Incydent pod Bydgoszczą zatajony przed Morawieckim? Jest reakcja wojska

Mateusz Przyborowski
11 maja 2023, 08:12 • 1 minuta czytania
Mateusz Morawiecki twierdzi, że o pocisku, który spadł w lesie w Zamościu pod Bydgoszczą, dowiedział się pod koniec kwietnia. Tymczasem do incydentu miało dojść już w grudniu, ale wojsku nie udało się znaleźć obiektu. Zatajono tę sprawę przed premierem? Do tematu odniósł się szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Mateusz Morawiecki Fot. Stanislaw Rozycki / REPORTER

W środę Mateusz Morawiecki został zapytany o to, kiedy dowiedział się o incydencie w lesie pod Bydgoszczą i "dlaczego śledztwo zostało wszczęte tak późno". – Dowiedziałem się o tym incydencie wtedy, kiedy poinformowałem o tym. To było pod koniec kwietnia, kilka dni przed końcem kwietnia, w środku tygodnia – odparł szef rządu.


Morawiecki przez kilka miesięcy nie wiedział o pocisku pod Bydgoszczą?

Jego wypowiedź może więc świadczyć o tym, że nie wiedział, iż rakieta w podbydgoskim Zamościu spadła już w grudniu 2022 r., a tak wynika z ustaleń RMF FM. Teraz do sprawy odniósł się gen. Rajmund Andrzejczak, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

W rozmowie ze stacją wojskowy przekonuje, że informował o incydencie swoich przełożonych. I to szybko. – Wtedy, kiedy miało to miejsce – doprecyzował.

Dopytywany o konkretny termin, gen. Andrzejczak nie chciał podać żadnej daty. Zaapelował jedynie, by poczekać, aż "prokuratura skończy swoje dochodzenie i wtedy będziemy mieli oficjalną wersję". – Proszę zapytać pana premiera, pana ministra. Ja robię to, co mam w zakresie swoich obowiązków – dodał wojskowy.

Zatajono informację przed premierem?

Jak informowaliśmy w naTemat, wcześniej Morawiecki sam powiązał incydent pod Bydgoszczą z rakietą z 16 grudnia 2022 roku. – Istnieją przesłanki, by połączyć to znalezisko z informacją, którą powzięły nasze służby już w zeszłym roku, a co do której byliśmy w kontakcie z sojusznikami, wiążącej się z incydentem z grudnia – mówił 28 kwietnia podczas wizyty w Zielonej.

I dodał: – W trakcie tego incydentu samoloty F-35 i nasze samoloty zostały poderwane we właściwym czasie i we właściwy sposób, by śledzić trajektorię tego sprzętu, rakiety, która znalazła się nad terytorium RP.

Jak pisaliśmy w naTemat, polskie służby śledziły co prawda obiekt, ale w okolicach Bydgoszczy straciły go z oczu. Wojsko prowadziło też poszukiwania, ale nie mogło znaleźć pocisku m.in. z powodu potężnych śnieżyc. Do zderzenia rakiety z ziemią doszło natomiast około 2 km od miejsca, w którym jej szczątki pod koniec kwietnia zostały odnalezione przez przypadkową osobę.

Według RMF FM wojsko, wbrew obowiązkowi, nie powiadomiło też prokuratury o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez niezidentyfikowany obiekt. "Wygląda to tak, jakby polska armia zlekceważyła ten incydent albo chciała go ukryć" – czytamy.

Przypomnijmy, że sprawa od początku wzbudzała kontrowersje, bo służby długo nie informowały o tym, co wydarzyło się w lesie w Zamościu pod Bydgoszczą. Poza lakonicznym komentarzem Zbigniewa Ziobry nikt z polskich władz nie przekazywał żadnych informacji, co tylko potęgowało szereg spekulacji.

W komentarzach eksperci wskazywali, że pocisk mógł być elementem wyposażenia polskiej armii, która przypadkowo zrzuciła go podczas ćwiczeń. Jak się okazuje, scenariusz ten prawdopodobnie się nie potwierdzi.

Z ustaleń Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych wynika, że na Polskę spadł radziecki pocisk manewrujący Ch-55. Oznaczałoby to, że został wystrzelony z rosyjskiego samolotu i przyleciał do nas zza wschodniej granicy, bo w polskiej armii nie ma tego uzbrojenia ani na wyposażeniu, ani w magazynach.