"To nie był incydent". Były szef Straży Granicznej zadał kluczowe pytanie ws. śmigłowców

Dominika Stanisławska
03 sierpnia 2023, 12:18 • 1 minuta czytania
Były szef Straży Granicznej gen. Dominik Tracz uważa, że "to nie był incydent". Według niego białoruskie śmigłowce nad Polską miały zadania do wykonania. Gdzie była w tym czasie Straż Graniczna i MON?
Białoruskie śmigłowce nad Polską. Brak reakcji MON i Straży Granicznej. Fot. East News/ SOPA Images

Jak powiedział gen. Dominik Tracz w komentarzu udzielonemu Wirtualnej Polsce, według niego białoruskie śmigłowce nad Polską "to nie był incydent". Zdaniem eksperta "przy tak dużym nasyceniu ludzi i sprzętu procedury musiały zadziałać" – dodał.


Białoruskie śmigłowce nad Polską, co robi MON i Straż Graniczna?

O tym, że białoruskie śmigłowce pojawiły się nad Białowieżą, cała Polska dowiedziała się nie od Ministerstwa Obrony Narodowej, a od okolicznych mieszkańców.

– Jestem zasmucony tym, co się stało. Jak można dowiadywać się od mieszkańców o pojawieniu się białoruskich śmigłowców? Szczególnie że wymiana informacji między Strażą Graniczną a Dowództwem Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych, w tym z obroną przeciwlotniczą, była zawsze bardzo dobrze poukładana. Przy tym nasyceniu ludzi i sprzętu procedury musiały zadziałać. Chociażby są oznaczenia GPS, na podstawie których można kontrolować, gdzie dany obiekt aktualnie się znajduje – powiedział w komentarzu dla Wirtualnej Polski gen. Dominik Tracz.

We wtorek tj. 1 sierpnia po Polsce rozeszła się informacja, że nad Białowieżą latają białoruskie śmigłowce. O poranku Ministerstwo Obrony Narodowej zaprzeczyło tym informacjom, ale w sieci od razu zaczęły pojawiać się twarde dowody na obecność obcych wojsk na terytorium Polski. Dopiero o 19.25 MON potwierdził, że rzeczywiście doszło to "incydentu" z udziałem białoruskich śmigłowców.

Jak mówili wtedy wojskowi "według przekazanych informacji strona białoruska prowadzi rutynową działalność w rejonie przygranicznym po swojej stronie z użyciem statków powietrznych (loty szkoleniowe). Były to najprawdopodobniej dwa śmigłowce Mi-8 oraz bezzałogowiec".

Generał Dominik Tracz uważa, że Centrum Operacji Powietrznych mogło mieć informacje z radarów, które nie wykryły obecności białoruskich śmigłowców lub opierały swoją wiedzą na informacjach od innych służb.

"Oni wykonywali zlecone im zadania"

"Gdzie były patrole Straży Granicznej, które miały pilnować granicy" pyta gen. Tracz i dodaje, że "funkcjonariusze SG mają przecież wieże obserwacyjne i pojazdy, którymi poruszają się wzdłuż granicy. Jeśli technika radarowa w tym przypadku – ze względu na wysokość lotu – nie potwierdziła obecności maszyn, to na pewno zawiódł czynnik ludzki" zauważa.

Według niego "Straż Graniczna do 500 metrów w górę widzi, co nadlatuje. Śmigłowiec ma jedną cechę: maszyna nie jest bezszelestna. Zbliżanie się jej można wyłapać z poziomu już 3-4 kilometrów".

Z relacji jednego ze świadków zdarzenia, Sławomira Przygockiego, który opisał wszystko dziennikarzom OKO.press, Straż Graniczna wiedziała o wszystkim już we wtorek rano i nic z tym nie zrobiła. Na pytanie zdane przez dziennikarzy rzecznik prasowa Straży Granicznej Anna Michalska powiedziała, że "za ochronę przestrzeni powietrznej odpowiada MON".

Według gen. Dominika Tracza "białoruscy piloci wlecieli na głębokość 2-3 kilometrów w głąb Polski i przebywali w powietrzu kilkanaście minut, to nie jest incydent. A oni wykonywali zlecone im zadania. Jakie? Tego nie wiemy. Gorzej, że uprzedzali polskie służby o tym, że się pojawią w ramach ćwiczeń. A jeśli uprzedzali, to przecież już wcześniej wiedzieliśmy, że mogą testować, co my z tym zrobimy. A nie zrobiliśmy nic"