Nowy Macan będzie już tylko elektryczny. A oto dlaczego dalej warto kupić starego, tego spalinowego
Na początek mały disclaimer: to nie będzie taki typowy test Macana, bo… takich było już od groma. Także w naTemat.pl. Bo Macan, którego tak często widujecie na polskich drogach, ma już… 10 lat. Tak, trafił na rynek w 2014 roku.
Po drodze mieliśmy jakiś milion liftingów, dzięki czemu – z grubsza – Macan wygląda jak auto z drugiej dekady XXI wieku, a nie technologiczny staruszek. Ale de facto – to nadal Macan pierwszej generacji, co widać po starych zegarach za kierownicą (ale fajnych!), ale już na przykład tunel środkowy przypomina ten z Cayenne'a. Kilka lat temu był tu miliard przycisków, co można zobaczyć w teście podlinkowanym ponad tym akapitem.
W każdym razie druga nadchodzi dopiero teraz.
I ta druga generacja wygląda niesamowicie efektownie. Auto zyskało lepsze linie, jest pojemniejsze, znacznie szybsze, zdecydowanie nowocześniejsze.
Ale przede wszystkim jest elektryczne. A to jest deal breaker dla wielu klientów, zwłaszcza w Polsce. No ale dobrze, czy w takim razie warto wziąć jeszcze-spalinowego-Macana po dziesiątej kuracji odmładzającej?
Cóż, odpowiedź jest wielowymiarowa, ale nie ma nic wspólnego ze słynnym facebookowym statusem związku "to skomplikowane". Za każdym razem na końcu jest bowiem bardzo prosty komunikat: tak.
Tak, bo to wciąż pełnokrwiste Porsche
I to nawet jeśli samochód, który widzicie na zdjęciach, raczej nie jest mistrzem wyścigów spod świateł. Ten model to Porsche Macan T. A literka "T" w nazwie to bynajmniej nie Turbo.
Tak osobiście nie do końca rozumiem, po co akurat ta wersja powstała. Wersje z literką "T" w gamie Porsche to bowiem te bardziej purystyczne, zorientowane na performance. O ile tak w ogóle można mówić w przypadku średniej wielkości SUV-a, jakim jest Macan. W przypadku Boxstera T w środku nie znajdziesz nawet klamek tylko sznurki, żeby zbić wagę.
A tu? Wnętrze jest po prostu luksusowe. A pod maską znajdziesz tu… dwulitrowy silnik o mocy 265 koni mechanicznych i momencie 400 niutonometrów.
Tak, ten sam, który znajdziesz w jakimś Golfie GTI. Czy to prawdziwe Porsche? No nie brzmi to jakoś szałowo, ale jednocześnie – to najpopularniejsze Porsche w Polsce. Co wynika z ceny tego auta, ale do tego przejdziemy poźniej.
W każdym razie w ramach wersji T, skoro jest tak niby sportowo, w standardzie jest pakiet Sport Chrono, a wraz z nim tryby jazdy, launch control i funkcja Sport Response, która wyostrza na 20 sekund pracę silnika i skrzyni biegów. Sport Chrono to taki must have w autach Porsche, więc to po prostu musiało tu być. Do tego dochodzą adaptacyjne amortyzatory i obniżone o 15 mm zawieszenie.
I wiecie co? Ten zestaw po prostu działa. Po pierwsze – to może i cztery cylindry, ale jedne z najlepiej brzmiących czterech cylindrów na rynku. Trudno tu mówić o hałasie, ale sugestywny pomruk silnika wprawia kierowcę w dobry humor i nie wkurza reszty familii. To SUV, przypominam.
Przyspieszenie do 100 km/h w nieco ponad sześć sekund może nie powala jak na Porsche, ale to przecież spory i ciężki SUV. Tak na dobrą sprawę to i tak aż dziwne, że to nie trwa dłużej. Duża w tym zasługa skrzyni PDK.
Siedmiobiegowa dwusprzęgłówka pracuje bardzo ochoczo, energicznie i po prostu daje Macanowi T iskrę, którą niekoniecznie daje silnik sam w sobie. To zwinne i zrywne auto, którym da się jeździć dynamicznie. Właśnie dzięki performance’owi, który daje PDK.
I last but not least. To prawdziwe Porsche, bo Macan pomimo dekady na rynku wciąż jest punktem odniesienia dla tej klasy aut w kwestii prowadzenia. Macan w zakrętach jeździ raczej jak hothatch niż jak SUV. Rewelacja. Naprawdę.
Tak, bo cena wypada… korzystnie
Napisałem już, że Macan T to nie tylko świetny SUV, ale i naprawdę udane Porsche. A przy tym wszystkim Macan jest… tani.
Tak, to brzmi głupio, bo wciąż mówimy o aucie raczej za ponad 300 tysięcy złotych, bo nikt nie wyjeżdża z salonu totalnym golasem, a z kolei wersje z mocniejszymi silnikami osiągają naturalnie okolice stratosfery, jak to w Porsche. Ale wygodny i sprawny SUV z takim znaczkiem za ponad 300 tysięcy? W czasach kiedy byle hothatch kosztuje już nawet ćwierć miliona? Poproszę w takim razie dwa.
I bez złudzeń, bo nowy elektryczny Macan oczywiście będzie miał więcej możliwości (poza zasięgiem, przepraszam, musiałem) i będzie zdecydowanie szybszy, ale też znacznie droższy. Na bazowego nowego Macana będziemy musieli wydać co najmniej 386 tys. zł. Macan Turbo kosztuje od 526 000 zł wzwyż, a to już rejony nieźle wyposażonego Cayenne’a, czyli auta większego.
A spalinowy Macan? Konfigurator zaczyna się od 298 tysięcy złotych, wersja T jest niewiele droższa.
Bo za chwilę ich po prostu już nie będzie – nawet zanim go zabronią
Być może już o tym słyszałeś, ale to nie jest tak, że Porsche chciało się pozbyć spalinowego Macana. To jednak kura znosząca złote jajka i to pomimo dziesięciu lat stażu na rynku.
Macan spalinowy miał być oferowany razem z nowym, elektrycznym. Taki był plan Niemców, który całkiem niedawno rozniosła w pył Bruksela. Otóż okazuje się, że stary Macan nie jest bezpieczny. I nie, nie chodzi o testy zderzeniowe czy o liczę poduszek powietrznych.
Otóż stary Macan nie jest przygotowany na zagrożenia związane z… cyberbezpieczeństwem. Serio. I dlatego w połowie tego roku po prostu zniknie z oferty w Europie.
W każdym razie, jak dowiedziałem się w Porsche Polska, do naszego kraju trafi takich aut jeszcze maks kilkaset. A ponieważ polski importer takich Macanów sprzedaje co roku czterocyfrowo, to jak łatwo się domyślić – zaraz nie będzie go w ofercie w ogóle.
Więc jeśli masz ochotę, to spiesz się. Niezależnie od wersji, na jaką masz ochotę.
Czytaj także: https://natemat.pl/523171,porsche-911-gt3-rs-test