Nikt tak nie grilluje PiS jak "Jędrula". Dedek w naTemat: Chyba już wszyscy mnie zablokowali

Mateusz Przyborowski
07 marca 2024, 06:02 • 1 minuta czytania
Od kilku lat punktuje w mediach społecznościowych polityków Prawa i Sprawiedliwości i nie odpuszcza im nawet teraz, kiedy po 15 października w kraju zmieniła się władza. – To są nikczemni ludzie, którzy powinni zniknąć z życia publicznego. Oni wszyscy powinni pójść do więzienia za zmianę ustroju w Polsce – mówi naTemat.pl aktor Tomasz Dedek, wielu widzom znany przede wszystkim z roli Jędruli w serialu "Rodzina zastępcza".

Mateusz Przyborowski: Na początek news. W TVP Historia emitowany jest serial "Dorastanie" z 1987 roku. Tym, którzy nie znają tej produkcji, wyjaśnijmy, że zagrał w nim pan, ale też m.in. Dorota Pomykała, Marek Kondrat, śp. Piotr Machalica, Andrzej Zieliński, Adam Ferency, Cezary Morawski… Cała plejada polskich aktorek i aktorów.


Tomasz Dedek: Naprawdę tam leci ten serial? To znaczy, że trafił w dobre miejsce!

O aktorstwie oczywiście również porozmawiamy, ale chciałem rozpocząć od innej pańskiej aktywności, z której również jest pan znany. Dzień bez wpisu na X, czyli dawnym Twitterze, to dla pana dzień stracony?

Nie, dlaczego? Nie publikuję tam wpisów codziennie.

Ale komentarze często pan zamieszcza.

A to prawda. Chociaż czasami ręce opadają i człowiek nie ma już sił, żeby coś napisać, bo tak naprawdę nie wiadomo, jak to wszystko skomentować…

Nikt tak – mówiąc delikatnie – nie punktuje Prawa i Sprawiedliwości jak pan. Coś jeszcze pana zaskakuje we wpisach polityków obecnej opozycji?

Co może człowieka zaskakiwać po ośmiu latach tego chamstwa? Powiem panu, że nie mam słów, żeby to określić, bo byłyby one bardzo nieparlamentarne. Tę partię tworzą nikczemni ludzie, którzy powinni zniknąć z życia publicznego.

Mocne słowa.

Bo takie muszą paść. Ale jak to bywa z nikczemnikami – oni nie znikają.

Jednak aż takich rozliczeń PiS po Koalicji 15 października chyba nikt się nie spodziewał.

Dlaczego?

Bo wcześniej każda nowa władza tylko zapowiadała rozliczenie poprzedników, jednak do tej pory były to wyłącznie słowa. Tymczasem dwóch głównych polityków partii Jarosława Kaczyńskiego trafiło do więzienia, mamy trzy sejmowe komisje śledcze…

Umówmy się: oni wszyscy powinni pójść do więzienia za zmianę ustroju w Polsce. Pewnie wszyscy nie pójdą siedzieć, ale powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności również za pieniądze, które przewalili, za te kłamstwa, którymi ogłupiali swój biedny elektorat.

My byliśmy na to odporni, ale to, że oni tak oszukiwali tych prostych ludzi i nadal ich oszukują, jest straszne. Muszą za to odpowiedzieć więzieniem. I odpowiedzą prędzej czy później.

Tymczasem to Jarosław Kaczyński wykrzykuje przed kamerami, że "Koalicja 13 grudnia zmienia ustrój w Polsce na niedemokratyczny".

Prezes, za przeproszeniem, utożsamia wszystko, co najgorsze w polityce światowej, generalnie rzecz biorąc od początku dziejów, tak że nie będziemy się chyba nad nim pastwili, bo już nie ma nad czym.

Ostatnio spotkałem się z opinią, że zamiast naprawiać to, co zostało zepsute przez ostatnie lata, nowa ekipa rządząca musi zaglądać do ministerialnych szaf i wyciągać polityczne brudy poprzedników. I że to źle, bo politycy tracą czas.

