Ziobro ze wstydu powinien zapaść się pod ziemię. 5 kompromitacji wokół zatrzymania Sebastiana M.

Anna Dryjańska
05 października 2023, 17:07 • 1 minuta czytania
Za drogo, za późno – tak można podsumować cyrk, jaki zafundował nam Zbigniew Ziobro, który teraz wystawia pierś do orderu w uznaniu jego zasług dla pojmania Sebastiana M., podejrzanego o spowodowanie głośnego wypadku drogowego na A1. Mierny to szeryf, który chwali się tym, co społeczeństwu należy się jak psu miska. Co następne? Minister-prokurator ogłosi w błysku fleszy, że potrafi zrobić wdech – wydech?
Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie Zjednoczonej Prawicy. fot. Grzegorz Ksel/REPORTER

– Proszę się rozejść! Tu nie ma nic do oglądania! – krzyczy do ludzi Frank Drebin, stróż prawa z kultowej komedii z lat 80. "Naga broń", gdy za jego plecami odbywa się malownicza kanonada eksplozji w sklepie z fajerwerkami.


W tej scenie z powodzeniem mógłby zagrać Zbigniew Ziobro, pod warunkiem że zrobiono by jedną, małą zmianę: wannabe szeryf z uśmiechem niezmąconym chaosem rozgrywającym się za jego plecami wskazywałby na siebie, mówiąc "Ja! Jestem wspaniały. Patrzcie na mnie".

Tyle że to nie jest komedia, tylko horror. Nie film, a rzeczywistość. 16 września wieczorem w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego trzy osoby – Martyna, Patryk i ich 5-letni syn Oliwier – spłonęły żywcem w Kii, wbitej w barierę po spotkaniu z Sebastianem M., kierowcą BMW, który z publicznej drogi zrobił sobie prywatny tor wyścigowy. Pędził z prędkością ponad 250 kilometrów na godzinę.

Kompromitacja 1: Policja i prokuratura puszczają wolno kierowcę BMW

Auto ze szczątkami nieszczęsnej rodziny jeszcze nie ostygło, gdy policja i prokuratura bez żadnego trybu puściły wolno 32-letniego właściciela palarni kawy. M. odebrano tylko prawo jazdy. Oficjalnie miał status świadka. A więc żadnego zatrzymania. Żadnego dozoru policyjnego. Żadnego zakazu opuszczania kraju. 

W komunikatach organów ścigania z pierwszych dni po wypadku tragedię na A1 sprowadza się do niezrozumiałego zachowania kierowcy Kii, który z "nieustalonych przyczyn" wjechał w barierę, a potem miał z bliskimi jeszcze więcej pecha, bo ich auto zmieniło się w kulę ognia. O tym, że kilkaset metrów dalej zatrzymało się rozbite BMW, ani słowa. 

Kompromitacja 2: Milczenie służb o kierowcy BMW

Gdyby nie Bandyta z Kamerką i inni internauci, w tym świadkowie tragedii na A1, którzy nagrali moment zdarzenia sprzętem zainstalowanym w swoich autach, nie wiadomo, czy bliscy ofiar mieliby szansę na ustalenie prawdy. I nie wiadomo również, kto jeszcze miałby nieszczęście spotkać na drodze błyskającego światłami władcę szos Sebastiana M.

Internet zaczął buzować od teorii na temat zadziwiającego zachowania organów państwa, które prześcigały się w wydawaniu kuriozalnych komunikatów o tragedii. Pojawiły się hipotezy, że kierowca BMW to krewny wysoko postawionych policjantów z łódzkiej drogówki (o tym samym nazwisku) albo posła PiS. Osobliwie formułowane zaprzeczenia policji i prokuratury tylko podsycały plotki. 

Opinia publiczna wrzała z oburzenia, a Sebastian M. cieszył się wolnością. 21 września interpelację do ministra Mariusza Kamińskiego w sprawie śmierci rodziny złożyła lokalna posłanka Hanna Gill-Piątek z klubu Koalicji Obywatelskiej. Pytania nadal pozostają bez odpowiedzi.

Kompromitacja 3: Ziobro "daje cynk" M.

Po blisko dwóch tygodniach od tragedii na A1 w sprawę zaangażował się medialnie Zbigniew Ziobro. Przed kamerami ogłosił, że Sebastian M. usłyszy zarzuty dotyczące spowodowania śmierci trzyosobowej rodziny z artykułu 177 Kodeksu karnego, czyli nieumyślne spowodowanie wypadku

Srogie rumakowanie Ziobry skończyło się tak, jak mogłaby przewidzieć każda osoba, która potrafi dodać dwa do dwóch, a więc nawet rezolutny czterolatek: kierowca BMW, który dostał cynk od samego prokuratora generalnego, że przyjdą po niego funkcjonariusze, zwiał za granicę, zanim zapukali do jego drzwi.

