Fani "Bridgertonów" pokochają "Łowczynie". Seksu jest tu co prawda mniej, ale zadbano o inny aspekt

Zuzanna Tomaszewicz
13 listopada 2023, 21:52 • 1 minuta czytania
"Bridgertonowie" wywołali swego czasu potężny sztorm na morzu fascynacji kinem kostiumowym. W oczekiwaniu na kolejny sezon widzowie hitu Netfliksa mogą (ba, nawet powinni) zanurzyć się w fabule adaptacji nieukończonej powieści Edith Wharton zatytułowanej "Łowczynie". Serial opowiada o tzw. dolarowych księżniczkach, które próbują zaistnieć na brytyjskich salonach końca XIX wieku, gdzie panuje nieznośny wręcz tradycjonalizm. Ekranowa historia zabawowych Amerykanek ma w sobie wiele z feministycznej twórczości Sofii Coppoli, ale i bałaganiarskiej "Plotkary".
"Łowczynie" ("The Buccaneers") to serial, który pokochają miłośnicy "Bridgertonów" Fot. kadr z serialu "Łowczynie"

"Łowczynie" (RECENZJA BEZ SPOILERÓW)

Dramaty kostiumowe są urzekające, zwłaszcza dla damskiej widowni, ponieważ pod płaszczykiem przebrzmiałych norm społecznych, a także bogatej scenografii i nienagannych manier, mierzą się z tematem kobiecej opresji. Elementy stricte historyczne pozwalają odbiorczyniom zachować pewien dystans – scenariusz nie bierze pod uwagę współczesnych form ucisku (tych zrodzonych z kapitalizmu), natomiast poszukuje symbolicznych powiązań między tym, z czym kobiety mierzyły się kiedyś, a z czym mierzą się dziś.


Produkcje przedstawiające m.in. czasy regencji i "wieku pozłacanego" pełnią zatem rolę pewnego eskapizmu, który bawi się motywem walecznej księżniczki w ciasno zasznurowanym gorsecie i stawia jako punkt wyjścia kobiecą podmiotowość (w czasach, kiedy kobietom starano się tę podmiotowość odbierać).

Serial "Łowczynie" ("The Buccaneers") zabiera nas do lat 70. XIX wieku, kiedy dziewczętom urodzonym w nowobogackich amerykańskich rodzinach (nouveau riche) odmawiano wstępu do nowojorskiej socjety. W tamtych czasach Amerykanki wżeniały się utytułowane europejskie rody oddając bogactwo w zamian za prestiż. Zwłaszcza małżeństwa z brytyjskimi arystokratami postrzegano jako sposób na podniesienie swojego statusu społecznego.

Główne bohaterki adaptacji prozy Edith Wharton ("Wiek niewinności") wybierają się zatem do Anglii, by dołączyć do londyńskiego sezonu towarzyskiego, w tym balu debiutantek. Nan, Lizzy, Jinny i Mabel, a także ich zamężna przyjaciółka Conchita, próbują odnaleźć się w świecie zdominowanym przez mężczyzn i zamkniętym w ramach konserwatywnej arystokracji. Na wyspach Amerykanki uchodzą za dobrą inwestycję, którą z trudem da się okiełznać i przygotować do roli posłusznej żony. Coś za coś.

Fabuła serialu Apple TV+ koncentruje się przede wszystkim na losach Nan, która podobnie jak Elizabeth Bennet z "Dumy i uprzedzenia" Jane Austen jest oczytanym wolnym duchem. Dziewczyna wpada w oko dwóm mężczyznom, którzy tak jak ona pragną zerwać się z patriarchalnej uprzęży.

Dolarowe księżniczki jak u Sofii Coppoli

Dotąd na platformie streamingowej ukazały się trzy odcinki "Łowczyń", po których można śmiało stwierdzić, że tytuł z Kristine Froseth ("Szukając Alaski") w roli głównej ma w sobie ten sam błysk co "Bridgertonowie" Netfliksa. Oba seriale poruszają tematykę ślubnych łowów, arystokrackich uprzedzeń, walki o status i miłosnych uniesień, aczkolwiek ten o dolarowych księżniczkach robi to wszystko w mniej baśniowym tonie. Nie mówię, że lepszym, gdyż wszystko zależy od gustu.

Osoby, którym brakowało w "Bridgertonach" powagi oraz bardziej rozbudowanych portretów psychologicznych postaci, odnajdą je w "Łowczyniach". Na ekranie więcej czasu poświęca się temu, jak bohaterki (bohaterowie w sumie też) radzą sobie z oczekiwaniami, jakie kładą na ich barkach matki, ojcowie i społeczeństwo, niż gorącym romansom i idącym z nimi w parze scenom seksu.

"Łowczynie" są dla młodych kobiet tym, czym "Ania, nie Anna" od Netfliksa była dla nastolatek. Feminizm w przystępnym wydaniu. Reżyserskie trio – Charlotte Regan, Richard Senior i Susanna White – pochyla się nad Nan i jej przyjaciółkami z empatią godną Sofii Coppoli.

Poprzez zabawę kostiumami, muzyką (w odcinkach przewijają się kawałki Taylor Swift, Phoebe Bridgers i Olivii Rodrigo) i scenografią filmowcy zacierają granicę między przeszłością a teraźniejszością (tak jak w sekwencji, w której Kirsten Dunst zakłada w "Marii Antoninie" trampki Converse). Czemu służy ten zabieg? Myślę, że taka decyzja artystyczna została podyktowania chęcią powiedzenia młodym odbiorczyniom: "Owszem, te dziewczyny urodziły się w innych czasach, ale są takie jak wy".

"Łowczynie" ze scenerią przywodzącą na myśl prace Laury Knight i Thomasa Girtina, a także z czułym, lecz nieprzesadnie dramatycznym aktorstwem, są serialem dla ludzi, którzy od czasu do czasu lubią napawać się pięknem, jaki niesie ze sobą smutek. Scenariusz dzieła nie jest pozbawiony bystrych żartów i luźniejszych dialogów, ale bywa też do bólu melancholijny.

Kostiumowy serial Apple TV+ boryka się z problemami pokroju "Plotkary". Bohaterowie wchodzą sobie w słowo, co z narracyjnego punktu widzenia tylko dokłada im kłopotów. Wiele spraw dałoby się wyjaśnić w jednej rozmowie, gdyby był na nią czas. Ale czego nie robi się dla dramaturgii?

"Łowczynie" to smakowity kąsek dla dziewczyn i kobiet znudzonych kinem faworyzującym tzw. male gaze (męskie spojrzenie). Popularnością nie dorówna raczej "Bridgertonom", gdyż bliżej mu do szarawej rzeczywistości niż kolorowej fantazji.