Gubisz się w systemie wyborczym w USA? Oto 5 rzeczy, które musisz wiedzieć
Wydawałoby się, że wybory to prosta sprawa: wystarczy wziąć dokument, pójść do komisji wyborczej i oddać głos. Te z kolei są liczone tego samego dnia, by najpóźniej rano poznać zwycięzcę – osobę, którą poparło najwięcej wyborców. W USA żaden z tych kroków nie jest prawdą – dwa razy od 2000 roku prezydenturę wygrał kandydat, który zgromadził mniejsze poparcie. Jak to możliwe?
Kto wygra wybory w USA? Śledź naszą relację na żywo >>
1. System elektorski – o co w nim chodzi?
Gdy ojcowie założyciele zastanawiali się nad ustrojem nowego państwa, wymyślili szereg rozwiązań, które z jednej strony pozwolą sprawnie rządzić krajem, dając duże kompetencje prezydentowi, z drugiej – sprawią, że będzie musiał on liczyć się ze zdaniem wyborców, bo kadencja jest stosunkowo krótka i trwa cztery lata. Wprowadzenie systemu elektorskiego miało stanowić bufor chroniący szczyty władzy przed dającymi się ławo manipulować wyborcami.
Amerykańska konstytucja, stworzona prawie 250 lat temu, ciągle obowiązuje, chociaż wprowadzono do niej szereg poprawek. Jedna z nich dotyczy wyboru prezydenta i wiceprezydenta – kiedyś zastępcą prezydenta zostawał kandydat, który zajął drugie miejsce. To tak, jakby Hillary Clinton była wiceprezydentką rządzącą z Donaldem Trumpem, a on z kolei zastąpił Kamalę Harris u boku Joe Bidena. Zmieniła to dopiero 12. poprawka, ratyfikowana w 1804 roku.
Każdego roku przed amerykańskimi wyborami komentatorzy stają się mistrzami matematyki, przeliczając głosy elektorskie potrzebne do zdobycia prezydentury. System ten powstał, by zapewnić odpowiednią reprezentację gęsto zamieszkanych obszarów miast i mniej zaludnionej prowincji. Miał też gwarantować wyważenie i sprawić, by wyniki wyborów nie zależały od większej liczby populistycznych obietnic złożonych przez kandydatów.
Co więcej, wybory organizowane w taki sposób miały być łatwiejsze do organizacji - na przykład uchronić przed długim czasem oczekiwania na wyniki, gdyby trzeba byłoby przeliczyć ponownie miliony oddanych głosów!
Do rozdysponowania jest 538 głosów elektorskich. Każdy stan ma ich tyle, co miejsc w Izbie Reprezentantów i w Senacie USA razem wziętych. Miejsca w izbie niższej przyznawane są na podstawie tego, ilu mieszkańców liczy dany stan – gdy zmienia się liczba ludności, może zmieniać się i liczba elektorów z danego stanu. Wszystkie stany mają za to po dwa miejsca Senacie.
W wyborach w 2024 roku najwięcej głosów elektorskich mają takie stany, jak Kalifornia (54 głosy), Teksas (40 - od spisu powszechnego w 2020 roku zyskał dwa głosy), Floryda (30) i Nowy Jork (28). Są i takie stany, które mają po trzy głosy - w tym dwa przynależne za dwa miejsca w Senacie: Wyoming, Dakota Południowa i Północna, Vermont, Delaware.
Czytaj także: https://natemat.pl/575732,wyniki-wyborow-prezydenckich-w-usa-wg-stanowŻeby wygrać Biały Dom, trzeba zgromadzić 270 głosów elektorskich. Większość stanów przyznaje głosy elektorskie, którymi dysponuje, na zasadzie "zwycięzca bierze wszystko". Oznacza to, że nawet jeśli różnica między kandydatami jest niewielka (na przykład w Georgii Donald Trump przegrał w 2020 roku zaledwie niecałymi 12 tysiącami głosów), przegrany kandydat nie otrzymuje ani jednego głosu elektorskiego.
Wyjątkiem są dwa stany – Nebraska i Maine. One z kolei przeznaczają dwa głosy elektorskie (te, które mają za dwa miejsca w Senacie) kandydatowi, który zdobędzie najwięcej głosów w całym stanie, a pozostałe (w Nebrasce – trzy, w Maine – dwa – od liczby dystryktów w wyborach do niższej izby Kongresu) przypadają zwycięzcy wyborów w konkretnym dystrykcie. Może się zdarzyć, że będzie to inny kandydat niż ten, który zwycięży w całym stanie. W 2020 na przykład Joe Biden wygrał jeden głos elektorski w Nebrasce, wygrywając wybory w drugim dystrykcie w tym stanie, obejmującym m.in. miasto Omaha.
