To biali boją się "innych". Ktoś widział film, w którym rodzina z Azji boi się ducha Amerykanina?
Po sieci od niedawna krąży krótkie nagranie, w którym występujące osoby wyśmiewają sposób, jaki Hollywood ma zwyczaj pokazywać w swoich filmach kraje arabskie.
W tym trwającym zaledwie niecałą minutę filmiku udało się uchwycić chyba wszystkie check-pointy na liście stereotypowych sposobów na przedstawienie tego regionu świata przez Amerykanów.
Mamy więc arabskie melizmaty muzyczne – mawwāl w akompaniamencie charakterystycznych dźwięków gitary do opisu:
"W tle słychać kobiecy śpiew, gdy główny bohater błądzi po pustyni. Kamera robi zbliżenie na przeżuwającego pokarm wielbłąda i kobietę zakrywającą chustą twarz, patrzącą centralnie w obiektyw. Obraz delikatnie faluje, co pokazuje panujący skwar. Przypadkowy arabski mężczyzna zagaduje do protagonisty słowami: Witaj, przyjacielu. Banalnie napisana, czarnoskóra postać pojawia się na ekranie tylko po to, by powiedzieć coś śmiesznego, jak: Cholera, jest gorąco. Czuję się jak R. Kelly w Disneylandzie".
Mamy 2024 rok i wiemy, że taka sekwencja scen to tylko umowność, powtarzalny schemat, do którego przywykliśmy, więc nie wytrąca nas – widzów – ze strefy komfortu. Podobnie jest z niektórymi potworami w amerykańskim kinie. Patrząc na historie ich klasycznych horrorów (lub takich, które przynajmniej przebiły się do mainstreamu), można dojść do wniosku, że gdyby nie "Laleczka Chucky" czy diabelskie opętania i knowania antychrystów (jakie mieliśmy np. w "Egzorcyście" lub filmie "Omen"), największym zagrożeniem dla Amerykanów byłyby głównie duchy, strzygi i nieumarli innych kultur. Oczywiście mowa jedynie o filmach grozy. W prawdziwym świecie największym zagrożeniem dla Amerykanów są inni Amerykanie i ich rasizm, gargantuiczne nierówności społeczne, łatwy dostęp do broni palnej i fentanyl.
Popkultura Stanów Zjednoczonych ma jednak długą tradycję szukania (a niekiedy wręcz kreowania) zagrożeń w "tych innych" – przedstawicielach "obcych" kręgów kulturowych, innych wyznań, innych społeczności. To oczywiście zrozumiałe – coś, czego nie znamy, budzi nasz lęk, ale też intryguje, a więc przyciąga uwagę.
Znajdźcie mi lepszy fundament, na którym można budować historię grozy, niż tajemnica, niedopowiedzenia, a niekiedy też... uprzedzenia.
W Hollywood wiedzieli o tym dobrze już w latach 30. ubiegłego wieku. To na tamten okres przypada początek kinowej ery "potworów" studia Universal Pictures, które przez ponad dekadę z powodzeniem nawiedzały kina, strasząc widzów.
Drakula był hrabią z z Transylwanii – chociaż jego postać została wymyślona przez pisarza Brama Stokera już w 1897 roku, dopiero adaptacja jego powieści z 1931 roku znacząco przyczyniła się do prawdziwej nieśmiertelności tej postaci.
Jak pisaliśmy o tym we wcześniejszym artykule, Stoker przy nadawaniu swojej postaci rodowego nazwiska "Dracula" miał inspirować się historyczną postacią Włada III Palownika, zwanego też Drakulą. Był to pochodzący z Transylwanii w XV wieku brutalny hospodar Wołoszczyzny, który miał lubować się w nabijaniu swoich wrogów na pal.
Idąc jednak dalej – mało kto wie, że pierwsze wzmianki o likantropii, zmiany człowieka w wilka, sięgają jeszcze starożytności. Jak podaje National Geographic: "W starożytnej Grecji wiara w wilkołactwo była związana z kanibalizmem i arkadyjskim kultem Zeusa Lykajosa. Uważa się, że bogu składano ofiary z ludzi. Jednak Grecy wierzyli, że osoba, która zjadła wówczas ludzkie mięso, zamieniała się w wilka".
Historia o wilkołaku, czyli stworze symbolizującym zwierzęcą naturę człowieka i strach, że ta bestia przejmie nad nim kontrolę, trafiła do kin w 1935 roku za sprawą obrazu "Wilkołak z Londynu".