Nie ma innego wyjścia, bez tego nie ruszymy do przodu. Poczekajmy jeszcze te nieco ponad 400 dni, bo tyle zostało temu…

Andrzejowi Dudzie.

…doktorantowi prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Nie przejdzie panu przez gardło słowo "prezydent"?

Może mi przejść, tyle że to nic nie zmienia. On może się nazywać prezydentem, twierdzi, że głosowało na niego 10 milionów Polaków. Ja nie wiem, czy wybory z 2020 roku były sfałszowane, ale dla mnie fałszerstwo polegało na tym, że wszystko było ich, a i tak się bali. Poczekajmy te 400 dni i wszystko będzie inaczej.

Konto na obecnym X założył pan w maju 2019. Coś pana wkurzyło?

Tak, dokładnie. Nikt oficjalnie nie powie, że ktoś jest chamem, ktoś idiotą, a z kolei ktoś inny jest złodziejem. Ta niepoprawna poprawność polityczna dotyczy bez wyjątku wszystkich polityków.

Dzisiejszy X to jest taki hejt park, więc skoro politycy mają tam swoje konta, to proszę bardzo – niech się dowiedzą, co ludzie o nich myślą.

A jak nie chcą się dowiedzieć, to blokują. Cóż ja chamowi Czarnkowi mogę więcej powiedzieć?

Były minister edukacji zablokował pana na X?

Chyba już wszyscy z PiS mnie zablokowali. I nawet bardzo się z tego cieszę.

I tylko na blokadzie się skończyło? Nie dostał pan żadnego pozwu, na przykład o zniesławienie?

Ale o jakie zniesławienie? Przepraszam bardzo, ja używam słów, które są używane przez nich. Ja nie wymyślam im, to oni wymyślają nam i nam ubliżają.

Swego czasu zwyzywał pan ówczesnego ministra Łukasza Schreibera, a jego żona groziła panu pozwem, co ostatecznie zakończyło się jedynie na groźbach w mediach społecznościowych.

Ona też mnie zablokowała i co ja mogę powiedzieć? Poza tym przecież nie będę z nim korespondował poprzez jego żonę. Żaden polityk PiS również prywatnie do mnie nie pisał w reakcji na moje wpisy czy komentarze.

A ludzie podchodzą do pana na ulicy i chcą zrobić sobie z panem zdjęcie, bo znają pana z portalu X?

Czasami tak.

W sumie nie jest to dziwne, obserwuje pana 51 tys. osób.

To jest bardzo miłe, ale umówmy się – ilu z tych 50 tys. obserwujących jest tak naprawdę zainteresowanych tym, co napisze od czasu do czasu Tomasz Dedek? Część użytkowników zagląda pewnie wyłącznie z ciekawości. Oczywiście cieszy mnie ten zasięg, bo oprócz samych komentarzy sporo rzeczy również podaję dalej. Jest zatem szansa na to, że więcej ludzi dowie się prawdy.

Jest pan aktorem, tymczasem stał się pan "gwiazdą Twittera" – bo tak rozpisują się o panu portale plotkarskie.

To miłe, że tak się dzieje.

Spodziewam się jednak, że przede wszystkim chciałby pan być znany z dorobku artystycznego – w końcu taki ma pan zawód i czynnie go uprawia.

Z aktorstwa również jestem chyba znany. Nie wiem, może zacznę malować…? Może wtedy i z tego będę znany (śmiech).

Dopytuję o to, ponieważ dla niektórych na pewno dość zaskakujące jest to, że aktor wypowiada się tak mocno na tematy polityczne, a wręcz grilluje część polityków.

A słyszał pan, jak Robert De Niro wypowiadał się kilka lat temu na temat Donalda Trumpa?

Słyszałem, ale mówię o naszym polskim podwórku.