Czy możliwe jest, że żaden z kandydatów nie osiągnie 270 głosów? Symulacje matematyczne dają kilka takich scenariuszy – żaden z nich jednak nie jest prawdopodobny – co nie znaczy, że nie trzeba być na niego przygotowanym!
2. Zwycięstwo w amerykańskich wyborach lub... remis
Droga do zwycięstwa w amerykańskich wyborach prezydenckich to w dużej mierze matematyka. Całą kampanię trzeba dokładnie rozplanować tak, by zgromadzić odpowiednią liczbę głosów elektorskich. Nie jest to równoznaczne większej liczbie głosów oddanych na kandydata w ogóle! Przez lata Partia Republikańska mogła liczyć na przewagę dzięki kolegium elektorskiemu – to rozwiązanie daje większą siłę głosu w stanach mniej zamieszkanych, prowincjonalnych, a więc takich, w których ostatnio wygrywają przede wszystkim Republikanie.
W ostatnich latach dwukrotnie się zdarzyło, że kandydaci Republikanów przegrali głosowanie powszechne – zdobyli łącznie mniej głosów w całym kraju, a wygrali głosowanie elektorskie. W 2000 roku, gdy George W. Bush wygrał z Alem Gore’em i w 2016 roku, gdy Donald Trump wygrał z Hillary Clinton. Na Clinton zagłosowało 65 853 514 Amerykanów, co dało jej 48,18 proc., na Trumpa - 62 984 828 wyborców, czyli 46,1 proc. głosów. W głosach elektorskich zwyciężył kandydat Republikanów, zgarniając ich 304, podczas gdy Demokratka zdobyła 227 głosów.
Jeszcze ciekawiej było w 2000 roku. Al Gore, wiceprezydent u boku Billa Clintona przegrał wybory… 537 głosami na Florydzie. To jeden z najważniejszych stanów na elektorskiej mapie. Po tym, jak różnica między Bushem a Gore’em była niewielka, zarządzono ręczne przeliczanie głosów, które następnie zatrzymała kontrowersyjna decyzja podzielonego Sądu Najwyższego (5-4 głosów). W ten sposób Bush wygrał Florydę, a tym samym - prezydenturę. Zdobył 47,9 proc. oddanych głosów w głosowaniu powszechnym, Gore - 48,4 proc..
Czy przy takim systemie trzeba liczyć się z remisem? Sondaże wskazują, że wybory 2024 będą jednymi z najbardziej wyrównanych w ostatnich latach. Od 1960 roku żaden kandydat nie miał w sondażach 5-punktowej przewagi przez przynajmniej trzy tygodnie.
Scenariusz zakładający remis jest bardzo mało prawdopodobny, ale warto być przygotowanym. Ostanie lata pokazały, że w kontekście amerykańskich wyborów prezydenckich jeszcze wiele może się wydarzyć! Najbardziej prawdopodobny scenariusz remisu będzie wtedy, gdy Kamala Harris wygra Michigan, Arizonę, Wisconsin, Nevadę, a także jeden głos elektorski z Nebraski, przegra zaś Pensylwanię i Georgię. Będzie wtedy 269 głosów elektorskich do 269 głosów elektorskich.
Co wtedy? "Wybory warunkowe", czyli contingent election. Prezydenta (z trzech kandydatów, którzy osiągną najlepsze wyniki w kolegium elektorskim) wybiera wówczas Izba Reprezentantów – każda delegacja stanowa ma jeden głos. By wygrać, trzeba mieć 26 głosów. Wiceprezydent wybierany jest przez Senat.
Czytaj także: https://natemat.pl/575750,wybory-w-usa-nieoficjalnie-republikanie-przejmuja-senatJest to schemat przetestowany w amerykańskiej praktyce. W 1824 roku Andrew Jackson nie zdobył większości głosów elektorskich, chociaż miał ich najwięcej. Izba Reprezentantów wybrała jednak na prezydenta Johna Quincy’ego Adamsa.
Najważniejsza, nieprzekraczalna data, także przy procedurze uruchamianej po remisie, to 20 stycznia - wtedy upływa kadencja dotychczasowego prezydenta i konieczne jest obsadzenie stanowiska nowym.
3. Rejestracja wyborców w USA
Amerykański system jest dwupartyjny. Chociaż na kartach wyborczych można znaleźć nazwiska kandydatów Partii Zielonych czy libertariańskiej, w praktyce liczą się tylko Demokraci i Republikanie. To wielkie partie, które reprezentują wyborców mocno różniących się poglądami.
