Twórcy alko-tubek mówili o sobie "pionierzy". Ekspert w naTemat: To jest bezczelność
Mateusz Przyborowski: Alkohol w saszetkach, czyli nowość na polskim rynku, to dla pana skandal czy ma pan na to inne określenie?
Krzysztof Brzózka: Inne określenia, które przychodzą mi na myśl, nie nadają się do publikacji.
Spotkałem się na przykład z określeniem "arcymanipulacja".
To jest po prostu skandal i jawna kpina z tego, o co walczymy od lat: aby osobom nadmiernie pijącym popsuć komfort picia. Natomiast to jest też dość niestety oczywiste, że branża alkoholowa dba o to, żeby ten komfort picia podnosić.
Oburzenie wśród ludzi wywoływał fakt, że taki alkohol jest ładnie zapakowany i przypominał musy dla dzieci, czyli zdrowe produkty.
Swego czasu spotkałem się w jednym z polskich sklepów z likierem w opakowaniu w formie plemnika. Pomysły przemysłu alkoholowego są naprawdę kreatywne, a producenci płacą ogromne pieniądze PR-owcom za to, żeby w sposób cyniczny i bezwzględny pakować alkohol do świadomości ludzi, a później do organizmów szczególnie młodych ludzi.
Firma, która stoi za alko-tubkami, podawała na swojej stronie: "Voodoo Monkey to nie tylko marka, to prawdziwy buntownik w świecie alkoholi. Jesteśmy pionierami, którzy zmienili sposób, w jaki doświadczasz alkoholu, oferując go w odważnie zaprojektowanych tubach. Nasz nieszablonowy design z charakterystyczną małpką voodoo na opakowaniu odzwierciedla naszą filozofię – bawimy się konwencjami i nie boimy się eksperymentować".
Oczywiście, że jest to niekonwencjonalne, ale też wyrachowane. Proszę zobaczyć: przecież większość reklam piwa czy ogólnie alkoholu skierowana jest wprost do dzieci i młodzieży. Nie jest dla mnie więc zaskoczeniem, że są to opakowania typu soczek, bo można je schować praktycznie wszędzie i nawet nie przeszkadzają w kieszeni tak bardzo, jak na przykład piersiówka. Widziałem w sieci zdjęcia, jak ten alkohol w saszetkach eksponowany był w sklepach na stoiskach z musami owocowymi. To jest również przerażające.
Pana zdaniem pracownicy marketów mogli być nieświadomi tego, co jest w takich tubkach? Jeden z komentujących w mediach społecznościowych napisał, że myślał, że kupił mus dla córki i dopiero w domu córka powiedziała mu, że w środku jest alkohol.
Moim zdaniem to nie jest żadna niewiedza, ponieważ oprócz cynizmu producentów mamy także do czynienia z cynizmem sprzedawców. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi wyraźnie mówi, że w sklepach małoformatowych alkohol musi być umieszczony tak, żeby podawał go sprzedawca, natomiast w dużych sklepach musi być wydzielone stoisko, więc nie ma mowy, żeby tego typu produkt postawić legalnie obok musu.
W jednym ze sklepów tubki wystawiono w kartonach po musach owocowych Tymbarku, przez co niektórzy błędnie uznali, że to ta właśnie firma wprowadziła na rynek alkohol w takiej formie.
Ja dysponuję takimi zdjęciami, gdzie piwo wyeksponowano na stoiskach z napisem "Poczytaj swojemu dziecku". I to również nie jest niefrasobliwość sprzedawców, to jest cynizm i pieniądz stawiany ponad wszystko. Skoro jednak alkohol jest towarem legalnym – i jest, bo nikt tego nie podważa, to powinien być sprzedawany w sposób zgodny z prawem.
To znaczy, że alkohol w tubkach jest niezgodny z prawem?
Takie opakowania są zgodne z prawem, jednak miejsce ich eksponowania, o czym dowiadujemy się ze zdjęć w mediach społecznościowych, już nie.
Kiedyś był także przepis, który mówił o tym, że w dużych sklepach nawet ta wydzielona część na stoisko alkoholowe musiała być "zamknięta" kasą. To było bardzo mądre, ale w ramach tzw. deregulacji ten przepis zniesiono.
Niestety, zarówno przemysł alkoholowy, sprzedawcy, jak i niektórzy politycy raczej dbają o komfort pijących. Podkreślam: żeby komuś ograniczyć spożycie alkoholu, trzeba ten komfort picia popsuć.
Producenci mówią szumnie o "odpowiedzialnym piciu", ale takie zjawisko przecież nie istnieje, również dzięki ich działaniom.
Znalazłem też ciekawy komentarz o alko-tubkach: "Przykre, bo człowiek domyśla się, kto jest adresatem tego produktu". Czytaj: młodzi, nastolatkowie, osoby nieletnie.