Nasze podwórko niczym się nie różni tak naprawdę. Oczywiście nie wzoruję się na De Niro, ale ta jego oczywistość wypowiedzi i ich trafność dają asumpt do tego, żeby w ten właśnie sposób tę naszą rzeczywistość komentować. Skoro PiS przez lata tak z nami pogrywało, to dziś nie musimy wkładać naszych myśli w jakieś czarne dziury.

Choć niektórzy zarzucają panu, że jest w komentarzach zbyt ostry, wręcz wulgarny.

To niech zaczną czytać inne komentarze, a wtedy przekonają się, jak potrafią być one wulgarne. Weźmy na przykład hasło "wypierd***ć" – ono nie wzięło się z wulgaryzmów.

To hasło, które krzyczała ulica, wzięło się z bezsilności. Ludziom nie pozostało już nic innego niż tylko wykrzyczenie tego słowa.

Bardzo dobrze opisał to w zbiorze swoich felietonów Michał Rusinek. Jak słusznie zauważył, są sytuacje, w których te granice należy przekroczyć, bo w innym razie będzie naprawdę strasznie.

A poza tym, na przykład w teatrze, przekleństwo jest formą ekspresji. Ja cały czas mogę uważać się za satyryka, tak jak pan Marcin Wolski uważa się za satyryka, prawda? Albo jakiś inny…

Jan Pietrzak?

Wszyscy oni uważają, że im wolno więcej, że inaczej postrzegają rzeczywistość. I ja pozwalam sobie w zasadzie na tyle, na ile chcę, choć nie powiem – czasem gryzę się w język i usuwam niektóre tweety. Nie mówię o autocenzurze, ale czasami dochodzę do wniosku, że to już byłoby za dużo.

Teraz jest nowa władza, Tomasz Dedek będzie rzadziej komentatorem na X?

Nie, a dlaczego? Trzeba ich dopingować, żeby robili robotę, a nie opierdzielali się.

Czyli trzeba też patrzeć na ręce nowej władzy.

Z drugiej strony bez przesady, trzeba dać im naprawdę sporo czasu. Denerwuje mnie też ta wrzawa, jak ostatnio, że "Tusk pojechał na narty". A dlaczego miał nie pojechać na narty? Ten człowiek w dwa lata zrobił więcej niż… nie wiem nawet, do czego to można porównać.

Dla mnie to taka "Solidarność" bis, ale ta prawdziwa "Solidarność" Lecha Wałęsy, który zrobił coś niebywałego dla naszego kraju. Tusk zrobił to samo i to w podobnej sytuacji, bo tamci też mieli praktycznie wszystko. To gość, który jest szanowany praktycznie wszędzie.

Krytykuje pan polityków PiS i "starą" TVP, ale niektórzy zarzucają panu, że mimo to nadal występuje w serialu "M jak miłość".

Wiem o tym. Umowę na ten serial podpisałem jednak dawno temu i oczywiście mogę się teraz z tego tłumaczyć, ale przede wszystkim to jest moja praca. Ja podpisuję umowę z agencją, agencja podpisuje umowę z producentami, a w przypadku "M jak miłość" producentem nie była TVP, bo ten serial jest tylko tam emitowany. Chociaż nie powiem, trochę mnie to uwierało w ostatnich latach.

Pana uwierało czy ludzi wokół?

Chyba bardziej mnie.

Ani razu nie pomyślał pan "a rzucę to w diabły"?

Nie mogłem ot tak rozwiązać umowy, bo to wiązałoby się z wysoką karą pieniężną. Wspomniany przez pana na początku serial "Dorastanie" również był chyba emitowany w TVP w czasie działań poprzedników.

Poza tym, mam kolegów, którzy równie ostro wypowiadali się na temat PiS, ale i tak zostali w tym serialu. A dodatkowo ja zacząłem grać w "M jak miłość" już na początku lat 2000.

A zgodziłby się poprowadzić na przykład festiwal w Opolu za czasów Jacka Kurskiego w TVP?

Nie. A wie pan, jakie pieniądze za to były? Nawet pan sobie nie wyobraża, jacy oni byli szczodrzy.

