnić, bo znacząco wpływa to na wydajność.

Ile kosztuje Nissan Ariya?

Patrząc na chłodno – nie jest tanio, ale to po prostu efekt dzisiejszego rynku i fakt, że elektryki nie są autami na każdą kieszeń. Ceny startują od 219 900 zł (wersja z baterią 63 kWh). Mój testowany egzemplarz z mocniejszą baterią i wersją wyposażenia "Evolve" to wydatek prawie 295 tys. zł. Ariya w prawie 400-konnej opcji to już w ogóle inne półka. Koszt dochodzi wtedy do prawie 340 tys. zł.

Liczby z cennika dla wielu osób mogą być nie do przeskoczenia, ale jest też dobra wiadomość. Jeśli już ktoś naprawdę uprze się, żeby takiego Nissana postawić w garażu, raczej nie poczuje się oszukany względem jakości czy wydajności. Warto wziąć pod uwagę od razu większą baterię, bo to podstawa do spokojniejszych przelotów na dłuższym dystansie.

Ariya kupił mnie przede wszystkim komfortem i napędem, który zachęcał do wyjazdu w trasę. Z praktycznego punktu widzenia, to raczej nie jest auto dla singla czy dwójki osób, bo najlepiej sprawdzi się w rodzinie z dziećmi. Japończycy zrobili kawał solidnego SUV-a, który powoli spycha elektrycznego Leafa do historii. W zamian dostajemy coś, co powoli może zmieniać podejście do jazdy na prądzie w Polsce.

A granice w elektromobilności przesuwane są coraz wyraźniej. Za chwilę przecież wyjedzie na drogi jeszcze Volkswagen ID.7, który ma pokonywać nawet 700 km na jednym ładowaniu. Czekamy, żeby ponownie mile się zaskoczyć.

Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku oraz Instagramie.