Wybory w Niemczech pokazały coś ważnego o Polakach – nie mają za grosz instynktu samozachowawczego

Jakub Noch
03 września 2024, 14:57 • 1 minuta czytania
W dwóch wschodnich landach RFN bardzo wysokie poparcie zdobyły właśnie partie populistyczne, prezentujące poglądy prorosyjskie i odwołujące się do najczarniejszych kart niemieckiej historii. Wydawałoby się, że dla sąsiadów ze wschodniego brzegu Odry powinien być to powód do niepokoju, tymczasem wielu Polaków... wręcz świętuje. I wyzbywa się w ten sposób resztek instynktu samozachowawczego.

Jak informowałem już w naTemat.pl, w niedzielę 1 września w niemieckich landach Saksonia i Turyngia odbyły się wybory do lokalnych parlamentów. Oba kraje związkowe są średniej wielkości i mają NRD-owską przeszłość. Od "zawsze" (czyt. od zjednoczenia Niemiec) trudno było się tam przebić z ofertą większości zachodnioniemieckich formacji z wyjątkiem CDU. W erze Helmuta Kohla chadecy zarówno na saksońskiej, jak i turyńskiej ziemi brali po 40-50 proc. głosów. Gorzej szło SPD, Die Grünen, czy FDP.


Z czasem wschodnie Niemcy zaczęły coraz bardziej pustoszeć, bo ludzie za pracą i do odnalezionych po upadku muru berlińskiego rodzin przenieśli się na zachód. Okazało się też, że zjednoczenie to nie jest prosty sposób na zapewnienie każdemu tego samego poziomu dobrobytu. Wtedy mieszkańcy terenów dawnej NRD powoli zaczęli wsłuchiwać się w radykalne głosy – zarówno z prawej, jak i lewej strony.

W Dreźnie od początku było wiadomo, że powstała w 2013 roku AfD znajdzie tam szerokie poparcie – poczucie alienacji wśród saksońskiej młodzieży, a u starszych tęsknota za czasami, gdy więcej wspólnego było z Moskwą niż Brukselą, to były idealne fundamenty do budowania Alternatywy dla Niemiec.

Przez długi czas nieco lepiej oceniano sytuację w landzie ze stolicą w Erfurcie. W Turyngii frustrację społeczną od lat 90-tych konsekwentnie przyciągała bowiem Die Linke. Czyli lewicowa partia określana jako radykalna, ale jednak trzymająca się wszelkich konstytucyjnych ram funkcjonowania, dzięki czemu znalazła uznanie reszty politycznego establishmentu i zyskała zdolność koalicyjną. Od 2015 roku w Turyngii rządził wywodzący się z Die Linke premier Bodo Ramelow, który zawierał sojusze z socjaldemokratami i zielonymi.

Ostatnimi czasy lewicowcy przeżyli jednak erozję w skali całej RFN. Od dawna kłócili się o kwestie migracyjne oraz ekologiczne. Klasyczną osią sporu w Die Linke było także podejście do problemu izraelsko-palestyńskiego. A po 24 lutego 2022 roku doszły jeszcze trudne pytania o to, jak reagować na napaść Rosji na Ukrainę.

Dla frakcji ksenofobicznej, denialistycznej, "antysyjonistycznej" i eurosceptycznej, natomiast bardzo rusofilskiej, to było za dużo. Liderująca jej córka irańskiego migranta Sahra Wagenknecht na początku 2024 roku doprowadziła do rozpadu Die Linke i założyła nową formację BSW. Pełna nazwa tego projektu to Bündnis Sahra Wagenknecht – Für Vernunft und Gerechtigkeit, czyli Sojusz Sahry Wagenknecht – dla Rozsądku i Sprawiedliwości.

Ten zdrowy rzekomo rozsądek w BSW rozumieją oczywiście podobnie jak w AfD. Obie partie sprzeciwu różnią się pomysłami dla gospodarki, mieszkalnictwa i finansów publicznych, ale momentami identycznym głosem mówią o Unii Europejskiej, migracji, zmianach klimatycznych, wojnie w Ukrainie, konieczności współpracy z Rosją itd.

Efekt jest dziś więc taki, że w Turyngii AfD zwyciężyła z poparciem 32,8 proc., a BSW zajęła trzecie miejsce, ciesząc się wynikiem rzędu 15,8 proc. W Saksonii prawicowi populiści uplasowali się na drugim miejscu z 30,6 proc., a na populizm w wersji lewicowej głos oddało 11,8 proc. Saksończyków.

Polacy szaleją z radości po sukcesach AfD i BSW w Niemczech. Ludzie, gdzie wasz instynkt samozachowawczy?!

I wtedy cała rzesza Polaków... oszalała ze szczęścia. "Nawet na Zachodzie się budzą", "iskierka nadziei w Niemczech", "to nie populiści, a patrioci", "słychać wycie establishmentu i kłamliwych mediów" – tego typu komentarze wylewają się do kilku dni pod każdą kolejną opublikowaną w Polsce informacją na temat sukcesów AfD i BSW w Niemczech.

Oczywiście, że wiele takich opinii to urobek rosyjskich trolli, ale powszechność polskiej radości z sukcesów niemieckich populistów jest niestety zbyt wielka, aby łudzić się, iż wynika tylko z kremlowskich zamówień.

Skalę nadwiślańskiego szaleństwa świetnie podsumowują wyniki sondy, jaką w naTemat.pl dołączyliśmy do jednego z materiałów dotyczących wyborów w Saksonii i Turyngii. "Na kogo oddałbyś głos, gdybyś mógł wziąć udział w niemieckich wyborach?" – zapytaliśmy. 48 proc. głosów trafiło na konto... AfD.

Czyli partii, w której równie wielu chce doprowadzić do "remigracji" przybyszów z Azji i Afryki, co wziąć się za rewizję granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. To przecież w AfD nucą "Danzig, Breslau und Stettin sind deutsche Städte wie Berlin" (pol. "Gdańsk, Wrocław i Szczecin to niemieckie miasta jak Berlin"), a współprzewodnicząca tej partii Alice Weidel o regionach takich jak Saksonia i Turyngia mówi "Niemcy Środkowe", między słowami przypominając o wschodnich ziemiach utraconych po II wojnie światowej.

Ale nie lepsi od biało-czerwonych fanów AfD są Polacy, których cieszy wzrost poparcia dla BSW. Przecież gdyby to zależało od Sahry Wagenknecht, Niemcy dałyby Putinowi zielone światło do zniewolenia Ukrainy. Jednym z głównych postulatów lewicowej populistki jest zniesienie sankcji obejmujących Rosję i wstrzymanie pomocy militarnej dla Ukrainy. Jakie miałoby to skutki dla geopolitycznej sytuacji Polski łatwo sobie wyobrazić...