Nie wiem, a pan wie?

Wiem, ale nie powiem. Wracając, my, aktorzy, jesteśmy ludźmi do wynajęcia, ale trzeba się pilnować, żeby w pewnym momencie nie otarło się to za bardzo o prostytucję. Należy na to bardzo uważać.

Krytykował pan koleżanki i kolegów związanych z TVP za czasów PiS?

Nie, ponieważ to był ich wybór. To są bardzo ciężkie, osobiste sprawy, w których trzeba rozważać różne rzeczy. Nie potępiałbym tego tak w czambuł – i nie dlatego, że siebie bym nie potępił.

Nie wkurza pana, że mówią o panu "Jędrula"?

Wie pan co, sam sobie na to zapracowałem, więc co ma mnie wkurzać? Przez 10 lat dla kilku milionów ludzi byłem Jędrulą i tak zostało. Ci, którzy tak mnie określają, robią to chyba z sympatii, a nie z powodu tego, że mnie nie lubią.

"Rodzina zastępcza" to pana przekleństwo?

Absolutnie nie! Rola była fajna, praca na planie i atmosfera również były świetne, no i był to fajny serial. Wszyscy byliśmy ze sobą bardzo zżyci.

Dopytuję o to "przekleństwo", bo lista pana aktorskiego dorobku jest naprawdę długa, a ludziom kojarzy się pan przede wszystkim z Jędrulą.

Lista jest długa, choć nie wszystkie moje role były znaczące. Umówmy się, że przez 40 lat trochę się tego nazbierało. No i kiedyś czułem większy dyskomfort, ale teraz czasami lubię popatrzeć na siebie, jak grałem, co źle zrobiłem, jak się zmienialiśmy, ile miałem lat…

Wielu Polaków domaga się reaktywacji "Rodziny zastępczej".

To jest niemożliwe do zrealizowania. Wyczerpaliśmy ten format, poza tym nasz główny scenarzysta, Andrzej Grembowicz, zmarł kilka lat temu. On był dobrym duchem tego serialu. To temat zamknięty.

Póki co pan i serialowa Alutka, czyli Joanna Trzepiecińska, połączyliście siły, ale na razie na teatralnej scenie.

Świetnie, że o tym mówimy. Niedawno odbyła się oficjalna premiera sztuki, którą w swoim teatrze wyprodukował Jerzy Gudejko. Wyreżyserował ją Jerzy Hutek, zacny i doświadczony reżyser. A tytuł tego spektaklu to "Jak Zabłocki na mydle". Muszę powiedzieć, że spotkanie z Joasią po latach było bardzo pożyteczne. Zrobiliśmy bezpretensjonalną komedię, z którą będziemy jeździć po Polsce.

Nie chciałem zadawać panu tego banalnego pytania, czyli co pan woli: film czy teatr…

Różni aktorzy mają różne zdanie na ten temat. Ja bardzo lubię grać w teatrze, choć jest to bardzo męczące. Gram w kilku spektaklach w Teatrze Komedia, w Teatrze Capitol też mam jeden tytuł.

Chodzi o "Prezent urodzinowy", gdzie można podziwiać pańskie umiejętności chodzenia… w szpilkach i miniówce.

Taki zawód człowiek wybrał – raz w szpilkach, raz na szczudłach, raz na boso…

Dziwne uczucie w tych szpilkach?

No wie pan, bolą nogi (śmiech). A trywialnie mówiąc, tyłek boli, bo trzeba się spinać, żeby się nie przewrócić. Na szczęście robię w tych szpilkach tylko kilka kroków, więc nie ma tragedii (śmiech). Zapomniałem o jeszcze jednym spektaklu, w którym gram: "Jak się starzeć bez godności". Mówi on również tym, czy w ogóle istnieje godność w starzeniu się.

A istnieje?