Tytułowy bohater, zanim został "zarażony" likantropią, był brytyjskim botanikiem. Został jednak ugryziony przez tajemniczą postać podczas swojej wyprawy do Tybetu.
Siedem lat później nakręcono nową wersję "Wilkołaka" – wtedy bestia w ludzkiej skórze przybyła razem... z cygańskim taborem.
Oczywiście nie sposób nie wspomnieć też o mumii, a właściwie ciążącej na niej klątwie. Z perspektywy czasu to wręcz niesamowite, że forma pochówku i oddania czci zmarłym starożytnej kultury ostatecznie stała się popkulturowym straszydłem, nadrukiem na koszulkę (sam mam jedną!), a nawet – jak pokazuje fakt istnienia takiego zespołu, jak The Mummies – żartem.
Kto wie, czy jeżeli wcześniej sami się nie unicestwimy, też kiedyś sami nie staniemy się podobnym nadrukiem na koszulce? Słowiańskie duchy chłopów, powstające z błotnistych pól o świcie, by prześladować współczesnych potomków dawnej szlachty – widzę ich oczami wyobraźni.
Ktoś mógłby założyć, że poruszany temat dotyczy jednak filmów sprzed blisko 100 lat. Warto jednak przypomnieć, że jeszcze w latach 80. ogromną popularnością cieszył się film "Duch" w reżyserii Tobe'a Hoopera (z czasem doczekał się on nawet miana dzieła kultowego).
Widz śledził wtedy losy rodziny, która zamieszkała w nawiedzonym domu. Powodem ich nieszczęścia był natomiast fakt, że fundamenty ich nieruchomości powstały na indiańskim cmentarzu (ale będąc szczerym, czy nie tym właściwie są całe Stany Zjednoczone?).
Wymieniony wcześniej stwory – Drakula, Mumia czy Wilkołak – powracają jednak raz po raz na ekrany kin. Pomimo faktu, że horror nieraz bazuje na responsywności względem "aktualnych" społecznych lęków. Oczywiście w celu skuteczniejszego straszenia widza.
W 2016 roku Aja Romano, autorka serwisu informacyjnego Vox.com, zwracała uwagę w swoim tekście, że właśnie w tym roku Amerykanie najbardziej bali się różnych form "inwazji". Twórcy horrorów zdawali się to wykorzystywać.
Romano stwierdziła wtedy, że filmy takie jak "Nie oddychaj" i "Hush" miały "bezpośredni związek z polityką Stanów Zjednoczonych". To wtedy swoje premiery miały takie filmy, jak "Sala strachu", gdzie grupka punkowców musi zmierzyć się z bandą neo-nazistów, czy "Lament", który "wyraźnie zajmował się ksenofobią i lękami zrodzonymi z niezdolności do komunikowania się ponad podziałami kulturowymi i językowymi".
"Wszędzie, gdzie spojrzało się na horror z tego roku, szalały w nim kulturowe lęki, które ukształtowały globalny wzrost nacjonalistycznej polityki, niezależnie od tego, czy była to paranoja wyhodowana z religijnego szaleństwa ('Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii'), czy byli to bogaci biali mężczyźni przejmujący władzę poprzez autorytaryzm i przemoc klasową ('Noc oczyszczenia: Czas wyboru'), czy strach przed apokalipsą ('10 Cloverfield Lane')" – zauważyła Romano.
Mimo to, już w 2017 roku do kin powróciła... nowa "Mumia" z Tomem Cruisem. Biały człowiek znów musiał stawić czoła złu z innego kraju i innego czasu.
Gdzie te duchy kolonizatorów?
To dało mi do myślenia, że... o wiele ciężej jednak wskazać przykłady horrorów, w których to rdzenni mieszkańcy np. Indii lub Azji muszą uporać się z np. duchem katolickiego księdza albo białego kolonizatora. Postanowiłem dowiedzieć się, skąd taka dysproporcja w prezentowaniu miejsca pochodzenia i cech kultowych jako tła dla ekranowych "potworów" w horrorach rodem z Hollywood a w produkcjach innej narodowości. Odpowiedzi na to pytanie udzieliła mi kulturoznawczyni, prof. UAM dr Magdalena Kamińska.
