Mogłem przejechać tę trasę elektrykiem. Wybrałem Opla w dieslu i wygrałem... święty spokój

Łukasz Grzegorczyk
29 sierpnia 2023, 11:04 • 1 minuta czytania
To był dający do myślenia test. Tydzień z Oplem w dieslu może nie brzmi jakoś pociągająco, ale to dobra okazja, by po raz kolejny docenić... wolność w motoryzacji. Ten samochód okazał się do bólu skuteczny. Mam z nim tylko jeden problem.
Spieszmy się doceniać diesle. Ten Opel to dowód na to, że za szybko chcemy się pożegnać z tymi silnikami. Fot. naTemat

W tym samym czasie mogłem jeździć elektrykiem, który rozpędza się do setki w trzy sekundy. Serio mogłem. W motoryzacyjnym kalendarzu miałem jednak Opla i uparcie czekałem na ten test, bo diesla zaczynam traktować z sentymentem.


Przypomniałem sobie, jak się jeździ autem, w którym można poczuć… święty spokój. A dokładnie tego potrzebowałem w trasie, którą wymyśliłem na test nowej Astry.

Nie będzie oczywiście o samym silniku, bo kolejna przygoda z Oplem miała mi trochę odczarować tę markę. Nie będę owijał w bawełnę – kojarzyła mi się z nudą i trzeszczącym plastikiem. Crossland X, którym jeździłem cztery lata temu, może był oszczędny, ale... nijaki. Ciekawiej było w absurdalnie mocnym jak na Opla Grandlandzie X.

Prawdziwą rewolucją okazał się Mokka – mocno cyfrowy, odświeżony, taki pasujący do współczesnych miejskich corssoverów. Coś dla młodego kierowcy. Ale kiedy parę miesięcy temu pod naszą redakcją zagościła nowa Astra, powiedziałem: to jest naprawdę perełka, jeszcze w czerwonym kolorze! Odsyłam was do tego testu poniżej.

Czytaj także: https://natemat.pl/448414,nowy-opel-astra-to-nie-tylko-piekne-ale-i-solidne-auto

W nowych Oplach zmieniło się praktycznie wszystko. Znaczek marki, kokpit, trudno się przyczepić, że coś tu ewidentnie nie wyszło. W podobnej klasie z zewnątrz spodobał mi się tak ostatnio chyba tylko Peugeot 308. To zresztą prawie identyczne w proporcjach wozy – Astra jest minimalnie dłuższa (prawie 4,4 m) i wyższa (niecałe 1,5 m). Na szerokość to też symboliczna przewaga Astry (prawie 1,9 m).

A jak to wygląda? Bardzo miejsko, a jednocześnie nie sprawia wrażenia typowego mieszczucha. Oczywiście charakteru dodają mu popularne współcześnie dodatki, jak światła LED w ciekawych wzorach.

Ja jestem jednak fanem wnętrza, które przez lata najbardziej potrzebowało odświeżenia i wyszło to wzorowo. Rozsądnie dobrano proporcje między miękkimi materiałami i plastikiem. Sercem do obsługi samochodu jest wygodny dotykowy ekran. Ale już na przykład klimatyzacją możemy sterować sobie prawdziwymi przyciskami. I to jest wciąż wielki plus!

W czasie jazdy korzystałem głównie z funkcji Apple CarPlay i to chyba jedyna rzecz, przy której postawię znak zapytania. System parę razy rozłączył mi telefon bez powodu, ale już po chwili przywracał działanie aplikacji. Nie rozgryzłem, co było powodem, ale co ciekawe, lepiej działało to bezprzewodowo niż z kabla.

Miejsca z przodu mi nie brakowało. Moja pasażerka też nie narzekała, nawet nie odsunęła fotela do końca i przejechała 400 km bez bólu pleców. Z tyłu wygląda to nieco gorzej, ale jeszcze bez tragedii. Żeby wszystkim było w miarę wygodnie, osoby z przodu muszą wtedy pójść na mały kompromis w położeniu siedzeń.

422 litry pojemności bagażnika to taki uczciwy rozmiar. Do codziennego użytku wystarczy na pewno, a sprawdzi się też na krótki wypad. Chociaż jak przez kilka dni zamieniałem w nim różne rzeczy, to najłatwiej było układać torby z zakupami. Z większymi walizkami może być kłopot.

Astra w dieslu oznaczała tylko jedno: planujemy trasę, porządną trasę. Kręcenie się nawet pod miastem nie miało sensu. Zaplanowałem więc drogę przez cztery województwa i cel był prosty. Chciałem przede wszystkim sprawdzić, ile nowa Astra przejedzie bez tankowania.

