Nie idźcie, a biegnijcie na "Dzikiego robota". Dawno nic tak nie wycisnęło ze mnie łez

Zuzanna Tomaszewicz
14 października 2024, 13:07 • 1 minuta czytania
Na filmy animowane i ich rozbrajającą moc zawsze można liczyć. To po ich seansach najczęściej wychodzę z sali kinowej zapłakana, z czarnym tuszem spływającym po twarzy. "Dziki robot" wykonał swoją robotę i zadziałał na moje oczy jak krojona cebula. Animacja na kanwie książki dla dzieci pióra Petera Browna jest czymś więcej niż wyciskaczem łez. To piękna historia o rodzicielstwie i wychodzeniu poza granice własnego "oprogramowania".
Film animowany "Dziki robot" z każdego wyciśnie łzy (RECENZJA) Fot. DreamWorks Animation - Universal / Collection Christophel / East News

W filmach dla dzieci tkwi nieposkromiona moc zdolna zmiękczyć nawet największych twardzieli wśród dorosłych. Bywają proste w swym przekazie, co nie zmienia jednak faktu, że pełnoletnim widzom (czy to rodzicom, dziadkom czy osobom bezdzietnym) przypominają o czasach niewinności i ważnych życiowych lekcjach.


Nie inaczej jest w przypadku "Dzikiego robota", twórcy "Lilo & Sticha" i "Jak wytresować smoka", Chrisa Sandersa, który zabiera publiczność w niedaleką przyszłość, gdzie poziom technologii jest na tyle zaawansowany, by ludzi w niemalże wszystkich dziedzinach życia mogły wyręczać humanoidalne roboty.

O czym jest animacja "Dziki robot"?

Inspirowaną bajkami Disneya i twórczością Hayao Miyazakiego adaptację książki Petera Browna otwiera scena, w której na bezludnej wyspie rozbija się kontener korporacji Universal Dynamics. Wychodzi z niego aktywowany przez przypadek robot modelu ROZZUM, który niczym domokrążny kupiec próbuje oferować swoje usługi wystraszonym zwierzętom.

Niedostosowany do panujących w dziczy warunków Roz niechcący niszczy gniazdo gęsi (konkretnie bernikli kanadyjskiej). Z pozostawionego w nim jaja wykluwa się mała gąska, która zaczyna traktować robota jak swojego rodzica.

"Dziki robot" to współczesny "Stalowy gigant"(RECENZJA)

Studio DreamWorks Animation od pewnego czasu eksperymentuje z animacją, czego dowodem jest choćby stylizujący się na "Spider-Mana: Uniwersum" i anime "Kot w butach: Ostatnie życzenie". Legendarny Chris Sanders postanowił pójść o krok dalej i zamienić animatorów w malarzy.

W "Dzikim robocie" tła w przestrzeniach 2D i 3D wykonano niemal w całości ręcznie. Ruch kamery przywodzi na myśl pociągnięcie pędzlem, a estetyka filmu przypomina nam o idei impresjonizmu, którego celem było uchwycenie emocji, pierwszych wrażeń i chwili. Sanders nie chciał, by większość roboty wykonało za artystów CGI. Chciał zobaczyć świat rodem z malowniczych ilustracji koncepcyjnych, które znalazły się w oryginalnej powieści, i taki świat też otrzymał.

Kolorowa, a zarazem zwiewna strona wizualna "Dzikiego robota", która kontrastuje z dość geometryczną sylwetką robotów, w piękny sposób zespala się z fabułą filmu. Zarówno Sanders, jak i Brown operują przede wszystkim motywem rodzicielstwa, które nawet trzeba nazwać "niekonwencjonalnym", biorąc pod uwagę, że za wychowanie zwierzęcia odpowiada maszyna.

Narracja skupia się również na wątku adaptacji. Zagubiona Roz (tak, to ona) nie niszczy świadomie ekosystemu dopiero co odkrytej wyspy, a raczej stara się naśladować żyjące na niej istoty. Próbuje wspinać się po skałach jak krab i rozumie, że jej pociecha, czyli gąska Jasnodzióbek, potrzebuje stada.

"Wychodzenie poza granice własnego oprogramowania" to jedno z najistotniejszych zdań, jakie padają w scenariuszu. To właśnie w tej kwestii uchwycono sedno "Dzikiego robota", który uczy dzieci, że człowiek (w tym przypadku robot) – niezależnie od tego, jak niszczycielska potrafi być jego natura – jest zdolny do czynienia dobra. Nie trzeba też wnikać głęboko w narrację, żeby doszukać się tutaj elementów proekologicznych.

Animacja Sandersa w podobnym stylu co "Jak wytresować smoka" czy kultowy "Stalowy gigant", z którym na pierwszy rzut oka kojarzy się Roz, od początku buduje emocjonalne napięcie, które znajduje ujście w finałowej sekwencji. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że już w pierwszym minutach filmu wiedziałam, że skończę seans, ocierając łzy rękawem swetra, bo – jak zwykle – nie uzbroiłam się w paczkę chusteczek. Już w prologu wiedziałam, że to będzie piękna uczta dla oczu i serca.

Miłośnicy polskiego dubbingu nie będą zawiedzeni. Głosu w filmie użyczyli m.in. Lidia Sadowa ("Kraina lodu" i "Nimona"), Piotr Bajtlik ("Zaplątani"), Maciej Tomaszewski ("Usta usta"), Tomasz Błasiak ("Harry Potter i Książę Półkrwi") oraz Ewa Bułhak-Rewak ("Nasze magiczne Encanto"). Co prawda żałuję, że nie miałam okazji usłyszeć oryginalnego dubbingu, w którym wymieniono Lupitę Nyong'o ("Ciche miejsce: Dzień pierwszy"), Pedra Pascala ("The Last of Us") i Kita Connora ("Heartstopper").

Nie idźcie, a biegnijcie na "Dzikiego robota", bo to bajka marzeń, którą i tak będziecie pewnie nadrabiać, gdy dostanie Oscara w kategorii "najlepszej animacji".

Czytaj także: https://natemat.pl/571741,rachel-zegler-o-genezie-imienia-nowej-sniezki-internet-znow-sie-oburzy