Rosyjskie bombowce nad terytorium NATO. Pilna interwencja duńskich myśliwców
O prowokacji informuje holenderski MON. Jak wskazano w komunikacie, Rosjanie wlecieli na terytorium NATO bombowcami strategicznymi Tu-95. Te w kodzie NATO nazywane są "Niedźwiedziami".
Kiedy zaobserwowano maszyny, podjęto decyzję o poderwaniu samolotów F-16, które wystartowały z bazy lotniczej Volkel. Dzięki interwencji dwa rosyjskie bombowce zostały przechwycone nad terytorium Danii.
Bombowce Rosji nad terytorium NATO już kolejny raz
To kolejna prowokacja ze strony Rosji z użyciem samolotów, do której doszło na terenach NATO. Podobna sytuacja miała miejsce w lutym i kwietniu, a także w lipcu. Jak pisaliśmy w naTemat, miesiąc temu do interwencji zmuszeni byli piloci brytyjskiej armii.
Należące do Royal Air Force myśliwce Typhoon, które stacjonują w Estonii, wzbiły się w powietrze w celu "przechwycenia samolotu rozpoznawczego rosyjskich sił powietrznych". Ten leciał w międzynarodowej przestrzeni powietrznej kontrolowanej przez NATO, w towarzystwie dwóch myśliwców.
Do podobnej interwencji doszło także w kwietniu, kiedy poderwane zostały maszyny brytyjskie oraz niemieckie. Wówczas to niemiecka armia poinformowała, że dwa rosyjskie samoloty wojskowe SU-27 i Ił-20 przeleciały nad Morzem Bałtyckim. Interweniowały myśliwce Eurofighter.
Prowokacje również w przestrzeni powietrznej Polski
Do prowokacji w przestrzeni powietrznej doszło także na terytorium Polski. Za te odpowiadała Białoruś, blisko związana z Rosją.
Ostatnia sytuacja miała miejsce na pograniczu, w rejonie Białowieży, gdzie mieszkańcy byli świadkami tego, że nad ich głowami przeleciały dwa białoruskie śmigłowce.
Do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej doszło także w grudniu, kiedy na terytorium Polski wleciała rakieta. O tej miało wiedzieć wojsko, które nawet prowadziło poszukiwania, ale te zakończyły się fiaskiem.
Sprawa wyszła na jaw dopiero pod koniec kwietnia, kiedy przypadkowa osoba znalazła rakietę w lesie pod Bydgoszczą.
Sprawę reakcji polskiej armii na prowokacje ze strony wschodnich sąsiadów komentował w naTemat.pl generał Roman Polko, który wprost mówił, czemu mają służyć takie zabiegi. Jak wskazał, celem jest sprawdzenie reakcji Polaków.
– Trudno sądzić, że to nie prowokacja. Biorąc pod uwagę, że w dzisiejszych czasach każdy dysponuje GPS-em, który ma nawet w zegarku, raczej się nie spodziewam, że piloci śmigłowców nie widzieli granicy. Na dodatek trzeba pamiętać, że granica między Polską i Białorusią jest bardzo dobrze widoczna z góry, bo przecież jest tam płot. Śmigłowce ewidentnie poleciały po to, żeby sprawdzić, czy ktoś da im znak ostrzegawczy. Ale nie dał – komentował w naTemat gen. Roman Polko.