Szok i niedowierzanie? Jeśli już, to tylko dla Ziobry, który w ostatnich dniach kampanii wyborczej postanowił przekonywać publikę, że wcale nie jest – użyjmy jego własnego terminu – miękiszonem

Prokuratura okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim 29 września wydała list gończy za M. Tymczasem były szef CBA Paweł Wojtunik postawił na X hipotezę w sprawie dalszego rozwoju sytuacji. "Zakład, że sprawca katastrofy z A1 zostanie zatrzymany i dowieziony do prokuratury w świetle fleszy tuż przed wyborami? Medialnie ogłosi to oczywiście Prokurator Generalny – kandydat w wyborach do Sejmu…" – napisał Wojtunik.

Gdyby miał rację, wynikają z tego dwa podstawowe wnioski. Pierwszy: Ziobro nie jest głupi. Drugi: celowo się "wygadał" licząc na ucieczkę podejrzanego, by z zatrzymania M. zrobić sobie darmowy spot wyborczy w odcinkach. Darmowy – warto dodać – dla niego, bo przecież za działania służb płacą podatnicy. Czyli my. Za sam konwój eskortujący kierowcę BMW zapłacimy 40 tys. zł.

Kompromitacja 4: M. ucieka służbom w Turcji

Następne dni to gorączkowe starania funkcjonariuszy, by złapać podejrzanego o spowodowanie wypadku na A1. Komendant główny policji powołał specjalną grupę poszukiwawczą. 

Jak się okazało, było blisko, by służby ujęły go w Turcji. Na przeszkodzie stanęły opóźnienia związane z formalnościami. Sebastian M. uciekł, zanim zielone światło dla jego zatrzymania wydało tureckie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. 

Kierowca BMW znowu znika. Na szczęście dla bliskich ofiar, chyba robi kiepski risercz. Wybiera się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które – jak zapewne jest przekonany – nie mają umowy o ekstradycji z Polską. Zatrzymuje się w Dubaju. Ale przepisy w ostatnich miesiącach się zmieniły.

4 października arabscy policjanci wparowali do pokoju hotelowego Sebastiana M., który wydawał się być bardzo zaskoczony tym, że tym razem dziki rajd, śmiertelnie groźny dla innych kierowców i pasażerów, nie skończy się jak zwykle – bezkarnie.

Zbigniew Ziobro ogłasza wielki sukces. Łatwo wyrazić go w liczbach. Sebastian M. został zatrzymany 18 dni później i ponad 4 000 kilometrów dalej niż powinien. Kierowca BMW może zostać skazany na pozbawienie wolności od 6 miesięcy do 8 lat.

Kompromitacja 5: przed wyborami rząd PiS puszcza oko do bandytów drogowych

Kara, która może czekać Sebastiana M., jeśli sąd uzna, że spowodował śmierć w płomieniach trzyosobowej rodziny, jest mniejsza niż ta, która grozi zuchwałemu złodziejaszkowi za kradzież trzech batoników. Tak, zgadza się. Więcej grozi za zwinięcie łakoci, niż za pozbawienie człowieka życia autem (art. 177 Kk). Być może dlatego Ziobro, wtórując pełnomocnikowi rodziny ofiar, polecił rozważenie zmiany kwalifikacji czynu na zabójstwo z zamiarem ewentualnym.

Czym jest "zuchwała kradzież" przeczytacie TUTAJ>>

Jak to możliwe, że w Polsce batonik może być ważniejszy niż człowiek? To jeden z żenujących absurdów, które do naszego prawa od 1 października wprowadził… kto? Tak, zgadliście, właśnie on, wannabe szeryf Zbigniew Ziobro.

Sprawę opisuje prof. Mikołaj Małecki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor bloga Dogmaty Karnisty. A to tylko jeden ze zwiędłych kwiatków poutykanych w Kodeksie, które kłócą się z poczuciem prawa i sprawiedliwości na najbardziej podstawowym poziomie. Paradoks? Przez ostatnie 8 lat można się było przyzwyczaić.

Wreszcie last but not least, rząd Zjednoczonej Prawicy przed wyborami postanowił przytulić do zestresowanej perspektywą utraty władzy piersi kierowców, którzy niekoniecznie łamią prawo tak spektakularnie, jak M., ale również narażają innych uczestników ruchu na śmierć lub ciężkie obrażenia. Punkty karne za drogowe bandyctwo będą znikać już po roku, a nie dwóch latach od uiszczenia grzywny.

Ofiary zwykłych wypadków? Cóż… Za to gdy znowu coś wybuchnie, konferencję prasową zwoła Zbigniew Ziobro, strażnik batoników. I tak to się będzie kręcić do wyborów 15 października.

Czytaj także: https://natemat.pl/450961,tak-ziobro-pomaga-ofiarom-przestepstw-ksieza-radza-jak-zostac-katolikiem