Obejrzałem przeróbki virala słynnego hotelu i mam jeden apel: po prostu przestańcie
Barbara Przybycień podbiła polski internet kultowym nagraniem, na którym zareklamował Elements Hotel & Spa. Wszystko, co było do powiedzenia w tej sprawie, już zostało powiedziane. No może poza jednym. Otóż w ślad za Przybycień poszła cała masa innych firm, polityków, urzędów miejskich i instytucji.
Obejrzałem przeróbki virala słynnego hotelu i mam jeden apel
Obejrzałem chyba wszystkie przeróbki wzorowane na wspomnianym hotelu. Przekonała mnie do siebie tylko jedna – ta wykonana przez jednego z funkcjonariuszy Komendy Powiatowej Policji w Wołowie.
To było ciekawe, atrakcyjne, przekonujące i zabawne. Co najważniejsze, funkcjonariusz zrobił to tuż po Przybycień, dzięki czemu skorzystał jeszcze na fali zainteresowania tym trendem. A, no i zapomniałbym – skorzystał z ogranego schematu, ale zrobił to po swojemu. I dlatego ten materiał zgarnął ponad 3 mln wyświetleń.
A kiedy wszyscy zauważyli, że można na tym trendzie ugrać kliki, lawina ruszyła. Ba, widziałem trzy różne przeróbki viralu Przybycień wykonane... w Sejmie przez polityków. Dziękuję, że każdy z was wytłumaczył mi, że "tu się głosuje, tu się je, a tu poczta przychodzi".
Wszyscy tylko zapomnieli o jednej, starej jak świat zasadzie, która obowiązuje w mediach, marketingu, komunikacji, PR i w zasadzie we wszystkim, co nas otacza – kopiowanie jeden za drugim tej samej koncepcji nie przynosi żadnego efektu. Co więcej, wtedy wychodzimy na mało pomysłowych twórców.
Tak też jest w przypadku hotelowego hitu. Jasne, ja sam chyba pierwszy raz w życiu sam z siebie obejrzałem jakąś reklamę od początku do końca i to kilka, jak nie kilkanaście razy. Ale jak widzę kolejne przeróbki, to mam ochotę wbić sobie widelec w oko.
Serio myślicie, że jak tysięczny raz ja albo inny odbiorca zobaczy taki sam materiał, to będzie tak samo piał z zachwytu?
Wróćmy do viralu Przybycień. Ona sama też nie wymyśliła tego formatu, zainspirowała się trendem filmów instruktażowych dla mężczyzn ("reklama dla facetów") oraz reklamą Oslo ("Is it even a city?")".
Jak czytamy w Top Newsach, "cringe marketing" szczególnie przypadł do gustu odbiorcom treści publikowanych w internecie. Internauci oszaleli na punkcie tego formatu, który celowo ma żenować i równocześnie bawić swoją ironią (trochę w stylu humoru serialu "The Office" czy nawet skeczy "Monty Pythona" lub "Za chwilę dalszy ciąg programu").
I już dużo wcześniej powstały podobne reklamy z bardzo różnych branż. Np. wrocławska pizzeria Pinzabella wypuściła swoją wersję "reklamy dla mężczyzn" 13 sierpnia, czyli 2 tygodnie temu, choć nie odniosła ona aż takiego sukcesu.
Ale nagle, kiedy internet oszalał na punkcie nagrania z hotelu, połowa polskich firm postanowiła, że wypuści swoją wersję.
Nie rozumiem, dlaczego internetowi twórcy po zobaczeniu pomysłu pracowniczki hotelu nie wpadli na pomysł, żeby zacząć z nią rywalizować i wybijać się na własnej kreatywności? Dlaczego automatyczną reakcją było "ej, dobra, będę to kopiował do skutku, a nuż widelec zarobię na czyimś mózgu".
Te wszystkie materiały to po prostu przerabianie jeden do jeden czyjejś twórczości i oczekiwanie tego samego efektu. Mnie by było po ludzku głupio oczekiwać, że zbiorę lajki za takie podróby.