Dlaczego ludzie nie wierzą w oficjalną wersję ws. śmierci Borysa? Podważają ją nawet kryminolodzy

Łukasz Grzegorczyk
08 listopada 2023, 11:54 • 1 minuta czytania
Sprawa poszukiwań Grzegorza Borysa budziła emocje w całej Polsce. Policja po 17 dniach znalazła ciało, potwierdzono też tożsamość 44-latka. Po reakcjach w sieci widać jednak, że ludzie nie wierzą w oficjalną wersję wydarzeń w tej sprawie. Dlaczego Polacy podważają ustalenia śledczych? Oto kluczowe wątpliwości.
Dlaczego są wątpliwości ws. wersji śledczych po znalezieniu ciała Grzegorza Borysa? Fot. WOJCIECH STROZYK/REPORTER, PIOTR HUKALO/EAST NEWS

Grzegorz Borys przez ponad dwa tygodnie był najbardziej poszukiwanym podejrzanym w Polsce. To sprawa, która przypominała obławę na Jacka Jaworka – mężczyznę, który według śledczych w 2021 roku w Borowcach koło Częstochowy zastrzelił brata, bratową i 17-letniego bratanka.


Jaworek, jeśli w ogóle jeszcze żyje, pozostaje nieuchwytny. W przypadku Borysa akcja zakończyła się znalezieniem ciała w zbiorniku wodnym Lepusz. Służby potwierdziły jego tożsamość, ujawniono wyniki sekcji zwłok mężczyzny. Tyle że spora część opinii publicznej w ogóle nie wierzy w oficjalne ustalenia.

"Policyjna szopka"

W sieci pod artykułami o Borysie mnożą się komentarze z wątpliwościami. Chodzi przede wszystkim o fakt, że ciało znaleziono na terenie, który przez cały czas był pod okiem służb.

"Dwa tygodnie zajęło im dojście do tego faktu, że mógł wejść do wody. Dwa tygodnie robienia z człowieka Rambo, straszenia mieszkańców Trójmiasta" – czytamy pod tekstem na łamach jednego z portali.

"Pies, który wskazał trop przy tym bajorku, powinien dostać medal. Było to 20 października. Mam nadzieję, że nie będą teraz kręcić, że dopiero co się utopił" – zauważył kolejny internauta. Inni piszą o "policyjnej szopce", albo że "ta sprawa śmierdzi na kilometr".

Wątpliwości ws. śmierci Grzegorza Borysa

Kolejna kwestia to oficjalny przekaz ws. możliwych przyczyn zgonu mężczyzny.

Bezpośrednią przyczyną śmierci Grzegorza Borysa było utonięcie – przekazała prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Jak dodała, "na skroniach ujawnione zostały dwie rany od postrzału z broni pneumatycznej, prawdopodobnie na sprężony gaz, niemające związku ze śmiercią". Ponadto z informacji przekazanych przez prokuratorkę wynika, że "w trakcie sekcji na przedramionach, udach i szyi natrafiono na płytkie i powierzchowne rany cięte". W ocenie śledczych są to rany "charakterystyczne dla osób podejmujących próby samobójcze".

Wersję śledczych podważają jednak kryminolodzy. Rozmawialiśmy o tym z dr. Pawłem Moczydłowskim, kryminologiem i byłym szefem polskiego więziennictwa. Podkreślił on, że "nie jest w stanie wyobrazić sobie" sekwencji wydarzeń, która może wynikać z przedstawionych informacji.

– Tragikomiczna i absurdalna jest dla mnie desperacja, z jaką miał dążyć do samobójstwa. Gdyby chciał, zrobiłby to wcześniej, a nie ganiając po lasach, gubiąc wybiórczo przedmioty, komórkę czy plecak. Rzucano granatami hukowymi, by wypłoszyć go z jam? To brzmi absurdalnie – ocenia Moczydłowski w rozmowie z Rafałem Badowskim.

Dalej ekspert podał kolejne wątpliwości: "Po co wychodził kilkaset metrów od domu, jak mógł po prostu zastrzelić się w mieszkaniu? Cała sprawa śmierdzi i czuć, że podejmowano różne zabiegi, mające sprawić, by informacja wyglądała tak, jak dziś podana przez prokuraturę".

Z kolei były negocjator policyjny, publicysta oraz nauczyciel akademicki Dariusz Loranty w rozmowie z "Faktem" skomentował wersję, że Grzegorz Borys zastrzelił się w wodzie.

– Nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Owszem, zdarzają się takie cuda, że desperat mógł się zastrzelić przy wodzie, bo zastanawiał się nad wyborem śmierci. Być może zabił się w tym miejscu, bo tutaj dopadł go największy kryzys. Ale nie wierzę w ten plan – tłumaczył gazecie.