"Kolory zła: Czerwień" podbija światowego Netfliksa. Jedna rzecz w polskim hicie nie daje mi spokoju

Zuzanna Tomaszewicz
05 czerwca 2024, 19:58 • 1 minuta czytania
"Kolory zła: Czerwień" na kanwie powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak podbija Netflixa, ale nie tylko na rodzimym rynku. Kryminał z Jakubem Gierszałem i Mają Ostaszewską – pomimo międzynarodowego sukcesu – pozostawia wiele do życzenia, a już zwłaszcza entuzjastom gatunku, który wokół zagadek i morderstw krąży. Najnowszy hit ma skazy typowe dla współczesnej polskiej kinematografii. Gdyby nie obecność jednej z nich, być może seans filmu Adriana Panka byłby znośniejszy.
Recenzja filmu "Kolory zła: Czerwień" z Jakubem Gierszałem i Mają Ostaszewską. Fot. materiał prasowy Netflix

Nie od dziś wiadomo, że w księgarniach królują kryminały. Tyczy się to również telewizji i serwisów streamingowych, bo kto nie chciałby w wolnej chwili trochę pogłówkować i rozwikłać morderczej zagadki, zanim zrobią to bohaterowie filmu?


Jak wskazały już niejedne badania medioznawcze, czytelników i widzów przyciąga do tegoż gatunku fascynacja ludzką naturą (zwłaszcza ciekawość dotycząca motywów przestępcy), element tajemnicy, możliwość śledzenia działań organów ścigania oraz chęć ujrzenia, jak wymierza się sprawiedliwość.

O czym jest film "Kolory zła: Czerwień"? [RECENZJA]

Nikogo nie powinien więc dziwić globalny sukces najnowszego hitu Netfliksa pod tytułem "Kolory zła: Czerwień", który w niecałą dobę po premierze zajął drugie miejsce w światowym rankingu najczęściej oglądanych filmów w serwisie (wyprzedził go jedynie tegoroczny zdobywca Oscara za efekty specjalne - "Godzilla Minus One" Takashiego Yamazakiego).

Film w reżyserii Adriana Panka ("Wilkołak" i "Daas") poszedł zatem w ślady innego polskiego tytułu kryminalnego, czyli serialu "Forst" z Borysem Szycem na podstawie cyklu książek Remigiusza Mroza.

"Kolory zła: Czerwień" jest adaptacją powieści pióra Małgorzaty Oliwii Sobczak, która ukazała się w 2019 roku. W filmie Netfliksa kamera podąża za niezłomnym i poświęconym swojej pracy prokuratorem Leopoldem Bliskim (w tej roli Jakub Gierszał z "Sali samobójców). Mężczyzna przyjeżdża na miejsce zbrodni, popularną plażę w gdyńskim Orłowie, gdzie znaleziono nagie ciało młodej dziewczyny.

Wszystko wskazuje na to, że denatka, którą okazuje się córka sędzi, Monika Bogucka, została przed śmiercią zgwałcona. Ponadto pozbawiono ją czerwieni wargowej, co od razu przypomina prokuratorowi podobną sprawę sprzed wielu, wielu lat.

W trakcie śledztwa Bliski odkrywa mroczne tajemnice imprezowni o nazwie Stocznia, lokalnych gangsterów i rodzinnych interesów.

Mordercy Moniki poszukuje także jej matka, Helena (Maja Ostaszewska z "Zielonej granicy" Agnieszki Holland), która przez swoją ciekawość nieraz pakuje się w niezłe tarapaty.

Morze Bałtyckie kopalnią polskich kryminałów

Morze Bałtyckie - niemalże tak samo, jak górskie tereny Polski - stało się głównym bohaterem kryminałów. Nie tak dawno przecież mieliśmy okazję oglądać serial "Klangor" z Arkadiuszem Jakubikiem ("Król"), czyli opowieść o śmierci nastolatki ze Świnoujścia, oraz "BringBackAlice" HBO Max z Heleną Englert ("Pokusa"), który kręcono w Trójmieście.

W "Kolorach zła: Czerwieni" również skaczemy między Gdańskiem, Gdynią a Sopotem, miastami będącymi jedynie tłem dla historii policyjnej korupcji i mafijnych wpływów. W przeciwieństwie do formatu, jakim są seriale, Panek nie ma czasu na to, by wnikać głębiej w genezę zepsucia lokalnych władz. Ba, nie ukazuje też faktycznej skali problemu - jako widzowie słyszymy jedynie wypowiedzi postaci, z których dowiadujemy się, że "tak było zawsze" i "mnóstwo dziewcząt znikało".

W filmie trwającym niespełna dwie godziny ograniczono się więc jedynie do sprawy morderstwa Moniki, co niestety sprawia, że możemy postrzegać jego fabułę jako wyjętą z kontekstu. To zaledwie wycinek większego problemu, z którym zapewne lepiej poradziłby sobie kilkuodcinkowy serial.

Fetyszyzacja przemocy wobec kobiet?