Jeśli mówimy o spektaklu, to trzeba przyjść i się przekonać. Jeśli mówimy o życiu – odpowiem tak: ja tylko zadaję pytania i niczego nie sugeruję (śmiech). W moim przypadku czasami jest słabo z tą godnością. To bardzo ciężka sprawa, bo wkracza tutaj fizyczność. Ja na przykład nie miałem czasu się starzeć, a później okazało się, że już jestem stary…

Nie jest pan stary, niech pan nie przesadza…

Ja mam 67 lat, proszę pana. To nie jest wiek młodzieńczy. Jestem emerytem, mam legitymację emerycką i przyjmuję emeryturę od państwa.

Wielu artystów narzeka na wysokość swoich emerytur. Pan jest z niej zadowolony?

Ja nie wiem, czy ona jest wielka. Na pewno jest taka, jaką sobie wypracowałem. Na etacie pracowałem 21 lat, w Teatrze Ateneum.

Nie rozumiem też tego utyskiwania niektórych na wysokość emerytury – przecież każdy mógł się zabezpieczyć, płacąc na przykład składki na emeryturę twórczą.

Poza tym, co to znaczy "duża emerytura"? Taką mają generałowie, biskupi w stopniu generała. Ja w życiu za dużo nie zaoszczędziłem, więc teraz muszę ciężko pracować, żeby żyć godnie na emeryturze. O! Już mamy sprawę godności załatwioną.

Wrócił pan w "Fuksie 2", którego premiera odbyła się w pierwszej połowie stycznia tego roku. Coś jeszcze jest na horyzoncie, jeśli chodzi o filmy?

Nie. A "Fuksu 2" jeszcze nawet nie widziałem. Dostałem ciekawą rolę, tylko nie wiem, czy dobrze ją zagrałem.

Nie chciał pan pojawić się na premierze?

Byłem wtedy na wyjeździe z teatrem. Dosyć dużo jeździmy po Polsce.

A tych propozycji filmowych po prostu nie ma czy nie miałby pan gdzie ich wcisnąć w grafik?

Szczerze powiem, że nie mam propozycji filmowych. Tak to już jest w życiu aktora, że raz go chcą w filmie, a raz nie. Nie narzekam jednak i cieszę się, że gram kilkanaście spektakli w miesiącu, bo to dziś moje główne zajęcie. Ale kto wie, może Teatr Telewizji wróci teraz do łask?

O to też chciałem zapytać.

Swego czasu dosyć intensywnie pracowałem w Teatrze Telewizji, grałem kilka spektakli w sezonie. Tylko widzi pan, formuła tego teatru też się zmieniła, bo TVP w pewnym momencie zaczęła zlecać realizacje firmom zewnętrznym. Ostatni prawdziwy Teatr Telewizji, jaki zrobiłem, to spektakl "Wampir" w reżyserii Macieja Dejczera.

To było w 2004 roku.

Boże, 20 lat temu… On był realizowany w studiu telewizyjnym od A do Z. Później wciąż było to w formie teatru, ale spektakle były realizowane bardziej w wersji filmowej. Wydaje mi się, że Teatr Telewizji był ewenementem na skalę europejską, czasy były też inne i być może dziś już nie ma potrzeby na tego typu formaty.

Dziś mamy Netfliksa, HBO Max, Disney+…

Właśnie, być może ta widownia nie byłaby więc tak wielka, jak kiedyś w czwartki wieczorem. To byłoby bardzo niszowe, ale generalnie telewizja ma przecież przesłanie misyjne, więc może nawet dla 10 tys. ludzi warto byłoby to zrobić? To jednak kwestia mocno filozoficzno-ekonomiczna.

Jak panu wspomniałem, my jeździmy z teatrem impresaryjnym po całej Polsce i docieramy do różnych miejsc, małych miejscowości.

Przychodzą tłumy, wszędzie są komplety widzów. Na przykład w Chrzanowie, Nowym Sączu. Naprawdę nie spodziewałem się, że może być aż tak duże zapotrzebowanie na teatr.

To oczywiście bardzo lekka rozrywka, ale może w tych okropnych czasach, jakie były ostatnio, ludziom było to potrzebne, żeby odreagować.

