"Dążymy do jak najlepszych stosunków z Ukrainą, ale muszą one być oparte na prawdzie" – mówił w kwietniu z sejmowej trybuny szef MSWiA Mariusz Błaszczak, a cała prawa strona politycznej sceny mu przyklasnęła. "WRESZCIE!" – tak zamieszczone na YouTube.com nagranie z wystąpieniem ministra zatytułowali administratorzy "Prawicowego Internetu". Błaszczak odpowiadał na pytanie, dlaczego polskie władze odmówiły dofinansowania obchodów 70-lecia akcji "Wisła", czyli deportacji polskich Ukraińców wiosną 1947 r. Mówiąc w skrócie – wyjaśnienie padło takie: bo oni nas skrzywdzili bardziej.
(...) omawiając sprawę, trzeba uwzględnić jej aktualny kontekst, a więc porównywanie wydarzeń w istocie nieporównywalnych, tzn. wysiedleń z 1947 r. i rzezi wołyńskiej. Takie porównania niestety pojawiają się, szczególnie za naszą wschodnią granicą.
Dziś na Ukrainie spotykamy się z kultem Bandery, a więc człowieka odpowiedzialnego za zbrodnie wobec Polaków, ludobójstwo dokonane przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu w 1943 r. Przypomnę, że wówczas w bestialski sposób wymordowanych zostało ponad 100 tys. Polaków, w tym kobiet i dzieci. W medialnej przestrzeni można spotkać wiele wypowiedzi pana Piotra Tymy, żalącego się, że rząd polski nie dofinansował obchodów 70. rocznicy akcji ˝Wisła˝. Poleciłem swoim współpracownikom przeprowadzenie kwerendy wypowiedzi pana Piotra Tymy pod kątem potępienia banderowców i nie znalazłem takiej wypowiedzi. (...)
Chciałbym przypomnieć także uchwałę Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 22 lipca 2016 r. w sprawie oddania hołdu ofiarom ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1943-1945. Przypomnę fragment tej uchwały: ˝Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wzywa do ustalenia miejsc zbrodni i ich oznaczenia, zapewnienia godnego pochówku wszystkim odnalezionym ofiarom, oddania należnej czci i szacunku niewinnie zamęczonym i pomordowanym, sporządzenia pełnych list ofiar˝.
Chcę też podkreślić, że rząd polski popiera wejście Ukrainy do rodziny narodów europejskich. Dążymy do jak najlepszych stosunków z Ukrainą, ale muszą one być oparte na prawdzie.
Odrzucamy oczywiście zasadę retorsji, ale domagamy się symetrii. (...) Czytaj więcej
– Postępowanie na zasadzie "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie" jest po prostu niemoralne. Podobnie jak podsycanie nienawiści, co przecież minister Błaszczak tymi słowami czyni – mówi Smoleński w rozmowie z naTemat.
Niezależnie od wszystkiego – ludzi krzywdzić nie wolno. A jeżeli doszło do krzywdy, to tę krzywdę należy uszanować co najmniej. Przecież tu nikt nie mówi o wynagradzaniu krzywd, jakie nastąpiły w wyniku operacji "Wisła". Oni chcieli tylko pochylić się nad swoją krzywdą i martyrologią. A jeżeli na organizację obchodów 70. rocznicy deportacji minister Błaszczak odmawia im pieniędzy (na 60 rocznicę operacji "Wisła" organizacje mniejszościowe dostały 55 tys. zł, na 65 - 60 tys. – przyp. red.), to znaczy, że odmawia im prawa do pamięci, prawa do cierpienia i takiego kawałka człowieczeństwa. I to jest obrzydliwe.
Czy w takiej atmosferze da się jeszcze żyć razem? Coraz trudniej. Pisze o tym Paweł Smoleński w swojej najnowszej książce "Syrop z piołunu" opowiadającej o losach osób deportowanych w ramach akcji "Wisła". Nie o 140 tysiącach deportowanych. O paru konkretnych. Choćby o pani Stefanii ze wsi na Pomorzu i o jej mamie z Dzikowa Starego na pograniczu podkarpackiego i lubelskiego, tuż przy obecnej granicy z Ukrainą. O tym, jak niektórzy się spolonizowali, a jak inni poszukują swoich ukraińskich korzeni. O tym, jak przez lata w szkołach nazywano ich banderowcami, choć jako dzieci zupełnie nie wiedzieli, o co chodzi w tej obeldze.
Wielu dorosłych dziś Ukraińców żyło całe lata bez świadomości, iż są Ukraińcami. Po latach próbują odnaleźć swoją tożsamość – z różnym skutkiem. Starsi zaś po dziś dzień nie mogą się oswoić z terenami, na które trafili.
Kto wytrwał przy starej wierze, z reguły nie odszedł od języka. W drugą stronę bywało już różnie.
