Wśród pracowników korporacji coraz bardziej upowszechnia się mit o porzuceniu firmy i spełnianiu marzeń. Historie powtarzane z ust do ust i spisane w e-księgach o samorozwoju sprawiają, że korporacja staje się koniecznym złem, które wystarczy przetrwać, by doczekać się na lepsze czasy. Tymczasem to właśnie one uczą wszystkiego, co przydaje się po drugiej stronie barykady. Trzeba tylko wiedzieć, jak je wykorzystać.
Im bardziej upowszechnia się moda na slow life, tym w mediach więcej pojawia się historii o osobach, które rzuciły pracę w wielkiej firmie i zaczęły nowe życie. Wolne od szefów, stresów, tabelek z wynikami. Historie przekazywane między pracownikami firm, są pretekstem do ponarzekania na własne firmy, dodają otuchy, pozwalają na chwilę zapomnieć o kredycie i pomarzyć o własnych planach na przyszłość.
Mało kto dostrzega jednak istotny szczegół: bohaterowie niemal każdej z nich zwracają uwagę, że praca w korporacji była dla nich najważniejszym życiowym doświadczeniem.
Urzekły mnie te historie
"Przestałam widywać męża, w szafie wisiały same "sukieneczki", telefon grał 24/7, średnio sypiałam w nocy i nie miałam czasu na studia" – tak pracę w korporacji wspomina Karolina. Nie jest jedyna. Podobne zarzuty ma wobec własnych firm wielu pracowników, którzy czują się trybikami w maszynie, mają poczucie wykorzystywania przez szefów, skarżą się, że pracują dużo poniżej kompetencji, a jeśli chcą awansować, muszą zmienić firmę. To wszystko po to, by pięć lat po starcie w życie zawodowe odczuwać już pierwsze syndromy wypalenia zawodowego.
W "Przekroju" korporacje wzięła jednak w obronę Zuzanna Ziomecka. "Ja doskonale rozumiem, że korpo to współczesny wróg społeczny numer jeden, czarna wołga młodych dorosłych i druga strona hipsterskiej barykady. Ale..." – pisze w felietonie, po czym wylicza całą serię argumentów, które przemawiają za pracą w wielkiej firmie.
U nas byłby dyrektorem
Z Ziomecką zgadza się Artur Florczak, prezes agencji doradztwa personalnego Human Garden. – Praca w korporacji to nie samo zło. Jeśli by tak było, korporacje takie jak Ernst&Young, czy PwC nie zajmowałyby pierwszych miejsc na listach najbardziej pożądanych miejsc pracy – mówi. – Zwłaszcza na początku duża firma rzadko bywa kamieniem u szyi. Przychodzimy do niej z entuzjazmem, mamy nowe wyzwania, perspektywy rozwoju. Dopiero po jakimś czasie, kiedy wpływające na konto pieniądze przestają wyzwalać endorfiny, a stają się czymś normalnym, co nam się należy, praca zaczyna ciążyć – dodaje.
Zdaniem Florczaka dzieje się tak głównie dlatego, że zaczyna brakować nowych wyzwań. – Stąd wielkie korporacje mają zwykle ścieżki kariery. Człowiek wie, dokąd może dojść, jeśli będzie pracował dobrze na swoim stanowisku. U nas niestety to nadal jest fikcją – zaznacza i dodaje, że świetne wzorce mają na przykład Japończycy, którzy w jednej firmie potrafią pracować po kilkadziesiąt lat. – Korporacje obiecują, że w zamian za dawanie z siebie wszystkiego, pozwolą pracownikowi na rozwój. I później spełniają tę obietnicę.
Dla doradcy zawodowego ciekawy jest też inny przykład, tym razem ze Stanów Zjednoczonych. – Znam sytuację, w której ojciec był szefem oddziału firmy na całe Stany Zjednoczone. Jego syn zaczynał w tej samej firmie, ale na bardzo niskim stanowisku. Trochę się mu dziwiliśmy, bo w Polsce byłby co najmniej dyrektorem. On odpowiedział, że nigdy by się na coś takiego nie zdecydował, bo wiedziałby, że zwyczajnie nie miałby u pozostałych współpracowników autorytetu – mówi.
Na rachunek szefa
Zdaniem fachowców od zarządzania ludźmi, taka postawa to w Polsce rzadkość. Jacek Walkiewicz, którego wystąpienie na TEDxWSB podbiło sieć, przekonuje, że obcokrajowcy często dziwią się, jak bardzo Polacy chcą szybko iść na swoje.
– Praca w wielkiej firmie jest idealna na start, na poznanie siebie. To czas uczenia się, w którym człowiek dowiaduje się, jak pracować w zespole, jak radzić sobie z konfliktami. Dostaję wiele e-maili, w których ludzie skarżą się na pracę w korporacji. Odpisuję im wtedy, że niepotrzebnie. Tylko tam wszystkiego nauczymy się na rachunek szefa – przekonuje i podaje przykład: – Fiasko w negocjacjach kontraktu oznacza moją stratę finansową. A jeśli nie uda się w wielkiej firmie? Zwykle nie zostanę zwolniony od razu. Nauczę się. Dostanę następną szansę. To często bezcenna nauka.
Na wyniesione z korporacji umiejętności zwracała uwagę też Asia, która dzięki doświadczeniom z wielkiej firmy, razem z dwiema koleżankami zarządza teraz kawiarnią.
"To jest fantastyczne miejsce do nauki negocjacji, rozmów z partnerami, obycia biznesowego. Uczysz się tam zarządzania kilkoma projektami naraz, łączenia sprzecznych oczekiwań. Nabywasz też poczucie, że liczy się wynik, efekt. I to dalej działa w naszym zespole: nikt nie wyjdzie do domu, dopóki nie przekaże obowiązków drugiej osobie" – przekonywała w rozmowie.
Ucz się
Zdaniem Jacka Walkiewicza, korporacja kształtuje u młodego człowieka charakter. – Mam wrażenie, że do tego nie jesteśmy dziś przyzwyczajeni. Staramy się żyć tak, żeby było łatwiej, wygodniej. Młodzi ludzie bardzo długo się uczą, więc kiedy wchodzą w życie zawodowe, chcieliby widzieć jego finał. A tam jest dopiero start! – mówi.
Jak więc pracować, żeby nie zwariować? Eksperci przekonują, że kluczowa jest wizja własnego życia.
– Żeby funkcjonować, trzeba mieć szerszą wizję, jeśli ktoś idzie tam z założeniem, że będzie się uczył, ma szansę dobrze wykorzystać ten czas – mówi Jacek Walkiewicz. – Ważne jest, żeby płynąć świadomie, żeby pierwsze lata do wszystkiego podchodzić z ciekawością, otwartością, chęcią zadawania pytań.
Podobnego zdania jest Artur Florczak. Jego zdaniem niewiele jest osób, które mają samorodny talent do prowadzenia swojego interesu. Łatwiej jest więc przyjrzeć się standardom wypracowanym przez korporację, a dopiero później zmieniać coś w swoim życiu.
Co później? Jak napisała Zuza Ziomecka: "Jest więc szansa, że te małe firmy prowadzone przez wrażliwych absolwentów korporacji rozwiną się na kompoście zrujnowanego systemu gospodarczego w coś nowego, sprawnego jak korpo, ale lepszego dla ludzi".