Zna Solorza od lat. Nam mówi: "To jest jakiś dramat. On był bardzo za swoimi dziećmi"
– Dzień dobry państwu. Nazywam się Zygmunt Solorz. Jestem udziałowcem, wspólnikiem spółki, pełniącym funkcję przewodniczącego rady nadzorczej, dlatego chciałem otworzyć te obrady zgromadzenia wspólników spółki ZE PAK – wypowiada z trudem Solorz.
Wideo z jego udziałem wywołało lawinę komentarzy. To podczas tego spotkania padły pierwsze z całej serii wnioski o odwołanie członków rady nadzorczej, w tym dwóch synów Solorza: Tobiasa Solorza i Piotra Żaka.
"Pan Zygmunt sprawia wrażenie kompletnie zagubionego i czytającego wyłącznie z kartki", "Przeraża mnie jego zachowanie","Smutne to i straszne" – zareagowali komentujący. Tu więcej pisaliśmy o tym w naTemat.
Znajomy Solorza: "On bardzo mocno promował swoje dzieci"
Stąd niemałe zaskoczenie, gdy osoba z otoczenia Zygmunta Solorza mówi nam, że widzi to jednak inaczej.
– Mnie ono nie zaniepokoiło. W takich sytuacjach, gdy otwiera się walne, są różne ustalenia. Zawsze jest pewien dyskomfort. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Tylko tyle mogę powiedzieć – ucina dalsze pytania.
Dodaje tylko: – Jestem dobrej myśli, że ten konflikt zakończy się pozytywnie i wszystko będzie dobrze. Nie ma to większego wpływu na firmę. Firma funkcjonuje. Nie ma problemu, jeśli chodzi o zarządzanie firmą.
Podobnie, bez zaskoczenia, reaguje inna osoba, która zna Solorza od lat.
– Na ostatnim jubileuszu Polsatu był naprawdę w złej kondycji. Ja byłem przerażony. Wiosną tego roku był w lepszej. Ale porównując do tego, jak było niemal dwa lata temu, uważam, że teraz mu się poprawiło. Dlatego patrząc na to nagranie, nie byłem specjalnie zdruzgotany. Walne zgromadzenie to nie jest gra w teleturnieju, który polega na tym, żeby szybko odpowiadać na pytania. Uważam, że tu nie ma co histeryzować – słyszymy.
Ale przyznaje – tak po ludzku to wszystko wygląda fatalnie.
– On zawsze był bardzo rodzinny. Bardzo mocno promował swoje dzieci. Rozsądnie je wprowadzał. Bardzo za nimi był. To, co się teraz dzieje, to zupełne novum. Myślę, że może z zewnątrz zaczęto grać dziećmi w kontrze do ojca. Ale może się mylę. Tak naprawdę nie wiemy, co się wydarzyło. I trudno to oceniać – mówi.
Dlaczego więc Solorz tak spektakularnie mógł odsunąć swoich synów?
– To był ruch po bandzie. Myślę, że mógł uznać, że dzieci są rozgrywane i na to nie pozwoli. Myślę, że musi mieć poczucie kontroli całkowitej. On miał silne poczucie własności. Budował to wszystko sam. Ma prawo robić z tym, co chce – uważa. Znając Solorza, nigdy nie spodziewałby się takiego scenariusza, że jego rodzina będzie kiedyś walczyć o sukcesję.
– To jest jakiś dramat. Ja sobie nie wyobrażam takiej sytuacji. To bardzo przykre. Bardzo. Jestem tym bardzo zmartwiony. Bardzo go lubię. Tym bardziej jest mi szkoda – mówi.
O Solorzu osoba z jego otoczenia wspomina, że nigdy nie był wylewny. – Tak, ale nie był też milczkiem. Był otwarty w kontaktach z osobami, które znał. Trzymał z każdą władzą. Uważano go za propisowskiego, ale on z każdym rządem starał się żyć dobrze. To nie jest tak, że on się w PiS zakochał – twierdzi inna osoba.