Branża alkoholowa ma na celowniku przede wszystkim trzy grupy klientów, do których chce dotrzeć. Po pierwsze to są kobiety – panie piją znacznie mniej od mężczyzn, więc jest to niezagospodarowana część rynku. Po drugie młodzi ludzie, którzy wchodzą w dorosłość. Jednak jest bardzo duża grupa młodych, którzy uważają alkohol za coś obciachowego i dobrze.
Trzecia grupa, do której przemysł alkoholowy stara się dotrzeć poprzez reklamy i takie wynalazki, stanowią ci, którzy pić nie mogą, a piją. Producenci wychowują sobie przyszłych użytkowników alkoholu. Stąd te szampany bezalkoholowe czy niektóre zabawki. Sam interweniowałem w jednej z dużych sieci, żeby zlikwidować taką zabawkę pod tytułem "Urodziny". Był pan alkohol, to znaczy butelka markująca alkohol, oraz kieliszki do picia.
To jest największe zło moim zdaniem, bo jeśli chodzi o dorosłych, każdy jakoś wybiera lepiej lub gorzej, natomiast jeśli chodzi o dzieci, jest to zbrodnia na wychowaniu młodzieży.
Cztery lata temu na Litwie zakazano sprzedaży szampana bezalkoholowego dla dzieci. Nie można ani produkować, ani sprzedawać żywności, zabawek i innych towarów dla dzieci, których wygląd imituje napoje alkoholowe i ich opakowanie.
Do tego podniesiono tam wiek legalnej sprzedaży do 20 lat, wprowadzono nowe godziny otwarcia sklepów i podniesiono znacznie ceny alkoholu.
Business Insider skontaktował się z producentem alkoholu w saszetkach. W rozmowie firma przekonywała, że produkt jest skierowany do dorosłych, a jego forma wynika z faktu, że to "praktyczne opakowanie świetnie zastępujące tradycyjne szklane". Opakowania miały spełniać wszystkie wymogi ustawy, mieć znaki akcyzy oraz być sprzedawane ze specjalnie i wyraźnie oznakowanych stoisk. "Trudno jest dyskutować z absurdalnymi zarzutami" – tak z kolei firma zareagowała w pierwszym momencie na prośbę o komentarz ws. szkodliwości społecznej tego typu produktów i faktu, że mogłyby zachęcać do sięgania po alkohol nieletnich czy pomagać ukrywać objawy choroby alkoholowej.
Nie trafiają do mnie te argumenty. "Absurdalne zarzuty"? Działanie w interesie społecznym z punktu widzenia przemysłu alkoholowego może być absurdalne, bo to jest wbrew ich interesom. Mówiąc jednak szczerze, jest to ogromna bezczelność, ponieważ jeśli pozwalali sobie na sformułowanie tego typu odpowiedzi, to znaczy, że nie mieli żadnych zahamowań, żadnych ograniczeń.
Jest też druga strona tego alkoholowego medalu. Z łamaniem ustawy w przypadku reklam czy nagannych zachowań na przykład sprzedawców miałem do czynienia niejednokrotnie. Słaba jest natomiast działalność organów ścigania i ogólnie wymiaru sprawiedliwości, które często uważają przestępstwa określone w ustawie o wychowaniu w trzeźwości jako czyny o znikomej szkodliwości społecznej.
W jaki sposób na te i podobne sytuacje może reagować polski rząd, w tym resorty zdrowia, finansów czy edukacji?
Główne pytanie jest takie: czy rządzący i przede wszystkim parlamentarzyści będą odważni w swoich działaniach. Czy da się zakazać stosowania tego typu opakowań, tego nie wiem, ale Litwini niczego się nie obawiali i nie oglądając się na nikogo, wprowadzili nowe regulacje.
A gdyby miały zostać takie opakowania, to trzeba wrócić na przykład do pomysłu, który pojawiał się już w 2008 czy 2017 roku: na wszystkich opakowaniach z alkoholem należy umieścić takie same hasła i tego samego formatu, które są na opakowaniach papierosów. Jakoś przemysł tytoniowy to przyjął, musi to więc przyjąć również przemysł alkoholowy.
Pięknie opakowana wódka również powinna nosić na sobie duże czerwone ostrzeżenie: "Alkohol powoduje choroby onkologiczne" albo "Pijany kierowca zabija". Tymczasem mamy nieczytelną prozę, niby ostrzegającą przed szkodliwością alkoholu, której nikt nie przeczyta, bo literki na opakowniach czy w reklamach są zapisane małą czcionką.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia: trzeba ukrócić zamieszczanie piktogramów na opakowaniach alkoholowych. Łącznie z informacją o recyklingu albo o tym, że puszka jest z aluminium, tych piktogramów jest tak dużo, że nikt na to nie zwraca uwagi.