Scenariusz Adriana Panka i Łukasza M. Maciejewskiego z całych sił próbuje wywiązać się z narracyjnej umowy znanej jako "show, don't tell", aczkolwiek wrzucenie scen z retrospekcjami okazało się niewystarczające. Twórcy "Czerwieni" i tak karmią widzów nadmierną ekspozycją. Bohaterowie filmu zwykle pozostawiają odbiorcom niewielkie pole do popisu. Omawiają na głos to, co widzą, tym samym odbierając nam możliwość samodzielnego myślenia i wyciągania własnych wniosków.

Film w niepokojący wręcz sposób ilustruje nam krzywdy, jakie za życia spotkały Monikę. Na szczęście jej postać nie została zaszufladkowana tylko jako "ofiara" - mamy okazję poznać ją bliżej, a nawet polubić. Kryminały często skłaniają się w kierunku niepotrzebnej fetyszyzacji przemocy i (nie zawsze) stawiania ofiar po części jako współwinnych, co rodzi później komentarze wśród internautów: "sama się o to prosiła". Jednak w tym przypadku jasno podkreślono, że bohaterka nie jest niczemu winna - problem tkwi w przedmiotowym traktowaniu dziewczyn, kulturze gwałtu i społecznym przyzwalaniu na krzywdzenie kobiet.

Oglądając "Kolory zła: Czerwień" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wszyscy ekranowi mężczyźni - z wyjątkiem prokuratora granego przez Gierszała - mają złe intencje i stanowią zagrożenie dla innych (głównie kobiet). Jedni postrzegają Monikę jako "ładną buzię", drudzy próbują się z tym kryć, ale też widzą w niej wyłącznie obiekt seksualny.

Nauczmy się grać ciszą!

Tym, co najbardziej irytowało mnie podczas seansu "Kolorów zła", była wszechobecna muzyka, która w większości scen skręcała w stronę niepotrzebnego patosu. Hit Netfliksa nie jest tutaj żadnym wyjątkiem - współczesne polskie kino (przeważnie to popularne) oduczyło się grania ciszą.

Ocena wielu filmów, w tym tego z Gierszałem, podskoczyłaby o oczko wyżej, gdyby w dramatycznych scenach zrezygnowano z łkających dźwięków pianina na rzecz przeszywającego płaczu bohaterów, stukotu obcasów, czy odgłosów darcia papieru. Sztuczna podniosłość nigdy nie będzie tak efektowna, jak surowe emocje.

W produkcjach Netfliksa muzyka gra zawsze i wszędzie - spójrzmy choćby na wspomnianego wcześniej "Forsta", "Królową" z Andrzejem Sewerynem ("Ostatnia rodzina"), "Dziewczynę influencera" z Olgą Kalicką ("Rodzinka.pl"), "Zachowaj spokój" z Leszkiem Lichotą ("Znachor") i "W głębi lasu" z Grzegorzem Damięckim ("Podatek od miłości").

Zofia Jastrzębska lepsza od Mai Ostaszewskiej

Jeśli chodzi o aktorstwo, w "Kolorach zła: Czerwieni" Jakub Gierszał gra przyzwoicie. Po "Najlepszym" i "Sali samobójców" wiemy, że stać go na znacznie więcej. Tu jest ot zapracowanym prokuratorem, który nie daje się ponosić emocjom, ma robotę do wykonania i tylko to się liczy. Typowy protagonista, o którym wiemy tylko tyle, że jest porządnym gościem.

Po ubiegłorocznym występie w serialu "Infamia" Zofia Jastrzębska znów prezentuje się jako obiecująca aktorka młodego pokolenia. W całej obsadzie to ona najlepiej wykorzystała okazję, by stworzyć postać z krwi i kości. W swoim zachowaniu Monika jest wyjątkowo prawdziwa - widz może poczuć się tak, jakby naprawdę ją znał.

W brutalnych scenach Jastrzębska radzi sobie świetnie. Czujemy względem niej współczucie i chyba o to twórcom chodziło.

Największym rozczarowaniem - co zaskakujące - jest Maja Ostaszewska. Z całą sympatią do jej pozostałych kreacji, ale w "Kolorach zła: Czerwieni" aktorka wypowiada swoje kwestie tak, jakby czytała je z kartki. Gra nierówno i popada ze w skrajności w skrajność - w scenach albo brakuje jej chęci do czegokolwiek, albo groteskowo wyje.

Bez zachwytów, bez tragedii

W rankingu najczęściej oglądanych produkcji Netfliksa można od czasu do czasu trafić na prawdziwą perełkę. Film "Kolory zła: Czerwień" akurat nią nie jest, co oczywiście nie równa się stwierdzeniu "dno i strata czasu". Jak widać, dzieło Panka zebrało pokaźną widownię, a jej część z pewnością stała się fanami adaptacji.

Nie łudźmy się jednak, że filmowa wersja książki Małgorzaty Oliwii Sobczak to wyżyny kinematografii. Na naszym podwórku znajdziemy zdecydowanie lepsze kryminały, które powalają zarówno fabułą, zwrotami akcji, aktorstwem jak i warstwą techniczną.

Film z Gierszałem, Ostaszewską i Jastrzębską po prostu jest. I gdybym miało go komukolwiek polecić, powiedziałabym: "Odpal sobie, jeśli nie masz niczego lepszego do roboty". Nie każda produkcja musi być wybitna, ale jako widzowie powinniśmy wymagać więcej - nie tylko od twórców kina, ale i od samych siebie.