Stylowy facet nosi kolczyki. Męska biżuteria to już nie dyskretna bransoletka albo mafijny łańcuch

Helena Łygas
11 czerwca 2023, 07:16 • 1 minuta czytania
Zaczęło się nieśmiało, bo od upierścienienia męskich palców sygnetami. A któż nie chciałby się poczuć jak dziedzic czy tam lord? Kilka lat później wybiegi tygodni mody męskiej zapełniły się naszyjnikami, wisiorkami i broszkami. I tak powoli, powoli, choć już nie tak nieśmiało biżuteria dla mężczyzn zaczyna wchodzić do mainstreamu. I być może tam już zostanie.
Wygląda na to, że trend noszenia męskiej biżuterii wreszcie przebił się do mainstreamu fot. Invision/Invision/East News

Biżuteria to, za Słownikiem PWN, "drobne przedmioty wyrabiane ze szlachetnych metali i drogich kamieni, lub z ich imitacji, służące jako ozdoba stroju". O płci noszącego Słownik milczy, a jednak desygnatem biżuterii są w naszej kulturze błyskotki dla pań. 


I to do tego stopnia, że jeśli już jakiś jej element przeznaczony jest w zamyśle producentów dla panów, wymaga dopisku "męska", i to mimo że biżuteria męska za szczególnie "męską" nie uchodzi.

No, może poza trzema wyjątkami: obrączka - emblemat człowieka statecznego, ułożonego pater familias, ostatecznie: posiadacza małżonki zazdrosnej.

Bransoletka - ALE ma być męska: twarda jak stal (nierdzewna), a do tego skóry, rzemienie, opcjonalnie jakieś linki żeglugi wielkiej, żadnych tam błyskotek, koralików.

Kajdan - bo cię stać (i jesteś groźnym samcem alfa).

Poza tym, biżuteria dla mężczyzn broni się (albo raczej: nie budzi zdziwienia) subkulturowo. Poważny MC, lub chociaż wanna be raper zamiłowania do brylantów wstydzić się nie musi. Podobnie zresztą jak mniej lub bardziej kalifornijski surfer naszyjnika z rafii. 

Męskie-niemęskie

Tymczasem może i cesarzowi trzeba oddać, co cesarskie, ale już ponowoczesna moda żąda odrzucenia stereotypowych atrybutów płci.

Od ubiegłego roku w natarciu jest zaś biżuteria dla mężczyzn, której zaczęło pojawiać się na wybiegach tyle, że kolekcje męskie, w których nie ujęto żadnego elementu biżuteryjnego, stanowiły mniejszość. 

Jak potężny i bezprecedensowy jest to trend, pokazuje fakt, że po raz pierwszy w 77-letniej historii domu mody Dior doszło do współpracy pomiędzy dwoma oddzielonymi dotychczas departamentami. Chodzi o Dior Homme i dział zajmujący się projektowaniem biżuterii. Propozycje Diora były raczej stonowane w kwestii "płciowości" ozdób - z otwieranymi medalionami na długich łańcuszkach przypominającymi książeczki (nawiązujące do leitmotivu kolekcji - powieści "W drodze" Jacka Kerouaca).

Ale już włoski dom mody Fendi poszedł o dwie długości basenu dalej, proponując panom wielkie, błyszczące broszki, których nie powstydziłaby się nawet najbardziej ekscentryczna i przedpotopowa ciotka.

Sygnet nierodowy

Ofensywa biżuterii męskiej definiowanej przez płeć noszącego zaczęła się jednak wcześniej. Kilka lat temu do łask wróciły pierścionki, a może raczej pierścienie, bo ich pierwsze, męskie, nieśmiałe wcielenia przypominały raczej sygnety.

Nagle faceci zauważyli, że kawałek metalu może nie tyle ujmować, co dodawać męskości. Szczypta szlachectwa z nutka łobuza, co to pięścią jedynkę wybije. 

Oburzonym wymysłami projektantów mody doradza się jednak dać na wstrzymanie, bo i trend jest ze wszech miar pozytywny. I to nie tylko dla producentów biżuterii, którzy mają okazję poszerzyć swoje strefy wpływów zodiakalnych fashion victims. 

Z prostego powodu. Biżuteria to przyjemność. Błyskotka podobna do auta czy zegarka. Skromna (lub: nie) a cieszy. Bo i wszyscy jesteśmy do pewnego stopnia srokami - ot, ewolucja - lubimy jak się błyszczy i mieni. Tymczasem z tej prostej przyjemności mężczyźni latami byli wykluczani. 

I to mimo że historycznie biżuteria nie jest bynajmniej domeną kobiet. I nie chodzi nawet o spinki do mankietów czy inne szpilki do krawatów. 

Chłopaki z perłami

Sznury pereł na męskiej szyi w Indiach były zarezerwowane dla niektórych, co szlachetniejszych rodów. Z kolei gdyby spróbować znaleźć "chłopaka z perłą", zostałby nim nikt inny jak William Szekspir, który na zachowanych portretach z epoki nosi kolczyki.

Perła miała należeć do jego kochanki, jednak bardziej prawdopodobne wydaje się, że dramaturg po prostu dbał o wizerunek. Pomijając już, że perły po prostu bardzo lubił.