"Kiedyś oglądało się Carringtonów, a teraz Solorzów"
"Oszczędnie udziela wywiadów, jeśli już, to tylko w prasie gospodarczej, w ogóle nie pojawia się na wizji", "O sprawach prywatnych publicznie się nie wypowiada, choć tajemnicą poliszynela jest, że rodzinę bardzo ceni i chroni" – tak o Solorzu "Rzeczpospolita" pisała w 2011 roku.
"Plotek", 2013 rok: "Zygmunt Solorz-Żak rzadko pojawia się w świetle kamer i bardzo chroni swoją prywatność".
– Jacek Kurski jako prezes TVP musiał być wszędzie. A Solorz, choć ma swoją telewizję, nigdzie nie musiał być. Uważał, że pieniądze potrzebują ciszy – mówi jego znajomy.
Jednak dziś tę swoją prywatność Zygmunt Solorz i jego rodzina wystawili na świecznik tak, że już chyba bardziej nie można. Bo takiego publicznego prania rodzinnych spraw wśród polskich miliarderów chyba jeszcze w Polsce nie było.
– Kiedyś oglądało się Carringtonów, a teraz Solorzów. Tylko że w przypadku Carringtonów był scenariusz i było wiadomo, że czekają na nas co niedziela o godz. 17.00. A tu codziennie rano otwieramy internet i każdego dnia mamy nowy odcinek – żartuje Robert Chrobotowicz, radny z Radomia, rodzinnego miasta Zygmunta Solorza.
– A ponieważ obie strony dbają o PR, to przedstawiają wszystko w taki sposób, byśmy my, malutcy, mogli się tym ekscytować. Chociaż chyba niekoniecznie są zainteresowani rozgłosem, ale mleko się wylało – dodaje.
Mamy więc serial w odcinkach, którym ekscytuje się część Polaków.
Osoba, która zna Solorza: – Tak, ale tamto to był film. A tu mamy życie. I jeszcze dotyczy to osób, które znamy.
Od końca września jesteśmy jednak bombardowani kolejnymi odsłonami tej rodzinnej wojny – na płaszczyźnie biznesowej, prawnej, medialnej i plotkarskiej. Mamy ostre zwroty akcji, stopniowanie napięcia, i zaskakujące wątki. I to nagranie, które wielu jednak daje do myślenia.
"Dziwna sprawa. Już ostatnio wyglądał, jakby był pod wpływem czegoś", "On nie ogarnia rzeczywistości, nie trzeba być specjalistą, żeby tego nie zauważyć.... Nie wie, co czyta, dziwnie się zachowuje, mówi niewyraźnie", "Nie jestem lekarzem, ale nie wygląda to na 100 proc. sprawności", "Jak po udarze..." – oceniają ludzie w komentarzach.
Solorz usuwa synów z rad nadzorczych
Przypomnijmy w skrócie. Wszystko zaczęło się 23 września od listu dzieci Solorza do kadry zarządzającej czterech spółek grupy Polsat (Cyfrowy Polsat, Telewizja Polsat, Polkomtel, Netia). Mail dociera do kilkudziesięciu osób. Jest podpisany przez Tobiasa Solorza, Piotra Żaka i Aleksandrę Żak, którzy ostrzegają w nim, żeby nie podpisywać dokumentów, gdyż "osoby trzecie" chcą przejąć kontrolę nad grupą.
Synowie i córka Solorza twierdzą, że ich ojciec jest chory i od dłuższego czasu kontakt z nim jest utrudniony. Nie mają też pewności, gdzie przebywa i są tym poważnie zaniepokojeni".
Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika też, że mają mieć również konflikt z Justyną Kulką, trzecią żoną ojca, którą Solorz poślubił w marcu 2024.
Dalej wydarzenia wręcz galopują.
Okazuje się, że Zygmunt Solorz jest w podróży poślubnej z żoną. I że jeszcze w sierpniu chciał podzielić się z synami i córką majątkiem, a później diametralnie zmienił zdanie.
26 września w liście do pracowników zapowiada, że usunie swoje dzieci z władz spółek grupy Polsat. "W ostatnim czasie zdałem sobie sprawę, że angażowanie na obecnym etapie moich dzieci w zarządzanie firmami nie przyczynia się do większej stabilności w firmach, ani do budowania ich lepszej przyszłości" – usłyszała Polska.