Tradycyjnie Republikanie są za niewielkim rządem, niskimi podatkami, "jastrzębią" polityką zagraniczną, popierają swobodny dostęp broni, a sprzeciwiają się aborcji. Demokraci z kolei to partia stawiająca na wydatki publiczne, w tym w zakresie łatwiejszego dostępu do służby zdrowia, współpracą w polityce międzynarodowej, popierają prawo do aborcji, równość małżeńską, chcą wprowadzić ograniczenia w zakupie broni.
Wiele zmieniło jednak wejście do polityki Donalda Trumpa, który przestał stawiać na mocne zaangażowanie USA poza granicami – jak Reagan czy obaj Bushowie, skłaniając się bardziej ku podejściu "America-First".
Żeby wziąć udział w wyborach, nie wystarczy mieć ukończonych 18 lat – trzeba się jeszcze zarejestrować. Za organizację i przebieg wyborów, w tym dopisanie się do rejestru wyborców, odpowiadają poszczególne stany. Dlatego w niektórych rejestracja jako wyborca jest ułatwiona (można to zrobić przy okazji składania wniosku na prawo jazdy), w innych – utrudniona.
Rejestry wyborcze są regularnie "czyszczone" – wykreślani są z nich na przykład przestępcy. Każdy stan ma swoje regulacje co do tego, czy skazani przestępcy mogą głosować. Więźniowie mogą oddać swój głos tylko w Dystrykcie Kolumbii, Maine i Vermont. W 23 stanach skazańcy tracą prawo do głosowania na czas pobytu więzieniu. W 10 stanach osoby skazane tracą prawo do głosowania na zawsze i potrzebują na przykład ułaskawienia przez gubernatora, by je odzyskać (dane za Krajowym Stowarzyszeniem Legislatur Stanowych).
W 2000 roku, gdy Bush rywalizował z Gore’em, przegrywając na Florydzie 537 głosami, w tym samym stanie z rejestru usunięto – według szacunków – 12 000 osób tylko dlatego, że ich imiona i nazwiska w 70 proc. zgadzały się z danymi skazanych przestępców.
Willie Steen, weteran wojny w Zatoce Perskiej nie mógł zagłosować, bo jego nazwisko zostało usunięte z rejestru, bo brzmiało podobnie do Williego O’Steena (dane za: Ari Berman, "Give Us the Ballot", Picador 2016).
Rejestracja wyborców to główny sposób, by zniechęcić Amerykanów do głosowania – przed Ustawą o Prawie Wyborczym (Voting Rights Act, 1965) Afroamerykanie w południowych stanach mieli ogromny problem, by dodać się do listy wyborców. Musieli rozwiązywać nierozwiązywalne testy (pytania brzmiały na przykład: "Ile okien jest w Białym Domu" albo "Ile pestek ma arbuz" – takie formularze są do wglądu na przykład The Legacy Museum w Montgomery, w Alabamie). Zmieniło się to dopiero po serii krwawo tłumionych protestów oraz legendarnym marszu z Selmy do Montgomery. Tam, na stopniach stanowego Kapitolu, Martin Luther King obiecał, że niedługo zatryumfuje sprawiedliwość. Kilka miesięcy później prezydent Johnson podpisał ustawę Voting Rights Act.
4. Swing states – o co chodzi?
O tym, jak zagłosują Amerykanie w większości stanów, wiadomo już dzisiaj. Są one podzielone na niebieskie (głosujące na Demokratów) i czerwone (popierające Republikanów). To, kto zamieszka w Białym Domu zależy więc od wyborców w kilku stanach – zwanych swing state, wahające się.
Raz wygrywa w nich jedna partia, raz druga – nie można więc uznać, że na pewno zagłosują na konkretnego kandydata, nawet jeśli wybrali tę opcję w poprzednich wyborach.
W tym roku liczyć będą się takie tany jak Michigan, Wisconsin, Pensylwania, Karolina Północna, Georgia, Arizona i Nevada. W Georgii w 2020 roku Biden wygrał niespełna 12 000 głosów, w Wisconsin - 20 000 głosów.
Różnice te są – jak widać – niezwykle małe, zwłaszcza w wyrównanych wyborach. To na swing states kandydaci poświęcają najwięcej czasu, urządzając tutaj wiele spotkań z wyborcami czy otwierając kolejne biura terenowe. Najważniejszy stan z wahających to Pensylwania – ma aż 19 głosów elektorskich. W 2020 wygrał tu Joe Biden, w 2016 - Donald Trump (przewagą zaledwie 0.72 proc.!). W Pensylwanii odbyła się debata Harris-Trump i gubernator tego stanu, Josh Shapiro, był rozważany jako jeden z czołowych pretendentów do bycia kandydatem na wiceprezydenta u boku Harris.