– Mama mówiła, że u nas w Białym Borze nie ma prawdziwej cerkwi – opowiada. – Chodziliśmy na msze każdej niedzieli i w każde święto, a mama swoje: to nie jest prawdziwa cerkiew. Jakoś w latach osiemdziesiątych pojechałam do Dzikowa Starego, maminej wsi. Zobaczyłam murowaną ruinę, odpadający tynk, dziury w ścianach; w świątyni zrobili magazyn nawozów sztucznych, spelunę, gdzie walały się flaszki, taki szalet dla miejscowych pijaków. Weszłam do środka zza miejsca, gdzie kiedyś stał ikonostas. Miałam wrażenie, że naruszam świętość, wszystko mnie bolało; w cerkwi tam się nie wchodzi, to miejsce jest zarezerwowane dla kapłana. Wtedy zrozumiałam po raz pierwszy, o co szło mojej mamie z naszą cerkwią w Białym Borze, bez cebulastej, pękatej kopuły i tej szczególnej atmosfery, nawet jeśli była zdesakralizowana, zawalona workami z saletrą i potłuczonym szkłem. Oraz – dlaczego nigdy nie chciała pojechać do Dzikowa.
– Wiem, że cerkiew Nowosielskiego jest piękna – mówi Stefania. – Młodzi doceniają jej urodę, polubili nowoczesność, ale starsi nigdy się nie przyzwyczaili i już nie przyzwyczają. Bo w cerkwi musi być miejsce na wyszywane ręczniki, na wazoniki z kwiatkami, niech będą nawet plastikowe, na niezdarne niekiedy ikony, prościutkie, pisane przez wioskowych twórców. Takie cerkwie były z nami od zawsze, ratowały obrządek i język, pozwalały przetrwać ukraińskości. Nie byłoby nas już, gdyby nie te ręczniki leżące przy ołtarzach. To był wyznacznik, może tandetny, pospolity, ale bardzo autentyczny, że jesteśmy różni i pilnujemy tej różnorodności, inni od polskiego otoczenia.
Biały Bór nazywany jest ukraińską stolicą Polski; leży ponad 700 kilometrów od Starego Dzikowa, gdzie na zawsze pozostało serce mamy pani Stefanii. Niektórym przesiedleńcom po latach przyszedł do głowy pomysł, aby podążyć za sercem i wrócić tam, gdzie korzenie przodków. I niektórzy żałują – przyznaje w rozmowie z naTemat autor "Syropu z piołunu".
Opisałem w książce przypadek ludzi, którym wydawało się, że wracają do siebie i kupili mieszkanie w Sanoku. Dziś to mieszkanie najchętniej sprzedaliby natychmiast za pół ceny, gdyby tylko był ktoś chętny. Dlatego, że nagle się okazało, że otoczenie im co chwilę wypomina tę ukraińskość.
Więc tak, niektórzy tego powrotu żałują. Ale generalizować nie można. Jeśli się pojeździ po Beskidzie Niskim, po tamtejszych wsiach, to spotka się tam wielu ludzi, którzy już lata temu wrócili do siebie i czują się tam dobrze. Ale owszem, w ostatnich latach ten wzrost antyukraińskich nastrojów jest bardziej wyraźny.
Gdy kilkanaście lat temu pisałem "Pochówek dla Rezuna", byłem przekonany, że te antagonizmy ustaną, kiedy odejdzie pokolenie naznaczone wojną. Emocje tych starszych ludzi są zrozumiałe – oni byli świadkami i uczestnikami tamtych tragedii. Trzeba sobie powiedzieć wprost: to była wyjątkowo okrutna wojna domowa. Ale okazało się, że nie miałem racji. Niestety, po polskiej stronie dzieci i wnuki bezpośrednich świadków są o wiele bardziej zapiekli niż ci, którzy to wszystko widzieli i przeżyli. Okazuje się, że pamięć opowieści, może żłobić o wiele głębsze ślady niż bycie świadkiem. I ja tego kompletnie nie rozumiem...
Ten duch nienawiści przez lata był uśpiony – dziś znów jest bardzo aktywny. Po obu stronach granicy. I po jednej, i po drugiej stronie oliwy do ognia dolewają politycy. Ukraińskie władze nie dość, że nie zamierzają godnie uczcić polskich ofiar zbrodni wołyńskiej – tych, których my uważamy za morderców, oni uznają za bohaterów. Polskie władze zaś nie dostrzegają, że można jednocześnie oddawać hołd pomordowanym w rzezi wołyńskiej, jak i potępić działania komunistycznych władz, które przymusowo wysiedliły dziesiątki tysięcy Bogu ducha winnych ludzi. I że nie należy przyzwalać na to, co dzieje się coraz częściej – na szerzącą się nienawiść względem Ukraińców.
I Polacy, i Ukraińcy są taką zadrą, która siedzi w tej rosyjskiej polityce imperialnej. Z punktu widzenia Moskwy, jakby się dało wziąć Polaków lub Ukraińców pod swój but, to byłby spokój.