2 października Onet informuje, że zdaniem dzieci Solorz "stał się zakładnikiem Justyny Kulki", która w krótkim czasie z menedżerki w jego spółkach stała się jego partnerką, a zaledwie pół roku temu w tajemnicy wzięła z nim ślub za granicą".
"Wyjechał za granicę, z dnia na dzień zerwał z dziećmi kontakty i publicznie je atakuje. Dzieci nie są w stanie odnaleźć ojca, to dla nich pierwsza w życiu sytuacja, że nie wiedzą, gdzie jest" – pisał Andrzej Stankiewicz.
7 października Solorz wyrzuca synów z rady nadzorczej ZE PAK.
8 października – usuwa ich z rad nadzorczych Netii, Polkomtelu, Cyfrowego Polsatu. Dzieci wydają oświadczenie. Dowiadujemy się, że najbardziej ma im zależeć na stanie zdrowia ojca i powrocie do "ciepłych relacji rodzinnych" z dawnych lat.
Co Solorz mówił o swoich dzieciach?
Trudno się dziwić, że wszyscy są zaskoczeni, ekscytują się tym lub zwyczajnie interesują. Solorz już dawno – jak się wydawało – miał szykować sobie następców. Tobias i Piotr od lat pracują w jego spółkach. Najmniej wiadomo o córce.
Czytaj także: Kim są dzieci Zygmunta Solorza? To od ich pisma do menedżerów zaczęła się afera
Te słowa, które Solorz wypowiedział w 2013 roku w rozmowie z portalem Forsal.pl, powtarzają dziś wszyscy:
"Dzieci są jeszcze młode, bo mają po nieco ponad 20 lat. Uczą się jeszcze, ale młodszy syn wyraża zainteresowanie biznesem. Ostatnio przez trzy miesiące był w jednej z moich firm na praktykach i chyba mu się podobało. Jak wielu młodych ludzi fascynuje się rynkiem gier komputerowych. I przyszedł nawet do nas z jakimś projektem, żeby coś w tych temacie zrobić. Zobaczymy".
Opowiadał też, jak Tobias przeszedł kolejne stopnie kariery w jego spółkach – z poziomu najniższego do zarządzania. Że sam chciał wrócić do Polski, bo wychowywał się w Niemczech.
W ostatnich latach bardzo go chwalił. Zresztą wkroczenie do biznesu Tobiasa było sporym wydarzeniem medialnym. "Syn Solorza na salonach", "Podobny do ojca?" – rozpisywały się media.
Gdy w 2014 roku 33-latek został prezesem zarządu Polkomtela, jego ojciec stwierdził:
– Stał się wysokiej klasy menedżerem i jestem przekonany, że świetnie sobie poradzi i poprowadzi firmę ku kolejnym sukcesom.
Innym razem, jak cytowała "Polityka": – Obecnie jest członkiem zarządu operatora sieci Plus i na tym będzie się koncentrował. Dzięki wykształceniu i dotychczasowemu doświadczeniu jest przygotowany do pełnienia tej funkcji i na pewno sobie poradzi.
– Gdyby chodziło o jakąś mniejszą spółkę, to ta opera mydlana w ogóle by nie zaistniała. Ale tu chodzi też o kwestię bezpieczeństwa kraju. Mamy strategiczne spółki, które są w rękach prywatnego przedsiębiorcy. A kto wie, czy w tle nie ma jakiegoś wywiadu, kontrwywiadu, który miesza? – zastanawia się Robert Chrobotowicz.
Pytamy w Radomiu, bo stamtąd pochodzi Zygmunt Solorz. A przy okazji trzęsienia ziemi w jego imperium, natychmiast medialnie i internetowo została prześwietlona i jego rodzina, i jego przeszłość. Wszyscy nagle ciekawią się, jak budował swoje imperium.