– Na początek warto zaznaczyć, że orientalizm jest tu częścią szerszego problemu – źródłem grozy w gatunkowym horrorze jest wszelka, nie tylko wschodnia Inność (np. starożytność/tradycyjność czy motywy wywodzące się z Południa, jak zombie) – tłumaczy moja rozmówczyni.
Prof. Kamińska zauważa też, że orientalizująco i egzotycznie jest w tych konkretnych filmach pokazywany również np. katolicyzm, który zwykle stoi po "dobrej" stronie (postaci księży egzorcystów).
– Tak więc egzotyka w horrorze to klasyczny pharmakon: zarówno zagraża, jak i ratuje przed zagrożeniem. Jest to na pewno stereotypizacja, ale niekoniecznie prosty rasizm. Ze Wschodu przybywają zarówno demony (np. Pazuzu), jak i Jezus Chrystus (ex oriente lux)" – mówi prof. Kamińska.
Dodaje też, w amerykańskim horrorze robi się szczególnie ciekawie przy dotykaniu tematu antagonizmów Czarnych i Białych – od "wybielenia zombie" (warto pamiętać, że nazwa "Zombie" została użyta po raz pierwszy w literaturze popularnej przez Williama Seabrooka już w 1929 roku w jego książce "The Magic Island" w kontekście haitańskich obrzędów VooDoo – przyp. aut.) poprzez "Lśnienie", "Zieloną milę" i "Candymana" aż do "Get out!".
– W tym przypadku rasizm nie jest tylko sztafażem, tylko konfliktem, który przenika to społeczeństwo aż do kości i w zasadzie je ufundował (abolicja i wojna secesyjna) – mówi prof. Kamińska.
Skąd więc ta wspomniana wcześniej dysproporcja w kulturowej "reprezentacji"?
W lokalnych kinematografiach grozy rzadziej działa to odwrotnie pewnie głównie dlatego, że poza nielicznymi wyjątkami (Japonia, Korea) tego gatunku jest tam znacznie mniej. Nie zawsze też czytamy pewne metafory: np. atomowa Godzilla (i wiele innych "technologicznych" potworów) w J-Horrorze to symbol zagrożenia, które przybyło właśnie z Zachodu. Ale znalazłabym też przykłady dosłownie jak potworne zakonnice w japońskim nunsploitation.
Co jednak ciekawe, jeszcze więcej przykładów takich produkcji jest w stanie wymienić moja kolejna rozmówczyni – Monika Stolat, dyrektorka festiwalu Splat!FilmFest.
Takie filmy powstają cały czas, choć fabularnie są bardziej zakamuflowane i nieoczywiste. Wiele z nich pokazujemy na naszym festiwalu kina gatunkowego Splat!FilmFest. Świetnym przykładem jest "Wściekłość Grace" ("Raging Grace") opowiadająca o nielegalnej emigrantce z Filipin, pracującej jako sprzątaczka w starej angielskiej rezydencji. To mocny horror, który między wierszami przemyca komentarz społeczny na temat sytuacji nielegalnych i niewidzialnych imigrantów. W innym festiwalowym filmie "Robactwo" ("Vermines") niczym w klasycznym „monster movies” zagrożeniem są jadowite pająki, atakujące francuskie blokowisko, symbolizujące tak naprawdę problem rasizmu i wykluczenia społecznego.
Stolat zauważa też, że nawet jeżeli zagrożeniem dla bohatera są przedstawicie krajów tzw. egzotycznych, to w ostatecznym rozrachunku często właśnie biały człowiek jest symbolem zła, którego nieszczęście jest konsekwencją jego działań. Jako przykład podaje włoski "Holokaust kanibali" z 1980 roku, w reżyserii Ruggero Deodato.
Stolat uważa, że to "jedno z najbardziej wyrazistych, kontrowersyjnych i skandalicznych dzieł w historii kina". Powodem może być z pewnością realistyczne przedstawienie pożarcia grupy amerykańskich antropologów przez plemię kanibali w dżungli.
– Niestety, wielu widzów interpretowało film dosłownie: dzicy tubylcy mordują i pożerają niewinnych Amerykanów. W rzeczywistości Deodato stawia pytanie, czy to 'krwiożercze dzikusy są barbarzyńcami', czy może raczej przedstawiciele tzw. cywilizowanego świata sztuki i nauki są większymi potworami – kwituje Stolat.