I bardzo dobrze, chociaż dla nas, aktorów, to także męczące. Rozpoczęliśmy naszą rozmowę po godz. 13:00, a ja o godz. 4:00 wróciłem z Gdańska. Graliśmy dwa spektakle, wyjechaliśmy przed północą.

Rzeczywiście pracowita ta pana emerytura…

Teraz i tak jest dobrze, bo bywają i takie sytuacje, że wracamy z trasy i jedziemy od razu do teatru na spektakl. Dopóki człowiek ma siłę, trzeba coś robić.

A nie tylko kapcie, pilot i koc…

Właśnie odpoczywam na fotelu przed telewizorem. Mam wyciągnięte nogi na podnóżku i oglądam mistrzostwa Szkocji w snookerze. Godzinami mogę siedzieć przed telewizorem i oglądać bilard, kolarstwo, tenis, filmy przyrodnicze. Tak odpoczywam po powrocie do domu, bo książkę czytam w trasie.

Żona czasami robi sobie ze mnie żarty, ale ja naprawdę to lubię. Na ekstremalne sporty w moim przypadku jest już za późno, więc zostało mi na przykład kolarstwo przełajowe w telewizorze (śmiech).

A jak z pańskim zdrowiem?

Niedawno odebrałem kolejne wyniki tomografii komputerowej. Wciąż jestem pod opieką mojej cudownej pani doktor onkolog. Na razie nic się nie dzieje, wszystko jest dobrze. Minęło już siedem lat od tej mojej nieszczęsnej operacji.

Choroby to temat tabu w Polsce, szczególnie dla facetów to wstydliwa sprawa. Tymczasem pan głośno wypowiedział się o swojej walce z rakiem prostaty.

Zdrowie jest dosyć istotnym składnikiem naszego życia, więc należy o nim mówić. Ja wiem, że często ludzie się wstydzą. Jeżeli jednak mogę uświadomić komukolwiek, że warto od czasu do czasu przebadać się, że nie jest to wcale takie straszne i nie zawsze musi się kończyć się takim ostrym cięciem jak w moim przypadku, to warto to robić.

Z tą świadomością jest też coraz lepiej, są różnego rodzaju programy dla mężczyzn. Kiedyś tak nie było – słyszeliśmy o cytologii dla kobiet, kampaniach ws. raka piersi, natomiast o badaniach dla facetów było cicho. A badania profilaktyczne są konieczne – ja ich nie zrobiłem, bo nawet nie miałem objawów. I skończyło się, jak się skończyło.

Powiem panu szczerze, że wykorzystałem chyba cały fundusz NFZ, jaki zapłaciłem. Specjalistycznymi badaniami, jakie przeszedłem, można by obdzielić kilka osób, ale też trafiłem na fantastycznych specjalistów. Lekarze to są cudowni ludzie, którzy zasługują na największy szacunek. A są w ogóle niedoceniani. Znowu wracamy do polityki, a tak nie powinno być. Zdrowie i polityka powinny być od siebie jak najdalej.

Wspominał pan, że nie narzeka na brak propozycji filmowych. Życzę panu, żeby się pojawiły. I nie chodzi tylko o to, że lubiłem pana w roli Jędruli z "Rodziny zastępczej", na której się wychowywałem, jak wielu młodych Polaków w tamtym czasie.

Bardzo panu dziękuję, z jednym zastrzeżeniem: na pewno nie chciałbym zagrać młodego romantycznego kochanka, bo po prostu nie dam już rady (śmiech). A co do słów o "Rodzinie zastępczej", to trochę wywołał pan uśmiech na mojej twarzy. Ostatnio wychowawca mojego syna powiedział mi to samo. Nigdy nie sądziłem, że nauczyciel mojego dziecka powie mi, że wychowywał się na "Rodzinie zastępczej" (śmiech). Wychodzi więc na to, że coś pozytywnego pozostawiliśmy w domach Polaków!