To jeden element. Drugi, który również rozbija się o odwagę polityków, to wprowadzenie zróżnicowanych cen minimalnych, czyli w dużym opakowaniu na przykład 2,50 zł za 10 gramów czystego alkoholu, w "małpce" 3 zł, a w aluminiowej puszcze 3,50 zł. Ceny zrobią swoje, tak jak było to w Niemczech. Jak Niemcy chcieli wyeliminować z rynku produkt niepożądany, czyli napoje "ready to drink", to ustalili takie opłaty, że tego typu produkty po prostu się nie przyjęły i tyle.
Kiedy zaczęły pojawiać się pierwsze doniesienia o wódce w tubkach, do Sejmu trafiła interpelacja poselska sugerująca, że stwarza to ryzyko przypadkowego spożycia alkoholu przez osoby nieletnie. Sprzeciw wyraziło też Ministerstwo Zdrowia i informowało, że na producenta mogą zostać nałożone kary finansowe wynikające z ustawy o wychowaniu w trzeźwości.
Trzeba wprowadzać regulacje, które wywołają jakiś skutek społeczny. Wyeliminować przypadkowego spożycia czy spożycia przez młodych ludzi całkowicie się nie da, ale pewne ograniczenia działają. Jest przykład Litwy, ale trzeba ludzi odważnych, którzy mogliby przeprowadzić ten cały proces.
Cieszy mnie natomiast, że marszałek Szymon Hołownia jako jeden z pierwszych polityków zareagował na te opakowania, bo być może będzie to jakiś asumpt do pewnych głębszych zmian w interesie zdrowia publicznego i w interesie kieszeni nas wszystkich, którzy płacimy ciężkie pieniądze za to, że ktoś ma zysk, produkując takie wynalazki. W Sejmie czy Senacie praca nad ograniczeniami wcale łatwa jednak nie jest. Wiem, bo bywam tam od wielu lat i przez to swego czasu wyleciałem z pracy.
"Jesteśmy pionierami, którzy zmienili sposób, w jaki doświadczasz alkoholu" – pisał producent alko-tubek. Właśnie, czy w tym wszystkim problemem nie jest "kultura picia", która w Polsce jest zjawiskiem patologicznym?
Polska się "rozmałpkowała" w sposób nieprzytomny. Jesteśmy ścisłą czołówką, jeśli chodzi o małe formaty, bo lubimy – jako społeczeństwo w znacznej części niestety – funkcjonować z obecnością alkoholu we krwi non stop.
I nie ma czegoś takiego jak "kultura picia". W Polsce pije się może rzadziej niż w innych krajach, ale za to więcej jednorazowo. Pije się w ukryciu, czemu sprzyjają "małpki" i te wynalazki, o których rozmawiamy. Kilkanaście procent naszych rodaków wypija 70 proc. alkoholu sprzedawanego w Polsce. Natężenie picia alkoholu w niewielkiej części naszego społeczeństwa powoduje, że nie możemy mówić o kulturze picia.
A trzeba pamiętać, że takie małpki czy na początku delikatniejsze picie właśnie w jednej piątej przypadków prowadzą do tego, że człowiek się rozpędza, w pewnym momencie nie panuje nad sobą i nie hamuje swoich zachowań. I potem czytamy w mediach, że w wypadku zginęła młoda kobieta w ciąży. Wszyscy wylewają złość, że sprawcą był "kolejny pijany kierowca". A żeby wyrzucić na przykład alkohol ze stacji paliw, nie robimy nic, mimo głośnych zapowiedzi. I to jest coś, co mnie bulwersuje.
Alkohol na stacji paliw to dla mnie również surrealistyczny obrazek.
Mało tego, on jest tak wyeksponowany, że wręcz zachęca do tego, żeby go kupić. Nawiasem mówiąc, w trakcie naszej rozmowy znalazłem w internecie ten alkohol w opakowaniu w formie plemnika: 20 ml, 15-procentowy likier śmietanowo-waniliowy. Kliknąłem "Mam ukończone 18 lat" i proszę bardzo, mogę już go kupić. Co też jest nielegalne, ponieważ nie wolno sprzedawać alkoholu przez internet.
Alkohol można zamówić przez internet, ale odbiór musi być w miejscu sprzedaży przez osobę, która jest bezpośrednim odbiorcą. I to jest mój zarzut pod adresem organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, bo takie praktyki pozostają bezkarne. Z jednej strony potrzebne są odważne działania, a z drugiej danie odporu lobby alkoholowemu, które naprawdę jest piekielnie mocne i wydaje miliardy złotych na promocję tego, co robi.