Podobnie zresztą jak inne kamienie szlachetne - i to na tyle, że jego twórczość doczekała się już analiz literaturoznawczo pod tym kątem. Wynika z nich, że to właśnie o perłach wspominał najczęściej, choć zdradzał też zamiłowanie do brylantów, rubinów i agatów. 

Współczesnym chłopakiem z perłą (ale i z gitarą) jest dziś bez dwóch zdań Harry Styles - od naszyjników aż bo okazały perłowy kolczyk, którym zachwycały się redaktorki czasopism modowych. Co ciekawe, rzeczony kolczyk do złudzenia przypominał ten szekspirowski.

Za tym elementem jego stylizacji, podobnie zresztą jak za boami z piór, błyszczącymi kombinezonami czy różowym futrem, które sprawiły, że 29-latek uchodzić dziś za jedną z najlepiej ubranych postać w show-biznesie, stoi inny Harry - stylista Harry Lambert. Człowiek, który mimo 36 lat na karku, przeniósł estetykę stawiającej na zacieranie różnic między płciami Generacji Z do mainstreamu. 

Bo i męskość nie wymaga wcale "płaszcza i szpady", tak jak kobiecość nie wymaga różu i tiulu. Różnica jest tu jednak taka, że o tym ostatnim wiadomo od dawna, zaś męskość emancypuje się z okowów stereotypów od niedawna.

Z kolczykami u mężczyzn tak to już w ogóle jest, że powracają co kilka, a może raczej co kilkanaście lub też kilkadziesiąt sezonów.

W latach 90. każdy szanujący się boysband - od Backstreet Boys, przez N Sync aż po nasze swojskie Just 5 - musiał mieć na stanie zakolczykowanego członka, a najlepiej kilku. W N Sync jednym z nich był nikt inny jak Justin Timberlake, który nosił wówczas kolczyki z pokaźnych brylantów.

Wisiorek typu "jesteś moja"

Oprócz wspomnianego już aspektu czerpania przyjemności z posiadania błyskotek (lub po prostu rzeczy ładnych i wartościowych) i niewspomnianego jeszcze aspektu, jakim jest potrzeba podkreślenia indywidualizmu i wyróżniania się z tłumu szarych koszulek i białych koszul jest coś jeszcze.

Biżuteria od początku istnienia bazowała na symbolach. Bywała amuletem, jak choćby popularne i dziś symbole ręki Fatimy, tzw. złego oka, o krzyżykach i medalikach nie wspominając.

Często symbolizowała i podkreślała więzi - medaliony z puklami włosów ukochanej osoby, czy popularne w XVIII wieku miniaturowe obrazy oka kochanka, czy kochanki umieszczane w złotej oprawie. Tego typu ozdoby nie były bynajmniej zarezerwowane tylko dla kobiet.

Poza tym są i symbole ogólniejsze - popularne kilka lat temu znaki nieskończoności, melancholijne półksiężyce, znaki zodiaku czy banalne serduszka.

Współczesne trendy biżuteryjne mocno polegają właśnie na wszelkiego typu symbolach. Te zaś mają to do siebie, że silnie oddziałują na wyobraźnię i to często niezależnie od kultury - a już na pewno od płci - odbiorcy.

I to kolejny aspekt przyjemności związanej z noszeniem błyskotek, który odkrywają dziś powoli panowie - oczywiście, jak to z trendami bywa, w pierwszej kolejności ci młodsi. Ale skoro moda wcisnęła już rurki pakerom z siłki i różowe koszule biznesmenom, być może uda się i z perłami i naszyjnikami.

Wyrzeczenie w imię braterstwa

W 1930 psycholog John Carl Flugel pisał o przemianie męskiego wizerunku, która dokonała się w XIX wieku i przetrwała przez kolejny. Nazwał ją "Wielkim Męskim Wyrzeczeniem" nawiązując do ujednolicenia strojów "stosownych" dla panów - od mundurów po garnitury.

W tym samym czasie w modzie damskiej nieustannie coś się zmieniało - feria barw, deseni, krojów. Panowie poszarzeli, chociaż jeszcze w XVII wieku stroili się wcale nie mniej niż kobiety i nie stronili od biżuterii (mowa oczywiście o grupach uprzywilejowanych społecznie).

Co było podłożem tej zmiany? Zdaniem Flugela przede wszystkim hasła, które stały za rewolucją francuską, a więc równość i braterstwo. Zacieranie różnic klasowych wymagało odejście od ekstrawagancji i pokazywania statusu społecznego poprzez strój.

Wyróżnianie się z tłumu w XXI wieku nie nosi już w sobie aspektu klasowego. To po prostu potrzeba indywidualizmu. Może i żyjemy w globalnej wiosce, ale miło być jej barwnym ptakiem, a nie "jednym z".

I owszem, może posłużyć do tego właściwie każdy element garderoby, ale biżuteria ma w sobie paradoksalnie mniej ostentacji niż, dajmy na to, różowy garnitur (chyba że ktoś marzy o gigantycznych łańcuchach). I nikt biednemu nosić jej nie zabroni.

Czytaj także: https://natemat.pl/408667,ile-ubran-polacy-kupuja-rocznie-i-gdzie-trafiaja-ubrania-z-kontenerow