Strategia do zwycięstwa Harris wiedzie właśnie przez Pensylwanię i inne stany północne Pasa Rdzy, jak Michigan i Wisconsin. Trump wypada lepiej w sondażach w stanach Pasa Słonecznego, w tym Arizonie, Georgii, Nevadzie. Różnice są jednak na granicy błędu statystycznego – aż do samego końca głosowania trudno powiedzieć, kto wygra konkretny stan. Niewielkie różnice między kandydatami mogą dawać jednak pole do szerzenia teorii spiskowych – jak ta z 2020 roku o "ukradzionych wyborach".
5. Jak wygląda głosowanie w USA i jak liczy się głosy?
Amerykanie w większości stanów mają możliwość wcześniejszego oddania głosu. Mogą to zrobić listownie lub w specjalnie wyznaczonych miejscach. Wszystko dlatego, że dzień wyborów generalnych, zawsze pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada, nie jest wolny od pracy. Oznacza to, że niektórzy – jeśli nie zagłosowali wcześniej – mogą nie zdążyć oddać głosu w związku z obowiązkami zawodowymi.
Warto podkreślić, że organizacja samego dnia wyborów może dawać pewne pole do nadużyć. Jedną z takich praktyk jest "podatek czasowy", który oznacza utrudnianie oddania głosu określonym wyborcom. Może się to przejawiać przez np. mniej stanowisk do głosowania w określonych dzielnicach, zamieszkanych przez konkretne grupy społeczne. Oznacza to, że trzeba odstać dłużej w kolejce, na co nie wszyscy mają czas i ochotę.
Inną kwestią utrudniającą oddanie głosu jest posiadanie dokumentów potwierdzających tożsamość. Paszporty nie są powszechne w USA – dlatego podstawowym dokumentem jest prawo jazdy. Są jednak grupy społeczne – w dużej mierze kobiety, niebiali Amerykanie, ubożsi wyborcy, którzy takiego dokumentu nie posiadają. Stany same określają, jakie dokumenty są akceptowalne. I tak w Teksasie można zagłosować z pozwoleniem na broń, ale z legitymacją studencką ze zdjęciem – już nie.
W przypadku wyrównanych wyborów trzeba też uzbroić się w cierpliwość w kwestii dowiedzenia się, kto wygrał. Niemal niemożliwe jest poznanie zwycięzcy wyborów w noc wyborczą – przede wszystkim ze względu na przepisy dotyczące liczenia głosów, zwłaszcza w swing states.
I tak na przykład w Pensylwanii głosy nadesłane pocztą można zacząć liczyć dopiero w dniu wyborów generalnych, 5 listopada. Inne stany także wprowadzają regulacje związane z liczeniem głosów. Rada ds. wyborów w Georgii, innym stanie wahającym się, ustaliła, że wszystkie oddane karty do głosowania muszą zostać przeliczone ręcznie, by sprawdzić, czy ich liczba zgadza się z ustaleniami maszyn liczących głosy. Wydłuża to przedstawienie ostatecznych wyników. Ta regulacja akurat może się jeszcze zmienić – w radzie większość mają zwolennicy Trumpa, kwestionujący wynik wyborów 2020 roku. Decyzję można podać do sądu, oczekując pozostania przy przepisach sprzyjających szybszemu określeniu zwycięzcy.
Dlaczego istotne jest sprawne podanie wyników? Przede wszystkim, by uniknąć chaosu i dezinformacji, jak było w 2000, a jeszcze bardziej – w 2020 roku. Donald Trump i zespół jego prawników złożyli pozwy w kluczowych stanach, kwestionując prawidłowość uzyskanych wyników. Trump dzwonił też do sekretarza stanu Georgii, Brada Raffenspergera, prosząc go "o pomoc w znalezieniu 11 780 głosów".
Zgodnie z sondażem CNN z lipca tego roku, 69 proc. Republikanów uważa, że wybór Joe Bidena na prezydenta w 2020 był niezgodny z prawem. Tego, że Donald Trump przegrał poprzednie wybory, nie przyznał republikański kandydat na wiceprezydenta, JD Vance podczas debaty ze swoim oponentem z Partii Demokratycznej, Timem Walzem.
–Mike Pence [były wiceprezydent u boku Donalda Trumpa] podjął decyzję o certyfikowaniu wyników wyborów. Dlatego nie stoi na tej scenie – skomentował stanowisko współkandydata Trumpa Tim Walz. W wywiadzie dla podcastu All-in-Podcast Vance zapowiedział, że na miejscu Pence’a poprosiłby o wymianę elektorów, licząc, że znajdą się wśród nich tacy, którzy nie zagłosują zgodnie z oficjalnymi wynikami. W styczniu 2025 roku wyniki wyborów certyfikować będzie jednak – jako wiceprezydentka – Kamala Harris.