Żółte niebezpieczeństwo
Oczywiście temat "złego orientu" pojawiał się nie tylko w horrorze. Jak pisaliśmy o tym wcześniej w naTemat, w Hollywood dotykało to także innych gatunków filmowych.
"Azjatyckie postacie we wczesnych dniach Hollywood pojawiały się głównie w formie rasistowskich klisz, albo jako tajemniczy, groźni złoczyńcy, albo jako śmieszne karykatury, takie jak pan Yunioshi"– słusznie zauważa Kira Schacht, autorka "What Hollywood movies do to perpetuate racial stereotypes" na stronie dw.com.
Mowa tutaj m.in. o takich postaciach jak Ming Bezlitosny (grany przez Charlesa Middletona), główny antagonista w filmie "Flash Gordon" z 1936 roku, czy diaboliczny Fu Manchu (w tej roli Boris Karloff) z "The Mask of Fu Manchu" z 1932 roku – będący uosobieniem wszystkich lęków białego człowieka przed "żółtym niebezpieczeństwem" (mowa o "yellow perill" – poglądzie z XIX wieku, który funkcjonował w m.in. Stanach po emigracji chińskiej ludności, głównie taniej siły roboczej, do USA, gdy obawiano się, że "obcy" zabiorą miejsca pracy i zniszczą status quo zachodniego świata).
W lipcu 2023 roku Maja Mikołajczyk, autorka naTemat, pisała o tym, że "Klątwa Ju-On" to obok "Ringu" jeden z najpopularniejszych japońskich horrorów. Co ciekawe, oba te filmy zostały "zamerykanizowane".
Tym samym "lęki z Dalekiego Wschodu" stały się inspiracją dla twórców ze Stanów, przyczyniając się do wzrostu popularności J-Horroru wśród widzów z Zachodu.
Nieco więcej o J-Horrorze pisze dr Krzysztof Brenskott w "Polisemii" – czasopiśmie naukowym antropologów literatury Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Do gatunku J-Horroru można zaliczyć specyficzny rodzaj horrorów, powstających od początku lat 90. XX wieku, najpierw na terenie Japonii, a później również w innych krajach azjatyckich. Choć często pisze się o J-Horrorze jak o gatunku, to jednak należy pamiętać o tym, że J-Horror nie jest gatunkiem per se, a raczej ruchem, który narodził się we wczesnych latach 90 w Japonii i obejmował dzieła kinowe, jak też telewizyjne, które łączyła podobna tematyka.
W swojej analizie dr Brenskott podkreśla, że to nie przypadek, dlaczego większość filmów z tego gatunku dzieje się w miastach wykorzystując "miejski strach związany z megalopolis" i ściera ze sobą metafizykę (świat duchów) z technologią (świat rzeczywisty).
"To właśnie w Tokio najłatwiej pokazać ludzką samotność i alienację współczesnego społeczeństwa" – zauważa dr Brenskott.
O co tyle... krzyku?
Dlaczego więc obecnie niektórzy filmowi twórcy kontynuują kulturowe stereotypy w horrorach? Powodów, jak widać, jest wiele, ale uważam, że nie należy wykluczyć też prostego (aczkolwiek potężnego) czynnika, jakim jest... siła kapitalizmu.
Wszakże podane wyżej tytuły są już z nami tak długo, że stały się markami. A dobrze rozpoznawalna marka staje się gwarantem sukcesu produktu. Kilka lat temu odwiedzałem swojego serdecznego kolegę w jego rodzinnych stronach – Rumunii. Spytałem go wtedy, czy nie przeszkadza mu i jego rodakom, że Transylwania to popkulturowe epicentrum klasycznych potworów na czele z hrabią Drakulą.
Zaśmiał się tylko i odpowiedział, że nikt nie bierze tego do końca na serio, bo to po prostu reklama sprzyjająca branży turystycznej. Jakiś czas później to on odwiedził mnie w Polsce. Przywiózł wtedy ze sobą drobny upominek.
Była to mała buteleczka "transylwańskiego napoju" wysokoprocentowego Draquila, z podobizną Beli Lugosiego (aktora wcielającego się w księcia Drakulę w latach 30.) na opakowaniu.
Potraktowałem to jako puentę jego wcześniejszej wypowiedzi.
Czytaj także: https://natemat.pl/504883,od-rasizmu-po-glowne-oscary-hollywood-juz-wie-ze-nie-wszyscy-sa-biali