– Nie kojarzę, żeby kiedykolwiek uczestniczył w lokalnej imprezie lub w ważnym wydarzeniu dla Radomia, czy dla regionu radomskiego. Jeśli chodzi o taką działalność, to o Radomiu chyba dawno już zapomniał. Wiedzielibyśmy, gdyby Polsat tu był i robił imprezy. Byłoby widać, że jest lokalnym patriotą i od czasu do czasu pamięta o mieście. To nie jest jednak zarzut – zastrzega radny.
Młodość Zygmunta Solorza
O tym, jak wszedł w biznes, można by napisać kilka książek. Spójrzmy więc tylko krótko na same początki, bo wydają się niezwykle ciekawe.
Robotnicza rodzina. Sześć osób, w tym on – Zygmunt Józef Krok, bo tak brzmi jego nazwisko. Sparaliżowany po chorobie ojciec. Matka pracująca przy rozładunku węgla. Kamienica przy ul. Limanowskiego. Zasadnicza szkoła zawodowa, potem wieczorowe technikum przy Zakładach Mechanizacji Budownictwa "Zremb". I pierwsze pieniądze w życiu, które miał zarobić właśnie w Radomiu, sprzedając znicze pod cmentarzem.
"Jak w szkole miałem praktyki, zarabiałem miesięcznie 350 zł. Mama mówiła: 'kup sweter'. A ja nic nie wydawałem i po trzech miesiącach uzbierałem na wyjazd do NRD. Zauważyłem tam, że Polacy kupują lizaki, 50 fenigów sztuka. Woziłem lizaki, potem bluzki" – opowiadał Solorz w 1992 roku.
Większość czasu spędzał na podwórku z kolegami. "Grałem w ping-ponga, w karty i rzucałem monetami (wygrywa ten, kto nakryje swoją monetą monetę przeciwnika). Książek nie czytałem wiele. Wolałem poznawać życie takie, jakim jest naprawdę" – mówił "Gazecie Wyborczej" w 1995 roku.
Przełomem miał być 1977 rok i wyjazd fiatem z kolegami z podwórka do Bułgarii. Wtedy – jak media cytują książkę Jakuba Kocia z 1994 roku pt. "Utopić Solorza" – mieli mieć wypadek. Wpadli więc na pomysł, by wyjechać na Zachód.
"Zgłosili się do konsulatu PRL w Bukareszcie i oświadczyli, że w czasie wypadku zaginęły im dowody osobiste, które były dokumentami podróży w krajach komunistycznych. Konsul uwierzył" – czytamy w reportażu Michała Matysa i Grzegorza Sieczkowskiego z 2001 roku w "Dużym Formacie".
Ślub z Iloną Solorz
W ten sposób przekroczyli kilka granic. Solorz ostatecznie znalazł się w Monachium, gdzie zgłosił się na policję jako Piotr Podgórski – podobno, żeby rodzina w Polsce nie miała kłopotów. Tam, we współpracy z Polską Misją Katolicką, zajął się wysyłaniem paczek do Polski. Po latach mówił, że najbardziej zapamiętał damskie szminki do ust.
Podobno towar w Polsce sprzedawali kierowcy i nikt ich nie kontrolował. "Nabrałem przekonania, że jestem naciągany przesadnie. Wtedy włączyłem do tych operacji rodzinę w Radomiu" – cytowała go "Wyborcza.
Potem był ślub z Iloną Solorz w Wiedniu i powrót do kraju. "Zgłosił się do MSW. Odbył 'spowiedź' i legalnie wyjechał do Niemiec. W Monachium prowadził firmę należącą do żony: Solorz Import Export. Do Polski zaczął wysyłać używane samochody. Przyjeżdżały na podwórko kamienicy przy Limanowskiego w Radomiu. Mył je brat Solorza Zbigniew Krok" – czytamy.
Od tamtej pory jego życie zmieniło się diametralnie. Ale kto by przypuszczał, że ta historia sukcesu i budowy wielkiego, medialnego imperium zakończy się walką o sukcesję, niczym w serialu o tym samym tytule?
Czytaj także: https://natemat.pl/572449,dzieci-solorza-chca-powrotu-cieplych-relacji-rodzinnych-jest-oswiadczenie