Jednostka 1.5 o mocy 130 KM nie zapowiada oszałamiających osiągów. Do setki rozpędza się ponad 10 sekund, ale w prawdziwej jeździe dane z broszurki trochę się rozmywają. Nawet w trybie "eco" Opel był po prostu żwawy.

Bałem się trochę, że wyprzedzanie może okazać się wyzwaniem, ale to auto nie jest z tych, które zamulają. To nie jest tylko nudny diesel. A można przełączyć się nawet w tryb "Sport", gdzie jest jeszcze ciekawiej. Choć rzecz jasna ze sportem nie ma to nic wspólnego.

To jak z tym tankowaniem? No właśnie... praktycznie mogło go nie być. Zrobiłem jedno zdjęcie, na którym wirtualny kokpit zarejestrował mi 963 km trasy. Mój zasięg wynosił wtedy jeszcze 170 km. Startowałem oczywiście z pełnym zbiornikiem.

Te dane pokazują mniej więcej mój realny wynik. Wykręciłem prawie 1200 km z 52-litrowego baku. Moje spalanie wahało się od 4,6 do 5,2 l. To była normalna jazda – dynamicznie w mieście, 140 km/h na autostradzie. W każdym razie w ogóle nie myślałem o tym, żeby przemieszczać się oszczędnie.

Może trudno w to uwierzyć, ale jestem praktycznie pewny, że lepszy wynik jest możliwy. Trzeba tylko trochę sprytniej operować gazem. 1300 km? Zaryzykowałbym tezę, że Astra dałaby radę, ale już z pewnymi ograniczeniami w użyciu gazu. Nie ma co się licytować, bo i tak uważam, że ten diesel okazał się do bólu skuteczny.

W skrócie: poczciwy diesel znowu zdał egzamin. Nie chce mi się wkładać kija w mrowisko na elektromobilnym podwórku, ale test Opla trochę mnie sprowokował. Kiedy widzę takie liczby jak wyżej, to po prostu czuję za kółkiem psychiczny komfort.

Dlatego nowa Astra dała mi do myślenia. Mógłbym ją zatankować pod korek i bez dolewania dojechać z Warszawy do Zagrzebia, Monachium czy Belgradu. Pełen spontan. I ten wspomniany święty spokój.

Naprawdę nie chcę być złośliwy, taka podróż elektrykiem też jest możliwa. Ale jednocześnie stresująca i kłopotliwa. Pomijam koszty, bo musielibyśmy liczyć na podstawie rodzaju i mocy ładowarek, a zużycie baterii to też wróżenie z fusów. Chodzi mi tylko o fakt, że te nieszczęsne spaliny wiążą się z wolnością i wygodą.

A prąd z PLANOWANIEM, do którego wciąż nie jesteśmy przyzwyczajeni. Elektromobilność jeszcze długo nie będzie u nas synonimem wolności na drodze i jest to po prostu brutalna prawda.

Ale Astra w dieslu to nie tylko oszczędność. Przez tydzień sprawdzałem ją w różnych warunkach i już wiem, że to bardzo uniwersalne auto. Jest dość sztywno zawieszone, na serii ciasnych zakrętów nie wyczułem w zasadzie żadnych przechyłów. Pozwala też błyskawicznie zawinąć się w ciasnej uliczce. To zestaw cech, z którymi nową Astrę trudno zaszufladkować.

Cena też wydaje się sensowna. Mój Opel w wersji wyposażenia Elegance kosztował 143 300 zł. Tańsza będzie nieco skromniejsza opcja Business Edition za 137 800 zł i na tym oferta dla diesla się kończy. To koszty podstawy, możecie przecież "dobudować" swoją wymarzoną Astrę po swojemu.

Powiedziałbym nawet, że patrząc na rynek, za tego diesla wychodzi... względnie tanio. Astra w hybrydzie plug-in to już wydatek rzędu 175 000 – 205 000 zł w zależności od konfiguracji. Ale to już nie będzie taki bezkompromisowy długodystansowiec. Wiadomo też, że zapowiedziana jest Astra w pełni elektryczna, jednak tutaj cennika jeszcze nie znamy.

Z czym mam problem, jak pisałem na początku? Wyłącznie z faktem, że testowałem już w zasadzie... auto niszowe. Diesel znalazł się na marginesie, a producenci kuszą nas kolejnymi pojazdami na prąd.

Wszystko fajnie, tylko czy nie za szybko? To, że Astra w dieslu jest jeszcze w ofercie, traktuję w kategoriach niespodzianki. A za chwilę sporadycznego przywileju, bo w prąd idziemy bezkompromisowo. Brakuje mi w tym rozsądnego złotego środka, bo za dieslem (i w ogóle silnikami spalinowymi) wszyscy zatęsknimy.

Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku oraz Instagramie.